Saba - najsłynniejszy pies IV RP
Czarna sznaucerka należąca do byłego marszałka Sejmu Ludwika Dorna to medialna bohaterka roku i najsłynniejsze "zwierzę polityczne" IV RP. Saba to pierwszy pies, który przechadzał się korytarzami w Sejmie, na spacery był wyprowadzany przez funkcjonariuszy BOR, jeździł sejmowymi limuzynami, miał własną asystentkę, pojawił się w reklamówce wyborczej, ba! był nawet jednym z adresatów przemówienia samego Aleksandra Kwaśniewskiego. Trudno to nazwać pieskim życiem!
Prawie jak… sznaucer
Marszałek Dorn Sabę ma od około ośmiu lat, kiedy ją przygarnął miała już dwa lata. „Weterynarz popatrzył i powiedział "Sympatyczna jest… to niech ma tego sznaucera!" i wpisał jej w książeczce zdrowia "sznaucer” – wyznawał Dorn w wywiadzie dla wrześniowego numeru miesięcznika „Mój Pies”. Opowiadał, że zakochał się w sznaucerach, kiedy w 1982 roku jako działacz Solidarności ścigany listem gończym, ukrywał się u ludzi, którzy hodowali sznaucery olbrzymy i miniaturki.
Jeszcze zanim Saba stała się sławna na całą Polskę, ukochaną sznaucerkę polityk PiS uczynił bohaterką bajki "O śpiochu tłuściochu i o psie Sabie" (wyróżnionej w ogólnopolskim konkursie "Wielcy poeci, piszcie dla dzieci") oraz poematu „Saba i króliczki”, w którym tak ją opisywał:
„Saba to pies, jak powyżej rzekłem,
I suka przy tym (zdania tu nie zmienię!)
Z mordą głupawą trochę, trochę wściekłą,
Trochę poczciwą. A bito ją w ciemię!
Saba sznaucerką jest, lecz nie we wszystkim;
Sznauceropodobna - tak twierdzą złośliwcy.
Znawców zniechęca wydłużonym pyskiem,
Czterdzieści kilo waży, sierść czarną ma maść”.
Sejm schodzi na psy
Kariera medialna Saby zaczęła się pewnego majowego dnia, kiedy Dorn, urzędujący marszałek Sejmu, jak gdyby nigdy nic przyszedł do pracy z psem. Tym niecodziennym zachowaniem wprawił posłów i dziennikarzy w niemałe osłupienie, a o sprawie następnego dnia napisał „Dziennik”. Tak Saba wkroczyła – na czterech łapach – do polskiej polityki.
Marszałek tłumaczył, że jego postępowanie nie było przykładem arogancji władzy, ani obnoszeniem się ze swą pozycją, a sytuacja była wyjątkowa - jego żona musiała wyjechać i nie było z kim Saby zostawić. Jak mówił, suka nie może zostać sama na dłużej niż 20 minut. Ale lawina zdarzeń, która uczyniła z Saby medialną gwiazdę, ruszyła.
Trzy dni później w Sejmie pojawił się już nie jeden, ale kilka poselskich czworonogów. Przyprowadzili je posłowie PO i SLD, ówczesnej opozycji, których, jak mówili „zainspirowało” zachowanie Ludwika Dorna. Gdy wróciłam do domu i moje psy, dowiedziały się, że pan marszałek Dorn swojego psa zabiera do pracy powiedziały mi tak: "tyle lat jesteś w Sejmie i ani razu nas ze sobą nie zabrałaś". Więc postanowiliśmy to naprawić– opowiadała dziennikarzom Izabela Jaruga-Nowacka. Posłanka SLD do parlamentu przyprowadziła swoje ukochane grzywacze chińskie. Jej koleżanka z PO Jolanta Hibner przyszła z jamnikiem szorstkowłosym.
Na spacer z BOR-owikiem
Na następne medialne doniesienie o najsłynniejszym psie IV Rzeczypospolitej nie trzeba było długo czekać. Do prasy dotarła informacja, że oficerowie Biura Ochrony Rządu wyprowadzają Sabę na spacery. Spacerujących z psem funkcjonariuszy BOR można było obejrzeć w "Faktach" TVN 5 czerwca. Rzecznik marszałka Witold Lisicki tłumaczył później, że oficerowie "opiekowali" się Sabą tylko w momentach, gdy Dornowi nie pozwalały na to jego obowiązki związane z pełnieniem funkcji marszałka. Pies Dorna ma asystentkę!? – zastanawiał się „Fakt” pod koniec lipca, zamieszczając zdjęcia suczki Dorna w towarzystwie tajemniczej kobiety zaopatrzonej w sejmowy identyfikator. „Saba słucha jej, jakby znały się już od dłuższego czasu. Pies reaguje od razu na każdą komendę i grzecznie daje sobie założyć smycz” - pisał dziennik, jednak nie udało się ponad wszelką wątpliwość ustalić charakteru pracy kobiety, ponieważ rozmówcy "Faktu" odmówili komentarza na ten temat. Rzecznik Dorna, Witold Lisicki, powiedział: Jestem rzecznikiem
marszałka Dorna, a nie jego psa.
Pod koniec sierpnia Saba znów znalazła się w centrum zainteresowania. Na posiedzeniu Sejmu Roman Giertych wypomniał marszałkowi, że jest pierwszą osobą od czasów cesarza Kaliguli, która sprowadziła zwierzę do parlamentu. Giertych zarzucił Dornowi, że znieważył Izbę i „zamienił Sejm w zoo”. Marszałek podziękował Giertychowi , "tak wytrawnemu politykowi" za zainteresowanie jego psem.
Dorn i jego pies znaleźli się też na okładce wrześniowego wydania miesięcznika „Mój Pies". Zamieszczono w nim rozmowę z marszałkiem, który bronił Saby przed posłami. W Sejmie toczy się walka polityczna i w związku z tym każdy kij jest dobry, żeby uderzyć Sabę i mnie– tłumaczył Dorn.
Saba zżera meble MSWiA
„Saba Dorna zżarła meble MSWiA” – głosił tytuł sensacyjnego artykułu, jaki „Wprost” zamieścił na swoich stronach internetowych 23 września. Po samorozwiązaniu Sejmu, trwała już w najlepsze kampania wyborcza. „Ukochana suka Ludwika Dorna Saba zniszczyła meble w rezydencji ministra spraw wewnętrznych i administracji przy ul. Zawrat w Warszawie. Za ich wymianę, która kosztowała podatników 3350 zł, były szef MSWiA nie zapłacił do dziś” – pisał „Wprost”. Pożerała meble. Zniszczyła kanapę i dwa fotele. To wściekły pies. Wszystko gryzie! – przytaczał magazyn słowa anonimowego informatora.
Po tym, jak o sprawie zniszczonych mebli napisał "Wprost", komitet Lewica i Demokraci postanowił wykorzystać w swoim spocie wyborczym zdanie o tym, że "pies Ludwika Dorna zniszczył meble w ministerstwie, znaczy powygryzał je (...) a marszałek nie płaci za zniszczone publiczne mienie".
Dorn musiał stanąć w obronie dobrego imienia swojego psa i pozwał LiD w trybie wyborczym. Proces wygrał. Sąd przychylił się tłumaczeniom Dorna i nakazał LiD-owi przeprosić marszałka za podanie niesprawdzonych informacji. Czuję, że został przeprowadzony atak oparty na nieprawdziwej informacji na mnie jako kandydata na posła i na moją partię - mówił Dorn w trakcie rozprawy. Saba mebli nie gryzie. Miała dwa lata, kiedy ją wzięliśmy, czyli wyrosła z wieku szczenięcego i nigdy żadnego mebla nie pogryzła, łącznie z meblami w willi na Zawrat (willi ministra MSWiA) – dodał. Jak tłumaczył, były to meble gierkowskie, trudno więc sobie wyobrazić, aby jego suka przezwyciężyła obrzydzenie i wzięła je do pyska.
Ludwiku Dorn i Sabo – nie idźcie tą drogą!
9 października czworonożna gwiazda medialna ostatnich miesięcy, stała się bohaterką konwencji LiD w Szczecinie. Podczas dosyć oryginalnego przemówienia byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego poza tradycyjnymi zarzutami pod adresem PiS, pojawiła się inwokacja do braci Kaczyńskich, Ludwika Dorna i… Saby. Kwaśniewski wspomagając się gestykulacją grzmiał: My to wszystko już wiemy. Myśmy to wszystko przeżyli Jarosławie Kaczyński, Lechu Kaczyński, Ludwiku Dorn i Sabo - nie idźcie tą drogą! Nie idźcie drogą jednej partii!. Słowa „nie idźcie tą drogą” były prezydent powtórzył kilkakrotnie - chyba po to, by Kaczyńscy, Dorn, a przede wszystkim Saba lepiej je zapamiętali.
Po wyborach o najsłynniejszym politycznym psie zrobiło się cicho. Jego pan ma teraz znacznie więcej czasu, nie musi więc ani przyprowadzać Saby ze sobą do pracy, ani też zamykać na długie godziny w mieszkaniu czy ogródku. Zainteresowanie mediów swoim psem przez ostatnie miesiące marszałek Dorn tak skomentował: To jest antypsiarskie nastawienie, żeby z Saby robić problem- mówił w Polskim Radiu, odnosząc się do nagłaśnianych przez media „wpadek” swojego psa. Jego zdaniem, sprawa Saby została niepotrzebnie podniesiona przez media i opozycję do rangi sensacji.
Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska