Tajemnica nacisków na załogę Tu‑154 - wkrótce poznamy prawdę?
Pełne stenogramy rozmów w kabinie pilotów i rozmów ze smoleńskiej wieży poznamy w poniedziałek. Czy rzucą nowe światło na sprawę wyjaśnienia katastrofy? Zdaniem rozmówcy Wirtualnej Polski Tomasza Hypkiego, sekretarza Krajowej Rady Lotnictwa i wydawcy "Skrzydlatej Polski" mogą dowieść, że naciski na załogę jednak miały miejsce.
04.09.2011 | aktual.: 14.09.2011 10:37
Protokół to dokument podsumowujący pracę Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, czyli tzw. komisji Millera. Jest obszerniejszy niż tzw. raport Millera opublikowany w lipcu. Protokół ma z załącznikami ponad 1200 stron. Pełne stenogramy rozmów zarejestrowanych na wieży i w kokpicie pilotów znajdą się w załączniku nr 8. Ich ujawnienie to sytuacja bez precedensu w historii katastrof lotniczych.
Hypki uważa, że pełne stenogramy mogą przyczynić się do wyjaśnienia sprawy nacisków na załogę związanych z rozmową telefoniczną między braćmi Kaczyńskimi i obecnością kilku osób, w tym gen. Błasika w kabinie pilotów. Zdaniem naszego rozmówcy, wbrew wnioskom zaprezentowanym podczas prezentacji raportu Millera, nie ma podstaw, by twierdzić, że przebywanie dowódcy w kokpicie nie miało wpływu na pracę pilotów. - Twierdzenie, że obecność dowódcy tak wysokiego szczebla przy młodych pilotach nie wywiera presji na ich działania przeczy zdrowemu rozsądkowi i elementarnej logice. Każdy z własnego doświadczenia wie, że gdy szef stoi nad głową, to trudno powiedzieć, że na nas to nie oddziałuje - stwierdza.
Zwraca uwagę, że fragmenty rozmów w kabinie dotyczące gen. Błasika zaprezentowane podczas prezentacji komisji Millera uległy "dziwnemu skróceniu" - pominięto m.in. wątek czekającego go przeniesienia do siedziby dowództwa NATO w Norfolk w USA. - Gen. Błasik miał tam otrzymać bardzo intratne stanowisko, po ostrej walce z dwoma innymi generałami, dzięki poparciu Lecha Kaczyńskiego. Bardzo mu na nim zależało, co musiało mieć wpływ na jego zachowanie wobec Pierwszego Pasażera - uważa Hypki.
"Wybielanie Błasika to kłamstwo"
Zdaniem eksperta, błędem komisji było pominięcie wyeksponowanej przez MAK kwestii obecności alkoholu we krwi gen. Błasika oraz zbagatelizowanie faktu, że w kokpicie miał on włączony telefon komórkowy, co jest bardzo poważnym wykroczeniem i świadczy o zwyczajnej nieodpowiedzialności. - Wybielanie gen. Błasika to nieporozumienie. Był dowódcą Sił Powietrznych przez kilka lat i jest odpowiedzialny za opisany w raporcie nieprawdopodobny bałagan, który doprowadził do katastrofy smoleńskiej - mówi Hypki. Zwraca uwagę, że komisja podchodzi do sprawy wyjaśnienia katastrofy "ahistorycznie", a nie powinna. - Komisji nie interesuje wynikanie faktów z siebie, ale konsekwencje polityczne jej ustaleń - uważa.
Piloci chcieli lądować?
Przyjęta przez komisję wersja wydarzeń jest - zdaniem naszego rozmówcy - jedynie hipotezą, którą potraktowano jako pewnik, wybijając we wnioskach końcowych raportu i podczas prezentacji te fakty, które za nią przemawiają, a pomijając wątki jej przeczące. - Podobnie było z raportem po katastrofie samolotu C-295M pod Mirosławcem. Z wiadomymi konsekwencjami... - mówi. Teza komisji w oczach Hypkiego się nie broni. W opinii eksperta nie ma np. żadnych dowodów na to, że piloci nie chcieli lądować.
- Jeżeli przeanalizuje się zapis czarnych skrzynek i czynności pilotów w trakcie podejścia, widać, że załoga konsekwentnie lądowała - zauważa. Nie ma żadnego dowodu na użycie przycisku "Uchod". Ani w zapisach czarnych skrzynek, ani w reakcjach samolotu, ani w zachowaniu załogi. A komisja traktuje użycie tego przycisku jako pewnik i buduje wokół tego poważne teorie. - To żenujące i szkodliwe dla zrozumienia przyczyn katastrofy - stwierdza Hypki.
Zwraca uwagę także na inną wątpliwość: komisja twierdzi, że piloci "odchodzili", a to, co pada w nagraniu, równie dobrze mogło być pytaniem do gen. Błasika: "Odchodzimy?". - Skoro była to komenda, dlaczego piloci od razu nie podjęli koniecznych działań? Gdyby przerwali lądowanie wyłączyliby autopilota i zareagowali, gdyby nie zadziałał. Tymczasem oni nadal delikatnie sterowali samolotem, wyrównywali lot, by przyziemić po zobaczeniu upragnionego pasa. Słowa mjr. Protasiuka były tak słabo słyszalne, że w rosyjskim raporcie w ogóle ich nie ma. To daje do myślenia. Można podejrzewać, że pilot był odwrócony od swojego mikrofonu, bo mówił do stojącego za nim dowódcy - tłumaczy. Taki scenariusz jest zdaniem eksperta bardziej logiczny.
"Wiedzieli o złej pogodzie"
Również teza o tym, że piloci wystartowali nie wiedząc, jakie są warunki pogodowe, zdaniem Hypkiego się nie broni. - W raporcie jest wyraźnie napisane, że zastępca dowódcy 36. pułku meldował gen. Błasikowi jeszcze na Okęciu, że pogoda w Smoleńsku się pogarsza. Także ze stenogramu wynika, że załoga wiedziała o złych warunkach znacznie wcześniej nim skontaktowała się z wieżą w Mińsku. I to polska komisja praktycznie pomija. A w takich okolicznościach kontynuowanie lotu do Smoleńska było wykroczeniem i nie miało sensu - stwierdza.
Zaniechaniem komisji jest wg eksperta także nieuwzględnienie innej ważnej okoliczności: gen. Błasik już wcześniej latał jako członek załogi na Tu-154M, wykonując tzw. loty inspektorskie. - Są w jego książkach lotu zapisy dowodzące tego. Na przykład w listopadzie 2007 r. wykonywał takie loty do i z Dubaju. Dowódcą załogi był wtedy płk Tomasz Pietrzak. W rozkazie wylotu do Dubaju gen. Błasik został dopisany ręcznie, ale już w rozkazie powrotu jest wpisany komputerowo obok mjr. Borowego jako Inspektor. To pokazuje, jakie były mechanizmy uczestniczenia dowódców w lotach, do których faktycznie nie mieli uprawnień. Gdy wszystko się udało, odpowiednio preparowano dokumenty. Lot do Smoleńska też mógł być tak traktowany - twierdzi Hypki.
- Faktem jest, że gen. Błasik znajdował się w kabinie, przed startem meldował gotowość załogi do wykonania lotu, a potem odczytywał wartości z wysokościomierza i podejmował inne czynności. Zachowywał się jak członek załogi. To wszystko zostało praktycznie pominięte przez komisję Millera - dodaje.
Tajna analiza psychologiczna gen. Błasika
W protokole, który poznamy w poniedziałek, tajna pozostanie jedynie analiza psychologiczna gen. Błasika. - Z przecieków z komisji wiemy, że ten dokument był wielokrotnie zmieniany, nawet wymieniono osobę, która pisała tę charakterystykę. Z łatwością można było manipulować faktami. Zresztą analiza psychologiczna z natury rzeczy nigdy nie będzie dokumentem ścisłym i niepodważalnym - mówi.
Stwierdza, że w komisji zasiadali ludzie, którzy w ostatnich latach byli odpowiedzialni za nadzór nad polskim lotnictwem wojskowym. - Niejednokrotnie byli sędziami we własnej sprawie. I to widać w sformułowaniach tego raportu - twierdzi Hypki.- Wyraźnie wygrało lobby wojskowe, związane wcześniej z gen. Błasikiem - dodaje. Jak mówi, przede wszystkim dotyczy to płk. Mirosława Grochowskiego, szefa Inspektoratu Bezpieczeństwa Lotów MON. - Objął swe stanowisko w lipcu 2007 r., więc to za jego kadencji doszło do najtragiczniejszych katastrof w dziejach polskiego lotnictwa wojskowego. Nie dość, że płk. Grochowskiego nie wyrzucono ze stanowiska, to jeszcze został on zastępcą ministra Millera w komisji badającej przyczyny katastrofy pod Smoleńskiem - wymienia. - Przed katastrofą płk Grochowski dokonywał inspekcji w 36. pułku i nie zauważał tam tych wszystkich nieprawidłowości, o których dowiedzieliśmy się z raportu. Z niedawnych wypowiedzi płk. Grochowskiego wynika, że on nie rozumie niestosowności tego co robił i
robi - oburza się. W raporcie, zdaniem Hypkiego, wykorzystano atawistyczną niechęć do Rosjan i starano się zrzucić to, co się da na kontrolerów, choć ich winę trudno udowodnić. Wielokrotnie informowali, że w Smoleńsku nie ma warunków do lądowania, a polska załoga uparcie dążyła do wcześniej założonego celu. - Pamiętajmy, że przed Tu-154M na smoleńskim lotnisku wylądował Jak-40 pilotowany przez por. Wosztyla. Wylądował mimo wyraźnego i jednoznacznego zakazu wydanego przez rosyjskiego kontrolera. Co taki kontroler może zrobić więcej? - pyta retorycznie ekspert.
Hypki ma wątpliwości, czy stenogramy zostaną odpowiednio przygotowane. - Dobrze, że zostaną ujawnione w całości, ale komisja swoimi wnioskami i sposobem przedstawienia wyników pracy, mocno nadszarpnęła swoją wiarygodność, więc rzetelność stenogramów również może być dyskusyjna. Wypowiedzi załogi mogą być różnie interpretowane, dlatego ważne, żeby zostało zaznaczone, czy pada pytanie czy stwierdzenie, albo, że tego nie wiadomo na pewno ze względu na jakość zapisu - podsumowuje.
Ponowne badanie wraku
W drugiej połowie października polscy biegli przebadają wrak Tu-154M w Smoleńsku.Na ten temat prokurator Generalny Andrzej Seremet rozmawiał telefonicznie z szefem Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej Aleksandrem Bastrykinem. Nasi specjaliści dokonają oględzin wraku oraz urządzeń samolotowych, będących w dyspozycji rosyjskiego komitetu śledczego. Czy badanie wraku wniesie coś nowego? Zdaniem rozmówcy Wirtualnej Polski, niewiele. - Polscy eksperci zbadali wrak bezpośrednio po katastrofie. Spędzili w Smoleńsku wiele dni i nie znaleźli żadnych śladów uszkodzeń, które wskazywałyby na to, że samolot uległ awarii w trakcie lotu lub w wyniku działań osób trzecich. Badanie było wnikliwie, gdyż w pierwszych chwilach po katastrofie wielu z nich sądziło, że do tragedii doprowadziły kłopoty techniczne. Trudno było uwierzyć, że piloci popełnili tyle błędów - wyjaśnia.
Nowe badania wraku mają przede wszystkim odnieść efekt psychologiczny: uspokoić nastroje wśród Polaków. - Znamy zapisy czarnych skrzynek, analizę toru lotu. To wszystko jednoznacznie wyjaśnia, co się działo w ostatnich sekundach lotu. Wiemy, że w wyniku kolejnych błędów załogi sytuacja była bezpowrotna, musiało dojść do tej katastrofy. A oni do końca nie rozumieli tego, jakie błędy popełniają, o czym świadczą ich ostatnie zarejestrowane słowa - mówi.
Pusta kaseta z wieży w Smoleńsku
Ekspert odniósł się także do sprawy tajemniczej kasety z wieży w Smoleńsku, na której rzekomo nie nagrał się zapis z rosyjskiego radiolokatora. Według strony rosyjskiej stało się tak, gdyż zepsuły się kable do magnetofonu obsługującego kasetę. Tymczasem sprzęt został w wieży zainstalowany ledwie kilka dni przed katastrofą. Był to wymóg przed lądowaniem Władimira Putina 7 kwietnia.Od 5 sierpnia 2010 r. polska prokuratura domaga się by Rosjanie przekazali jej kasetę. Strona rosyjska do tej pory nie udzieliła żadnej odpowiedzi. - Tę sprawę trzeba wyjaśnić, prokuratura słusznie domaga się wydania kasety. To istotny dowód rzeczowy, który powinien być dostępny, niezależnie od tego, czy na taśmie coś się nagrało czy nie. Rosjanie nie powinni go ukrywać, gdyż rodzi to różnego rodzaju podejrzenia - stwierdza.
Tajemnica urwanego skrzydła tupolewa
Skomentował także sensacyjne doniesienia "Gazety Polskiej", która dowodziła, że to nie brzoza zapoczątkowała destrukcję Tu-154M. Zdaniem tygodnika drzewo nie mogło urwać skrzydła tupolewa, ponieważ stało w innym miejscu. Jak twierdzi "Gazeta Polska" teoria o zderzeniu z brzozą opiera się na błędnych pomiarach i "zwykłych dezinformacjach". Doniesienia tygodnika Hypki określa jednym słowem: "bzdury". - Czytanie "Gazety Polskiej" jest szkodliwe dla myślących ludzi. Liczba niedorzeczności, które znalazły się w ostatnim czasie w tej gazecie, przekroczyła wszelkie granice. Na miejscu pracujących w niej tzw. dziennikarzy spaliłbym się ze wstydu po zrozumieniu błędów, a oni przechodzą nad tym do porządku dziennego i piszą kolejne idiotyzmy. Nie można tych informacji interpretować nawet w kategoriach humorystycznych, gdyż sprawa katastrofy smoleńskiej jest zbyt poważna. To olbrzymia tragedia, świadectwo wielu słabości naszego państwa, dlatego należy ją wyjaśniać z najwyższą pieczołowitością - stwierdza.
Ekspert przytacza inne "rewelacje" gazety, m.in. wypowiedź prof. dr hab. inż. Zdzisława Śloderbacha, pracownika naukowego Politechniki Opolskiej specjalizującego się w mechanice ciała stałego, wytrzymałości materiałów oraz teorii sprężystości i plastyczności. Rozmówca "Gazety Polskiej" twierdził, że samolot rozpadł się na tak małe części na skutek eksplozji bomby próżniowej. - Ten pan wypowiadał się jako autorytet, a nie miał pojęcia o mechanice i konstrukcji tupolewa. Mówił np. że grubość pokrycia tego samolotu to 7,5 mm, podczas gdy naprawdę mieści się ona w większości fragmentów konstrukcji w przedziale 1-2 mm. Gdyby było tak grube, jak twierdził, samolot nie oderwałby się od ziemi ze względu na swój ciężar - zauważa. - Pan Śloderbach ubolewał przy tym, że media nie zwracają się do prawdziwych ekspertów, m.in. z wydziału Mechanicznego Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej, którzy na pewno poparliby jego tezy. Ja skończyłem właśnie wydział MEL PW, po studiach konstruowałem samoloty, wiem o nich
naprawdę dużo. I dlatego potrafię wskazać niedorzeczności i kłamstwa zawarte w takich wydawnictwach jak "Gazeta Polska" czy "Nasz Dziennik" - dodaje.
- "Gazeta Polska" to zwykły brukowiec , który dla sensacji zrobi wszystko, zresztą taka strategia odnosi skutek - sprzedaż pisma gwałtownie wzrosła (z danych Związku Kontroli Dystrybucji Prasy wynika, że sprzedaż "Gazety Polskiej" ogółem w kwietniu br. poszła do góry o 90,75% w stosunku do kwietnia 2010 r. i wyniosła 80 477 egz. - przyp. red.). W tym wypadku działa też na ewidentne zamówienie polityczne. To naprawdę smutne, bo kiedyś był to tytuł odgrywający istotną rolę na rynku prasowym - uważa Hypki.
Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska