Rakietowy arsenał ze Strefy Gazy. Nowa broń pozwala Hamasowi terroryzować niemal cały Izrael
Od kilku dni na izraelskim niebie toczy się zażarty rakietowy pojedynek. Przez ten czas ze Strefy Gazy wystrzelono setki pocisków. To tylko niewielka część potężnego arsenału, jakim dysponują palestyńscy bojownicy. Od niedawna znajduje się w nim broń, która pozwala im terroryzować praktycznie cały Izrael.
Według izraelskich szacunków radykalne ugrupowania palestyńskie, głównie Hamas i Islamski Dżihad, zgromadziły w Strefie Gazy arsenał liczący ponad 10 tys. pocisków rakietowych różnego typu. Oznacza to, że od ostatniego kryzysu rakietowego w 2012 roku palestyńscy bojownicy nie tylko odbudowali swój potencjał, ale jeszcze go wzmocnili. I to nie tylko ilościowo, lecz również jakościowo.
Zwiastunem tej jakościowej zmiany w śmiercionośnym arsenale Hamasu były syreny alarmowe, które kilka dni temu rozległy się w położonej na wybrzeżu Chaderze. Nie byłoby w tym nic dziwnego - w ostatnim czasie alarmy podnoszone są regularnie w dziesiątkach izraelskich miejscowości - gdyby nie fakt, że Chadera leży ponad 110 kilometrów od północnej granicy Strefy Gazy. Do niedawna wydawało się, że to o wiele za daleko nawet dla najbardziej zaawansowanych palestyńskich rakiet. Dziś okazuje się jednak, że praktycznie w całym Izraelu nikt już nie może spać spokojnie.
Izraelski wywiad po analizie szczątków szybko ustalił, że była to rakieta syryjskiej produkcji M-302 Hajbar (nazwa nawiązuje do średniowiecznej żydowskiej ufortyfikowanej osady położnej niedaleko Medyny, która w 629 roku została zdobyta przez Mahometa i jego wyznawców). Pociski te oparte są na konstrukcji chińskich rakiet Weishi-1 (WS-1), tyle że znacznie zwiększono ich zasięg - według niektórych źródeł nawet do 160 kilometrów. A to oznacza, że M-302 mogą dolecieć przeszło dwa razy dalej niż najgroźniejsze rakiety znajdujące się dotychczas w rękach Palestyńczyków, czyli irańskie Fajr-5.
Rakiety domowej roboty...
Rakietowy arsenał w Strefie Gazy zasadniczo składa się z dwóch komponentów. Większość stanowią dość prymitywne konstrukcje domowej produkcji - najczęściej są to opracowane przez zbrojne ramię Hamasu pociski Kassam (nazwane tak na cześć szejka Izz ad-Dina al-Kassama, dowódcy Arabskiej Armii Wyzwoleńczej, który zginął w 1935 r. w czasie walk z brytyjskimi wojskami mandatowymi). Ich wykonanie składa się z metalowej rury z przyspawanymi statecznikami, wypełnionej materiałem wybuchowym. Za paliwo służy mieszanka łatwo dostępnej saletry potasowej i cukru.
Mimo że Kassamy są wciąż udoskonalane, ograniczenia konstrukcji powodują, że ich zasięg jest stosunkowo niewielki. Najnowsze wersje mogą razić cele oddalone maksymalnie o niespełna 18 kilometrów, więc obejmują swym zakresem jedynie izraelskie terytoria leżące w bezpośrednim sąsiedztwie Strefy Gazy. W przypadku tych pocisków nie można też mówić o jakiejkolwiek precyzji uderzeń. Mają za to inne atuty, a mianowicie są bardzo tanie i łatwe w produkcji, więc można je wytwarzać na masową skalę. Co więcej, paradoksalnie dzięki niewielkiej donośności oraz niskiemu pułapowi lotu są praktycznie nieuchwytne dla Żelaznej Kopuły - słynnego izraelskiego systemu antyrakietowego. ...i przemytniczy import
Drugi element palestyńskich sił rakietowych, znacznie groźniejszy dla państwa żydowskiego, stanowią pociski pochodzące z arsenałów Iranu i Syrii, wieloletnich sponsorów Hamasu, szmuglowane do Strefy Gazy przez liczne tunele przemytnicze pod granicą z Egiptem. To właśnie z tych zasobów pochodzą wspomniane M-302, które w ręce Palestyńczyków trafiły najprawdopodobniej w drugiej połowie ubiegłego roku. Według szacunków izraelskiego wywiadu bojownicy mają ich co najmniej kilkaset sztuk.
W marcu 2014 roku izraelska marynarka wojenna przechwyciła na Morzu Czerwonym u wybrzeży Sudanu pływający pod panamską banderą statek "Klos C". Okazało się, że jednostka płynęła z Iranu z wielkim ładunkiem uzbrojenia dla palestyńskich organizacji zbrojnych. Wśród przejętej broni żołnierze znaleźli również kilkadziesiąt rakiet M-302. Można się domyślać, że jest to tylko niewielka część oręża, szmuglowanego szlakiem prowadzącym przez Sudan, Egipt i półwysep Synaj do Strefy Gazy.
Do tej kategorii należy też zaliczyć irańskie pociski Fajr-5 o zasięgu do 75 kilometrów, pewną liczbę chińskich WS-1E o zasięgu do 45 kilometrów, a także postsowieckie rakiety Grad o donośności 20 kilometrów. Według źródeł izraelskich te ostatnie produkowane są również na miejscu chałupniczymi metodami i Palestyńczycy dysponują ich ulepszonymi wersjami o zasięgu 45-48 kilometrów. Nie można również zapominać o pociskach M-75, będących autorskim pomysłem Hamasu i wytwarzanych w Strefie Gazy w oparciu o irańskie technologie. Ich zasięg to 75 kilometrów.
Ostrzał na ślepo
Na szczęście dla Izraelczyków bolączką palestyńskich rakiet jest ich mizerna celność. Właściwie bojownicy odpalają je "na ślepo" w kierunku terytorium państwa żydowskiego, licząc na łut szczęścia. Jednak możliwość rażenia dalej położonych izraelskich metropolii, np. Tel Awiwu czy Jerozolimy, gdzie istnieje gęstsza i rozleglejsza zabudowa mieszkalna, zwiększa skuteczność takiego ostrzału. Istotny jest też sam efekt psychologiczny - objęcie zasięgiem niemal całego terytorium Izraela powoduje, że nikt nie może czuć się bezpiecznie, co paraliżuje codzienne życie mieszkańców.
Zatem z militarnego punktu widzenia pociski takie jak M-302 są nieefektywne, ale mają znaczenie strategiczne i propagandowe. Pokazują Palestyńczykom, że Hamas może uderzyć głęboko w terytorium Izraela. Wysyłają też sygnał izraelskim władzom, że nasilenie bombardowań Strefy Gazy wcale nie ogranicza zdolności Hamasu do przeprowadzania ataków odwetowych - wyjaśnia na łamach "Foreign Policy" Anthony Cordesman, ekspert z Center for Strategic and International Studies.
Na razie większość rakiet wystrzelonych w kierunku izraelskich miast i mogących wyrządzić realne szkody przechwytuje Żelazna Kopuła. Wojskowi pochwalili się, że do tej pory system wykazał się aż 90-procentową skutecznością. Łącznie Siły Obronne Izraela dysponują siedmioma bateriami Żelaznej Kopuły - w tej chwili jest to liczba wystarczająca, by w dużej mierze zneutralizować rakietowe zagrożenie ze strony Hamasu. Jednak sprawy znacznie się skomplikują, jeżeli Izrael stanie w obliczu walki na dwa fronty.
Izrael na celowniku
Według obszernej analizy dokonanej przez specjalizującą się w kwestiach bezpieczeństwa firmę IHS Jane's, istnieje realne ryzyko, że obecny kryzys w Strefie Gazy może eskalować na tyle, że do konfliktu włączy się także libański Hezbollah.
Szyiccy ekstremiści również dysponują potężnym arsenałem rakietowym, tyle że znajduje się on w południowym Libanie, dokładnie po przeciwnej stronie izraelskich granic. Izrael nie jest w stanie szczelnie bronić przed gradem pocisków całego swojego terytorium. W przypadku zmasowanego ataku z północy musiałby się liczyć z o wiele większymi stratami niż ma to miejsce teraz. Przedsmak tego Izrael doświadczył w piątek rano, gdy na jego terytorium spadły dwie rakiety wystrzelone właśnie z libańskiego południa.
Pół roku temu głośnym echem odbiły się słowa szefa izraelskiego wywiadu wojskowego, który oświadczył, że ogółem w państwo żydowskie wycelowanych jest aż 170 tys. rakiet i pocisków różnego typu. Znajdują się one w rękach Hamasu (i innych palestyńskich organizacji zbrojnych), Hezbollahu, Iranu, Syrii oraz islamskich radykałów na półwyspie Synaj. Niemal nieprawdopodobny jest scenariusz, by wszyscy w jednym momencie ruszyli na wojnę z Izraelem, ale gdyby do tego doszło, obecny kryzys w Strefie Gazy byłby przy tym dziecinną igraszką.
Tomasz Bednarzak, Wirtualna Polska