Ofiary stanu wojennego. Pamiętamy!
Niektórzy z nich "zmarli w niewyjaśnionych okolicznościach" lub "zginęli z rąk nieznanych sprawców". Umierali w tragicznych wypadkach i od kul zomowców. Ofiary stanu wojennego. W 30. rocznicę grudnia 1981 przypominamy historie kilku z nich.
- Bijcie tak, żeby nie było śladów - polecił przełożony milicjantów, którzy 12 maja 1983 roku skatowali Grzegorza Przemyka w jednym z warszawskich komisariatów. Mężczyzna dostał 40 ciosów po barkach i w plecy, oraz kilkanaście ciosów łokciem lub pięścią w brzuch. Dziewiętnastolatek zmarł dwa dni później w szpitalu na skutek obrażeń wewnętrznych.
Syn poetki Barbary Sadowskiej został zatrzymany na placu Zamkowym w Warszawie, gdzie razem z kolegami świętował zdaną maturę. Pobicie Grzegorza Przemyka było działaniem wymierzonym w opozycję, matka mężczyzny - działaczka Prymasowskiego Komitetu Opieki nad Osobami Pozbawionymi Wolności i ich Rodzinami - została pobita przez milicjantów dziewięć dni wcześniej. W wyreżyserowanym procesie o pobicie Grzegorza Przemyka oskarżono sanitariuszy, którzy wieźli go do szpitala. Trwa piąty proces milicjanta oskarżonego o dokonanie zbrodni, dotychczas wszystkie kończyły się jego uniewinnieniem.
Śmiertelne przesłuchania
Przypadki śmiertelnych pobić działaczy opozycji, jak również "zwykłych ludzi" opisuje w swoim artykule "Ofiary śmiertelne stanu wojennego w Poznaniu 1981-1983. Osoby zmarłe w niewyjaśnionych okolicznościach" Agnieszka Łuczak. Jedną z takich osób był Jan Ziółkowski, członek NSZZ "Solidarność", który współpracował z Komitetem Budowy Pomnika Ofiar Czerwca 1956. W marcu 1983 roku Ziółkowski został wezwany na komendę MO, gdzie został pobity; tego samego dnia zrobiono rewizję w jego mieszkaniu. Żonę mężczyzny poinformowano, że dostał on ataku i przebywa w szpitalu MO. Następnego dnia, kiedy kobieta ponownie zadzwoniła, aby dowiedzieć się, gdzie jest jej mąż, okazało się, że przebywa on w innym szpitalu. Tam też mężczyzna zmarł.
Sekcja zwłok, podczas przeprowadzania której dopatrzono się wielu uchybień, wykazała, że Ziółkowski zmarł na skutek tępego urazu w okolicy krzyżowo -pośladkowej. Uraz ten mógł być spowodowany uderzeniem o podłoże, upadkiem ze znacznej wysokości, względnie rzuceniem ciałem. Żonę Ziółkowskiego nękano rewizjami i przesłuchaniami, chcąc zmusić ją do wycofania wniosku ws. śmierci męża.
Ksiądz Jerzy Popiełuszko został uprowadzony przez funkcjonariuszy MSW 19 października 1984 roku. Jego ciało wyłowiono 11 dni później ze zbiornika wodnego na Wiśle koło Włocławka.
Emil Barchański, 17-latek, który w lutym 1982 roku oblał farbą i podpalił pomnik Feliksa Dzierżyńskiego, został zatrzymany przez SB 3 marca. Był bity i zmuszany do składania fałszywych zeznań. 3 czerwca 1982 zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, po dwóch dniach jego ciało wyłowiono z rzeki.
W "niewyjaśnionych okolicznościach" zmarł też 31 I 1983 roku Jacek Jerz, radomski opozycjonista. Był internowany w więzieniach w Kielcach, Radomiu i Bydgoszczy. Był współzałożycielem radomskiej "Solidarności", Konfederacji Polski Niepodległej i Komitetu Więzionych za Przekonania.
Tragedia "Wujka"
W wyniku ran postrzałowych odniesionych podczas pacyfikacji kopalni "Wujek"w Katowicach zginęło dziewięciu górników. Karetkom wysyłanym do pomocy rannym na miejscu blokowano dojazd kopalni, jak również zatrzymywano je na trasie, siłą wyciągano z nich i bito obsługujący je personel medyczny. Do dziś nie udało się wskazać osób, które strzelały do górników w grudniu 1981.
Lekarz Jerzy Stasiak, który operował rannych w strzelaninie 16 grudnia, w książce "Idą pancry na Wujek" opowiada: "Bezpośrednio po strzelaninie w kopalni 'Wujek' operowałem jednego rannego i uczestniczyłem w końcowej fazie dwóch innych zabiegów operacyjnych (...) Postrzelony górnik miał postrzał w okolicy ucha, a kula przeszła w okolicy potylicznej uszkadzając tkankę móżdżku (...). Reasumując z tego co widziałem i w czym uczestniczyłem, można wyciągnąć jeden wniosek. Strzelano z bliskiej odległości i strzelano po to, żeby zabić".
Andrzej Pełka w dniu śmierci miał 19 lat. To najmłodsza ofiara "Wujka". Został ostrzelany z broni maszynowej, jedna kula przebiła mu płuco, druga trafiła w głowę. Zmarł w dwie godziny po przewiezieniu do szpitala.
Lekarze mieli jeszcze nadzieję, że uda się ocalić rannych w strzelaninie. Joachim Gnida zmarł w szpitalu 2 stycznia 1982 roku. Walka o życie Jana Stawisińskiego trwała dwadzieścia trzy dni dłużej.
"Mąż, no nie żyje już"
Pisząc o cierpieniu ofiar nie można zapominać o tragedii ich rodzin. Matka Jana Stawisińskiego, Janina, zatrudniła się jako salowa w szpitalu, w którym leżał jej syn. Jak wspomina w książce "Idą pancry na Wujek", czuwała nad nim dzień i noc. Koledzy Stawisińskiego walczyli o lekarstwa dla niego. Teresa Kopczak, żona Bogusława Kopczaka, który zmarł w wyniku strzału w wątrobę, wspomina, jak 16 grudnia czekała na męża pod bramą kopalni. Wieczorem postanowiła jednak wracać do domu. Była przekonana, że zastanie tam męża. "Ja wiedziałam, że jak światło w naszym pokoju jest włączone, to znaczy, że mąż jest. Mówię: Barbara, jak wejdziemy na podwórko, to ty spojrzyj pierwsza, czy światło się świeci w ostatnim pokoju. A ona: wiesz co, Tereska, ale nie świeci się. No i przychodzimy, a mama mówi: "Wiesz, Tereniu, ale byli z kopalni (...) powiadomić, że mąż, no nie żyje już; że został zastrzelony"
Pogrzeby pod specjalnym nadzorem
Jak czytamy w książce "Idą pancry na 'Wujek;", organizacja i przebieg uroczystości pogrzebowych odbywały się pod kontrolą SB. O przebiegu pochówku ofiar, które grzebane były poza Katowicami, miały informować Komendanta Głównego Milicji Obywatelskiej oddziały wojewódzkie. W dzień przed pierwszym pogrzebem, 18 grudnia, w siedzibie KM MO w Katowicach odbyła się narada, podczas której rozdzielono nie tylko zadania związane z organizacją pochówku, takie jak powiadomienie rodzin czy transport ciał na cmentarze znajdujące się poza województwem, ale omówiono też przebieg "działalności operacyjnej".
Na pierwszym pogrzebie - Bogusława Kopczaka - na trasie przewozu trumny miało być rozstawionych 40 funkcjonariuszy, pod cmentarzem kolejnych 20, na jego terenie następnych 20. Na lotnisku "Muchowiec" miał czuwać batalion ZOMO.
Siostra Józefa Gizy, którego pogrzeb odbył się w Tarnogrodzie w ówczesnym województwie zamojskim, w książce "Idą pancry na 'Wujek'" wspominała, jak kilkunastoosobowe patrole policyjne towarzyszyły jej i jej rodzinie podczas zakupu wieńców na pogrzeb czy podczas wizyty u organisty. "Nieznani sprawcy" usunęli też później tabliczkę z napisem "zamordowany przez oddziały ZOMO". W ten sposób zniknął też krzyż z szarfami i napisem "Solidarność", a także kolejno zamieszczona informacja "zamordowany w kopalni 'Wujek'". Nienaruszony pozostał dopiero napis "zginął w kopalni 'Wujek'". Osoby, które wchodziły na cmentarz w Katowicach - Piotrowicach, aby pożegnać Zbigniewa Wilka, były legitymowane.
Dokładna liczba ofiar stanu wojennego nie jest znana. Życie straciło wtedy co najmniej kilkadziesiąt osób.
W tekście zostały wykorzystane cytaty i informacje z książek "Idą pancry na 'Wujek'", red. A. Borowski, Oficyna Wydawnicza Volumen, Stowarzyszenie "Pokolenie", IPN w Katowicach, Warszawa 2006 i "Stan wojenny w Wielkopolsce", red. Stanisław Jankowiak i Jan Miłosz, Poznań 2004. Korzystałam zawarłam też informacje ze strony internetowej Instytutu Pamięci Narodowej - 13grudnia.pl