ŚwiatUrugwaj walczy z gangami narkotykowymi... legalizując marihuanę

Urugwaj walczy z gangami narkotykowymi... legalizując marihuanę

Wojna wypowiedziana gangom narkotykowym w krajach Ameryki Łacińskiej kosztowała życie dziesiątek tysięcy ludzi. Władze Urugwaju, na czele ze swoim nietuzinkowym prezydentem Jose Mujicą, postanowiły więc podejść do problemu inaczej - zamiast wysyłać przeciwko bezwzględnym kartelom wojsko i policję, zaczną odbierać im klientów sprzedając własną marihuanę. Czy stworzenie konkurencji dla nielegalnego narkobiznesu osłabi przestępców i będzie punktem zwrotnym w światowej polityce antynarkotykowej?

Urugwaj walczy z gangami narkotykowymi... legalizując marihuanę
Źródło zdjęć: © AFP | Pablo Bielli

28.08.2013 | aktual.: 07.04.2014 14:26

Jose Mujica wyjątkowo często przyciąga uwagę światowych mediów. Obszerne artykuły poświęcały mu już niemal wszystkie znaczące tytuły, od "Christian Science Monitor" po "Guardiana", a o rozmowę z nim ubiegali się reporterzy największych stacji. To duża rzecz - politycy z małych, stabilnych państw z reguły nie interesują CNN. Ale prezydenta Urugwaju trudno tak po prostu zignorować. Powodów jest sporo.

Niewielu dzisiejszych liderów należało do antyreżimowej partyzantki, zostało sześciokrotnie postrzelonych i spędziło 14 lat w więzieniu (z czego dekadę w izolatce, a dwa na dnie studni). Niewielu, otrzymawszy mandat posła, podjeżdżało pod parlament starą Vespą, a będąc ministrem rolnictwa - sfatygowanym volkswagenem garbusem (rocznik '87). Niewielu też zarządziło sprzedaż "bezużytecznej" prezydenckiej rezydencji nad morzem, by sfinansować szkolenia dla rolników, i niewielu przeznacza 90 proc. pensji na cele charytatywne.

Niewielu - a właściwie tylko popularny "Pepe".

Burzliwa przeszłość, ascetyzm i altruizm to nie wszystko, co wyróżnia 78-letniego Mujicę. Chociaż Urugwaj od dawna uchodził za jeden z najbardziej liberalnych krajów Ameryki Łacińskiej, reformy prezydenta i jego Szerokiego Frontu - m.in. legalizacja małżeństw homoseksualnych i aborcji - nieraz wywoływały konsternację, a nawet oburzenie bardziej konserwatywnych sąsiadów.

Teraz jednak były guerrillero doprowadził do przyjęcia zmian, na które nie odważył się do tej pory żaden inny naród na świecie. Dotyczą narkotyków - a właściwie ludzi, którzy na nich zarabiają. Zamiast wysyłać przeciwko nim wojsko, Urugwaj postanowił zrobić im konkurencję. Już wkrótce urugwajskie apteki rozpoczną oficjalną sprzedaż marihuany - i to nie tylko w celach medycznych. Cena? W tym ma tkwić sekret. Będzie niższa od czarnorynkowej: około 2,5 dolara za gram.

Złe wpływy

W porównaniu Argentyną, Brazylią czy Paragwajem, Urugwaj zawsze był spokojnym i uporządkowanym miejscem. Mniejsza korupcja, mniejsze podziały społeczne, mniej przemocy - jak na regionalne standardy, nawet rządy generałów i lewicowa rebelia z lat 70. były tam wyjątkowo łagodne. Szwajcaria Ameryki Południowej - tak się czasem mówi. Niestety, i na tym obrazie są rysy.

Już od kilku lat kraj zaczyna mieć poważne problemy z przemocą. Zeszły rok okazał się pod tym względem najgorszym w historii - doszło do 289 morderstw (przy 3,3 mln mieszkańców; w Polsce - 582 przy 38,5 mln). Niechlubny rekord niechybnie wiąże się z dwoma zjawiskami. Pierwsze to rozwój przestępczości zorganizowanej. Sąsiadując z Brazylią i Argentyną, Urugwaj stał się strategicznym zapleczem dla tamtejszych gangów. Duży popyt (na samą marihuanę Urugwajczycy mają wydawać ponad 30 mln dolarów rocznie) sprawił też, że przestępczy - również ci lokalni - zaczęli coraz ostrzej rywalizować o terytorium. Tylko w dwóch pierwszych tygodniach bieżącego roku w gangsterskich porachunkach zginęło 15 osób, w tym kilka postronnych.

Drugim czynnik burzący urugwajski ład to paco - osad powstały przy wytwarzaniu kokainy. Bardzo tani i bardzo uzależniający, przywędrował do Montevideo z ulic Buenos Aires na początku bieżącego wieku i szybko stworzył całą armię ćpunów, którzy nie cofną się przed niczym, by zdobyć pieniądze na kolejną dawkę. Według policyjnych statystyk, w 2003 roku w kraju dokonano 7 tys. napadów rabunkowych. W zeszłym - ponad 15 tys.

Widząc, co się dzieje, rządząca od 2004 roku lewicowa koalicja Szerokiego Frontu stanęła przed ogromnym wyzwaniem: jak walczyć z narkobiznesem? Drogi były dwie. Jedną już wcześniej poszły m.in. Kolumbia, Meksyk, Honduras i Stany Zjednoczone, wytaczając przeciwko przemytnikom ciężkie działa i drakońskie prawa.

Drugą trzeba było tak naprawdę dopiero przetrzeć. Jose Mujica zaryzykował. W domu, szklarni czy aptece?

Urugwajski prezydent nigdy nie ukrywał, że jest przeciwnikiem siłowego rozwiązywania problemu narkotyków. - Na dziesięć osób, które umiera od przedawkowania, sto umiera podczas walk między i z przemytnikami - uzasadniał. W połowie zeszłego roku Mujica zaprezentował więc przed urugwajskim kongresem swe propozycje. Pierwszy projekt ustawy okazał się jednak zbyt liberalny nawet dla sojuszników lidera. Dopiero po ponad roku negocjacji uzgodniono wersję, która mogła zdobyć poparcie wymaganej większości.

Wbrew pozorom, esencją reformy nie jest sama legalizacja marihuany - już od lat 70. urugwajskie prawo zezwala na posiadanie "rozsądnej" ilości dowolnych narkotyków na własny użytek. Teraz za to pełnoletni Urugwajczycy będą mogli nabyć miesięcznie do 40 gramów "trawy" (sprzedawanej w postaci skrętów) w aptekach zaopatrywanych przez wyznaczone i nadzorowane przez rządową agencję prywatne firmy. Dozwolone stanie się także uprawianie sześciu krzaczków konopi w swoim domu lub zakładanie komunalnych szklarni na 99 roślinek.

Jest parę haczyków. Chcąc korzystać z nowych przywilejów, każdy palacz będzie musiał dodać swoje dane do poufnego rejestru. Zawiodą się też ci, którzy liczyli na odrobinę narkoturystyki - marihuana z apteki będzie dostępna tylko dla urugwajskich obywateli. A na co liczą zwolennicy reformy?

Po pierwsze, tworząc tanią i legalną alternatywę dla czarnorynkowego towaru, rząd może pozbawić gangi części ich dotychczasowych zysków. Po drugie, kontrola jakości ma sprawić, że palacze otrzymają czysty narkotyk bez szkodliwych wspomagaczy, które często stosują dilerzy. Po trzecie, farmaceuta nie zaproponuje swojemu klientowi działki paco.

- Jestem starym człowiekiem, nigdy nie paliłem marihuany, ale rozumiem, jak żyją młodzi ludzie. Dziś narkotyki są wszędzie, na każdym rogu, ale pochodzą z czarnego rynku, który z natury rządzi się dzikimi prawami. Nie powinniśmy zasilać go naszymi pieniędzmi - mówił prezydent Mujica na początku sierpnia, tuż po przyjęciu ustawy przez niższa izbę kongresu.

Według nowej ustawy, część podatków pozyskanych ze sprzedaży legalnej marihuany ma zostać przeznaczone na leczenie narkomanii.

Desperacja czy rozsądek?

Zdaniem wielu obserwatorów, eksperyment, na który zdecydował się Urugwaj, może być punktem zwrotnym w światowej polityce antynarkotykowej. Odkąd w 1971 roku Richard Nixon ogłosił globalną war on drugs w odpowiedzi na drastyczny wzrost uzależnień od heroiny w USA, jej podstawą była siła. Ostatnia dekada - a zwłaszcza ponad 70 tysięcy ofiar wojny z kartelami w Meksyku i niepoliczalne mogiły w Kolumbii, Brazylii, Gwatemali, Hondurasie czy Salwadorze - wyraźnie pokazała cenę takiego podejścia.

Wymownym dowodem na porażkę dotychczasowej polityki jest to, że byli meksykańscy prezydenci Vincente Fox i Felipe Calderon - ci sami, którzy zaczęli rzucać do walki z narkotykami czołgi - wzywają dziś do sięgnięcia po inne, "rynkowe" rozwiązania. I nie są w tym sami.

Nie ma wątpliwości, że legalizacja sprzedaży marihuany nie rozbije gangów działających w Urugwaju. Jeśli jednak eksperyment się powiedzie i uda się je chociaż trochę osłabić, będzie to sygnał, że tę drogę warto zbadać. Na froncie, z którego dochodzi tak mało dobrych wieści, już to będzie sukcesem.

Michał Staniul, Wirtualna Polska

Tytuł i lead pochodzą od redakcji.

Czytaj również blog autora: Blizny Świata

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)