Po Ukrainie kolej na Mołdawię?
Liczni eksperci wyrażają obawy, że na Mołdawii może dojść do powtórki scenariusza z Ukrainy. Odkąd niewielka republika uparła się, by podpisać umowę stowarzyszeniową z UE, w jej i tak niełatwych stosunkach z Moskwą zaczęło porządnie zgrzytać. Wkrótce z inspiracji rosyjskiej do zbuntowanego Naddniestrza może dołączyć autonomiczna Gagauzja. A jeśli władze w Kiszyniowe nie zmienią kursu, niewykluczone, że Kreml sięgnie po bardziej radykalne środki, z interwencją zbrojną włącznie.
Mołdawski pisarz i historyk Nicolae Dabiże wypalił ostatnio niemądrze, że należałoby usunąć sprzed budynku Akademii Nauk Mołdawii pomnik postawiony na cześć żołnierzy radzieckich walczących w II wojnie światowej. Pomysł uzasadnił postępowaniem współczesnej armii rosyjskiej, bo ta najpierw "wyzwoliła" Krym, a teraz zdaniem uczonego szykuje się by wpaść w gościnę do Kiszyniowa.
. Logikę myślenia Dabiże można łatwo zrozumieć, ale porę do wygłaszania podobnych idei wybrał jak najgorszą. Ledwie tylko wieść rozniosła się po mołdawskiej stolicy, po drodze, jak szczupak z wędkarskich opowiadań, rozrosła się nieco w skali i znaczeniu. Otóż stary pomnik miałby już nie tyle zostać zniesiony (lub wedle innej wersji przeniesiony), co na jego miejscu planuje się postawić nowy - na cześć języka rumuńskiego. Oliwy do ognia dolał też prezydent Nicolae Timofti, który dodał, że nie ma nic przeciwko temu pomysłowi.
Reakcja była natychmiastowa. Podniosły się głosy oburzenia, a wśród oburzonych prym objął związek prorosyjskich organizacji "Za Ojczyznę!" z siedzibą główną w Petersburgu. Jej aktywiści już zapowiedzieli protesty w Kiszyniowie w obronie pomnika, choć stołeczne władze podkreślają - planów zmiany jego lokalizacji póki co nie ma.
Zgrzyt na linii Kiszyniów-Moskwa
Jakie znaczenie ma ta historia? W kontekście ostatnich wydarzeń na Ukrainie nie można jej bagatelizować. Od kiedy Mołdawia uparła się, żeby podpisać umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską (co nastąpi czerwcu b.r.), w niezbyt i tak dotąd prostych relacjach z Rosją zaczęło porządnie zgrzytać. Jak w przypadku Gruzji za czasów sporów Saakaszwiliego z Putinem, na pierwszy ogień poszły wina, koniaki i inny mołdawski alkohol, którego sprzedaży zakazano na terenie Rosji. Cios dla Mołdawii dotkliwy, bo w 2012 r. blisko 3 proc. mołdawskiego eksportu stanowiła właśnie sprzedaż trunków Rosjanom.
A i tak mogło być jeszcze gorzej. Zamknięcie rosyjskiego rynku na warzywa i owoce mołdawskie (6 proc. wartości mołdawskiego eksportu), a także tanią siłę roboczą z tego kraju (ok. 50 proc. mołdawskich emigrantów zarobkowych jest zatrudnionych w Rosji) mocno odbiłoby się na sytuacji wewnętrznej w Mołdawii. Podobnie jak zakręcenie kurka z gazem lub wzrost ceny sprzedaży surowca. Rosja od trzech lat wstrzymuje się z podpisaniem długoterminowej umowy na jego dostawy do Mołdawii.
Żeby było jeszcze mniej śmiesznie, Rosjanie mogą dołożyć niepokornym Mołdawianom długiem rzędu nieco ponad 4 mld dol. Zbuntowane mołdawskie terytorium - separatystyczna Republika Naddniestrzańska - od wczesnych lat 90. ubiegłego wieku nie płaci za rosyjski gaz, a ponieważ Mołdawia niepodległości buntowników nie uznaje, to tak jakby ona sama nie regulowała rachunku.
Powtórka scenariusza z Ukrainy?
W miękkie środki nacisku - jak widać po sytuacji w Ukrainie, a wcześniej w Gruzji - Rosja ma jednak ograniczoną wiarę. Z tego powodu naczelny dowódca wojsk NATO w Europie generał Philip Breedlove, a w ślad za nim liczni eksperci, wyraził obawę powtórzenia przez Kreml siłowego scenariusza z Ukrainy w Mołdawii. Jest to jak najbardziej możliwe, niemniej otwartym pozostaje pytanie, czy Rosja zechce działać prewencyjnie, czy zadowoli się karaniem za "błędy" w polityce zagranicznej.
Nie można wykluczyć, że Kreml spróbuje doprowadzić do upadku obecnego rządu, nim ten zdoła podpisać w czerwcu umowę z Unią Europejską. Pierwsze kroki w tym kierunku już zostały wykonane. Od jakiegoś czasu związany z Rosją milioner Wiaczesław Platon podkupuje parlamentarzystów z partii wchodzących w skład rządzącej koalicji w celu pozbawienia jej większości w parlamencie. Idzie mu nieźle. Rozdając łapówki rzędu 200-300 tys. dol. w połowie lutego zmniejszył liczbę posłów rządzącej koalicji do 52 (w 101-miejscowym parlamencie). Dwóch mniej i straci ona większość. Stąd już niedaleka droga do przyśpieszonych wyborów, które według ostatnich sondaży wygraliby prorosyjscy komuniści.
Co jeśli ten scenariusz spali na panewce? Mołdawia prawdopodobnie dostanie solidnego klapsa. Za dowód i dodatkowy straszak służą ostatnie wydarzenia w Naddniestrzu. Bazując na wynikach referendum z 2006 r. (nie uznawanego przez społeczność międzynarodową poza Rosją), gdy ponad 97 proc. mieszkańców separatystycznej republiki opowiedziało się za przyłączeniem do Federacji Rosyjskiej, jej władze 18 marca b.r. zwróciły się do Moskwy z prośbą o przygotowanie prawa, które umożliwi spełnienie tego życzenia.
Nie tylko Naddniestrze
Podobnie przedstawiają się rezultaty referendum przeprowadzonego ostatnio w lutym w Gagauzji - autonomicznym terytorium położonym na południu Mołdawii, zamieszkanym przez około 160 tys. osób (w większości Gagauzów - lud pochodzenia tureckiego). Mimo formalnego uznawania władzy Kiszyniowa 98,4 proc. wyborców uznało, że prowincja powinna dołączyć do lansowanej przez Kreml unii celnej. Blisko ta sama liczba mieszkańców stwierdziła, że Gagauzja w przypadku dołączenia Mołdawii do Unii Europejskiej powinna ogłosić niepodległość.
Jak odczytywać te fakty? W przypadku głosowania w Naddniestrzu wyniki referendum zostały częściowo sfałszowane, chociaż w separatystycznej republice zapewne nie brakuje zwolenników zjednoczenia z Rosją, m.in. ze względu na pełne uzależnienie gospodarcze regionu od Federacji Rosyjskiej. W przypadku Gagauzji rezultat referendum oddaje rzeczywiste nastroje mieszkańców. Wynikają one zarówno z tęsknoty za ZSRR, obawy przed Rumunią (rumuńscy politycy, włącznie z prezydentem Basescu, nierzadko wspominają o konieczności zjednoczenia z Mołdawią), a także związków gospodarczych z Rosją (Moskwa niedawno zdjęła embargo na gagauskie wino, sporą rolę w gospodarce regionu odgrywa też emigracja zarobkowa do FR).
Do niedawna wśród znawców regionu panowało przekonanie, iż lokalne elity mimo wszystko nie palą się do wejścia w skład rosyjskiego państwa. Ich działania tłumaczono staraniami wykorzystania sytuacji międzynarodowej do uzyskania większych ustępstw na rzecz autonomii od mołdawskich władz.
Problem w tym, że pragnienia lokalnych elit dla Kremla mogą nie mieć większego znaczenia, gdy zdecyduje się podjąć zdecydowane kroki w Mołdawii. Pokazuje to historia z gagauską gwardią ludową, której powstanie w drugiej połowie marca zainicjował jeden z miejscowych polityków. Pomysłowi sprzeciwił się Nikołaj Dudogło, mer Komrata - stolicy Gagauzji. Jego opór na niewiele się zda, bo za inicjatywą prawdopodobnie stoi Rosja. Wskazuje na to zachowanie Michaiła Formuzała, baszkana (osoby pełniącej rolę prezydenta w autonomii) Gagauzji, który ostatnio udał się do Moskwy na nieoficjalne rozmowy z Putinem.
Pretekst dla Kremla
Spodziewać się zatem należy, że w niedalekiej przyszłości Gagauzja może pójść w ślady Naddniestrza, jeśli tylko będzie to służyło interesom rosyjskim. Dla Mołdawii to sygnał ostrzegawczy - podobnie jak sytuacja wokół Ukrainy. Jeśli rząd nie zmieni kursu swojej polityki zagranicznej to niewykluczone, że Moskwa sięgnie po bardziej radykalne środki, z interwencją zbrojną włącznie.
Pretekstem do jej przeprowadzenia zapewne posłużyłyby "represje" wobec ludności rosyjskiej. Spór wokół pomnika sowieckich żołnierzy w Kiszyniowie, który przeradza się w antyrządowe, prorosyjskie demonstracje podobnymi do tych z Sewastopola, Charkowa, Doniecka i Łużańska, z aktami przemocy w tle, mogłyby posłużyć za propagandowe uzasadnienie przeprowadzenia wojskowej operacji.
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.