Polska wpuszcza narkomanów w kanał
Polska jest na szarym końcu krajów rozwiniętych jeśli chodzi o leczenie metadonem osób uzależnionych od morfiny i heroiny. Tylko 4 zakłady karne są objęte tym programem leczenia, chorym często przerywa się leczenie. U nas wsadza się do więzień za posiadanie nawet małych ilości narkotyków, a nie stawia na prewencję i nowoczesną terapię. Parlament niemiecki przegłosował w czwartek wprowadzenie diamorfiny (medycznej heroiny) na listę leków. Znaczy to, że programy heroinowe prowadzone jako pilotaż w Niemczech okazały się skuteczne i będą szerzej dostępne - mówi Wirtualnej Polsce Katarzyna Malinowska-Sempruch, ekspert ds. światowej strategii zapobiegania narkomanii.
WP: Przychodzi narkoman do lekarza… Nie, przepraszam, w Polsce to brzmi jak fikcja. Powinienem chyba zacząć: przychodzi narkoman do narkomana i mówi: słuchaj, załatw mi trochę metadonu na lewo, bo już nie daję rady, a nikt mi nie chce pomóc. Dlaczego heroiniści i morfiniści w wielu miastach Polski nie mają szans na tzw. leczenie substytucyjne, czyli za pomocą metadonu?
Katarzyna Malinowska-Sempruch, Global Drug Policy, program w Open Society Institute: Rzeczywiście, Polska jest na szarym końcu jeśli chodzi o leczenie metadonem, który jest popularny w krajach rozwiniętych. Np. w Niemczech 25-45% uzależnionych od opiatów (heroina, czyli tzw. brown sugar, morfina) ma dostęp do leczenia substytucyjnego, we Francji – ponad 100 tys. osób, w Niemczech – 70 tys., we Włoszech również chorzy mają szanse na lepsze życie.
- Jeśli chodzi o dostęp do leczenia metadonem w Polsce, tylko 1500 osób leczy się w ten sposób (płaci za to NFZ), a powinno – zgodnie ze światowymi standardami - 5 razy tyle (25 tys. Polaków jest uzależnionych od opiatów). To naprawdę zatrważające dane. Najwięcej zależy od danego miasta – np. Warszawa ma 6 programów metadonowych – jeden program obejmuje kuracją 80 osób. Jeśli by pan mieszkał na Pomorzu, w Białymstoku, w Rzeszowie, może pan tylko pomarzyć sobie o leczeniu metadonem. Tam nikt nie myśli o tym, że narkomania jest ciężką chorobą, że choremu trzeba pomóc. W Gdańsku na leczenie metadonem chorzy czekają już nawet 10 lat.
WP: Jakie warunki trzeba spełniać, żeby móc leczyć się metadonem?
- Trzeba mieć za sobą dwie próby leczenia, zakończone powrotem do nałogu. Pod względem finansowym, ta terapia opłaca się bardziej niż 18-miesięczne leczenie w ośrodku stacjonarnym.
WP: Jakie są przyczyny tak dramatycznej sytuacji narkomanów?
- Po pierwsze: złe prawo. Polska ma jedną z najbardziej restrykcyjnych ustaw narkotykowych w Europie – państwo każe za każdą, nawet symboliczną ilość narkotyku, którą się posiada. Policja powinna skupić się na łapaniu handlarzy, a nie ich ofiar. Gdy wsadzi uzależnionego do więzienia ten często musi przerwać leczenie (co jest tak naprawdę wbrew prawu) lub czekać – uwaga – 9 miesięcy, żeby ewentualnie zacząć leczenie. W Polsce tylko 4 zakłady karne leczą metadonem. Nic się w tej kwestii nie zmieniło w ostatnich latach – przybywa ludzi za kratkami, więzienia są przepełnione. Wielu w nieskończoność czeka na odsiadkę, gdy tymczasem np. w Belgii za posiadanie małej ilości substancji psychoaktywnych dostaje się karę cywilną, 40 euro i kropka. Może w czasach kryzysu warto pomyśleć o oszczędnościach także w tej kwestii?
- Po drugie: Bezwład administracyjny i ogólne przekonanie, że najlepszym sposobem wyjścia z uzależnienia jest abstynencja. A tymczasem uzależnieni od opiatów w większości wracają do nałogu, to jest od nich silniejsze. Jak dowodzi badacz Andrew Tatarsky, w przypadku 65% narkomanów, nałóg okazuje się silniejszy i kuracja za pomocą metadonu jest ostatnią deską ratunku. W Polsce wyjątkowo uważa się terapię metadonem za kontrowersyjną – powtarza się, że chory może uzależnić się od metadonu, który jest narkotykiem. A tymczasem jest to lek konieczny, żeby chory mógł funkcjonować jak człowiek. Gdy ktoś ma wysokie ciśnienie i bierze leki, żeby je obniżyć, nikt nie kładzie nacisku na to, że może się uzależnić od leków, tylko na to, że jak odstawi lek, to nadciśnienie powróci. Od 2005 r. metadon jest na liście niezbędnych leków WHO – Światowej Organizacji Zdrowia. Warto o tym pamiętać.
WP: Może w Polsce pokutuje mit narkomanów-bananowej młodzieży, która wchodzi w świat używek dla zabawy i na własne życzenie?
- Na pewno tak jest, tymczasem narkomania to choroba i tak trzeba ją traktować. U nas toleruje się alkoholizm, który jest nieporównanie większym problemem niż narkomania, ale „ćpuna” trzeba napiętnować, bo „sam sobie zasłużył”. Zamiast bez zastanowienia robić nagonkę na tych ludzi, upokarzać ich więzieniem, gnębić psychicznie, należałoby się zastanowić, czy nie ma tym kraju większych przestępstw i problemów. I czy warto płacić za cały ten system restrykcji i kar? Trzeba „redukować szkody” i działać prewencyjnie, czyli edukować, można zaproponować wymianę igieł i strzykawek. Np. stan i samo miasto Nowy Jork finansują wiele punktów wymiany igieł.
WP: Duży jest odsetek zakażonych HIV wśród narkomanów?
- Trudno dokładnie powiedzieć, dlatego, że na stronie internetowej Państwowego Zakładu Higieny w przypadku 50-60% zakażonych HIV nie określono przyczyn zakażenia. Czyli można tylko na ten temat dywagować. Z badań wynika, że poza Afryką aż jedna trzecia nowych zakażeń HIV jest efektem wstrzykiwania narkotyków.
WP: Ostatnio w Warszawie odbył się marsz osób domagających się legalizacji marihuany. Czy legalizacja byłaby dobrym rozwiązaniem, zmierzającym do zmniejszenia czarnego rynku? W Amsterdamie część coffee shopów miała zostać zamknięta. Zaczęła się tam debata – także pod wpływem nowego centroprawicowego rządu - na temat dostępności miękkich narkotyków.
- Nie mam zdania na temat legalizacji miękkich narkotyków – na pewno jest to ważny temat do dyskusji. Trzeba by się zastanowić, jak by to miało w szczegółach wyglądać. Z Holandią sprawa jest bardziej skomplikowana – niektóre miasta nie chcą coffee shopów, inne proponują, że zalegalizować u nich produkcję narkotyków, bo mają dość wydawania pieniędzy na walkę z czarnym rynkiem i handlarzami. Rząd federalny generalnie nie walczy z coffee shopami, natomiast weszło w życie prawo, które zakazuje tym sklepom handlu narkotykami, jeśli znajdują się w promieniu 250 metrów od szkoły. Po prostu wielu Holendrów ma dość narkoturystyki.
W Holandii jest ponad 700 coffee shopów. Na 16 mln Holendrów trawkę pali regularnie blisko 400 tys. osób. Do tego trzeba dodać kilkanaście milionów turystów. Szacuje się, że czarny rynek miękkich narkotyków wart jest w Holandii 2 mld euro. Pod koniec września władze leżących na południu Holandii miast Bergen op Zoom i Roosendaal zdecydowały, że wszystkie leżące w nich coffee shopy mają być zamknięte w ciągu dwóch lat - informuje "Gazeta Wyborcza".