Jak łatwo kupić posła?
Posłanka SdPl Joanna Sosnowska dała się nabrać na korupcyjną propozycję, a nawet próbowała targować się o pieniądze. Nie wiedziała, że to dziennikarska prowokacja "Faktu"...
Chciwość zupełnie zaślepia! Joannę Sosnowską (37 l.) z Socjaldemokracji Polskiej skusiła fucha za 10 tys. euro miesięcznie. Dobrze wiedziała, że "poseł nie może robić takich rzeczy". Bo sama przyznała to w rozmowie z biznesmenem z Londynu, za którego podawał się nasz dziennikarz! Ale brnęła dalej: obiecała pomoc międzynarodowemu koncernowi, który chce kupić państwową firmę w Polsce. I zaprosiła nas do siebie na dalsze rozmowy...
Nawet nie przypuszczaliśmy, że to takie łatwe. Parę telefonicznych rozmów, tandetne wizytówki i "list intencyjny" sklecony w redakcji naprędce - tyle wystarczy, żeby kupić posła. Każdy może to zrobić! Udowodnili to nasi dziennikarze i posłanka Sosnowska, która przez swą chciwość dała się nam podejść jak dziecko.
Połowa lutego. Nasz pierwszy telefon: - Dzwonię w imieniu zagranicznego koncernu, który chce zainwestować w Polsce. Szukamy ludzi, którzy mogą nam pomóc. Możemy się spotkać? - pytamy.
Czy telefon od zupełnie nieznanej osoby, która dzwoni na prywatny numer "komórki" i składa niedwuznaczną propozycję, wzbudził podejrzenia posłanki? Absolutnie nie! Sosnowska ochoczo zgadza się na spotkanie! Po kilku dniach dzwonimy znowu. Przekładamy spotkanie. Posłanka rezygnuje? Nie! Wciąż jest zainteresowana naszą propozycją! Wodzimy ją tak za nos przez prawie trzy tygodnie. To wystarczający czas, by Sosnowska mogła przemyśleć, na co się decyduje. W końcu uzgadniamy termin i miejsce rozmowy.
Początek marca, modna restauracja w centrum Warszawy, wokół mnóstwo ludzi. Nasz dziennikarz, "pod krawatem", ale w zwykłej marynarce i z imitacją drogiego zegarka, który kupiliśmy na bazarze za 50 zł, przychodzi jako pierwszy. Sosnowska zjawia się kilka minut po 17 - akurat wtedy rozpoczyna się w Sejmie posiedzenie klubu poselskiego jej partii, czyli SdPl. Towarzyszy jej inna kobieta, którą posłanka przedstawia nam jako swoją asystentkę. I szybko ją odprawia, żeby nie było świadków rozmowy.
Wymiana uprzejmości i przechodzimy do rzeczy: - Oczekiwalibyśmy wskazania osób, które mogłyby pomóc naszej firmie w wejściu na polski rynek - zaczynamy. - Pani jako parlamentarzystka wie, kto gdzie działa i do kogo się zgłosić...
Podsuwamy jej "list intencyjny", w którym nasze oczekiwania wobec posłanki są opisane czarno na białym: "utrzymywanie i nawiązywanie kontaktów na szczeblu ministerialnym". I tu pierwsze zaskoczenie! Jej zastrzeżenia wzbudza... oferowane przez nas wynagrodzenie: 10 tys. euro, czyli prawie 40 tys. zł miesięcznie! - Uuuu, to nędza - kręci nosem. - To chyba więcej niż pensja posła? - zauważamy. Posłanka, która w Sejmie dostaje prawie cztery razy mniej pieniędzy, zmienia temat.
Sosnowska wie już jednak dobrze, czym pachnie nasza propozycja: - Poseł nie może bezpośrednio sam robić takich rzeczy - mówi z rozbrajającą szczerością. - Ale może pani wziąć sobie kogoś do pomocy - nie rezygnuje "biznesmen". - Dokładnie w tę stronę idzie tok mojego myślenia! - odpowiada posłanka z szerokim uśmiechem. Po chwili Sosonowska zupełnie otwarcie opowiada, jak wyobraża sobie współpracę z nami: - Myślę teraz w głowie, kim mogłabym wam to zorganizować. I wydaje mi się, że mam takiego człowieka. To nie jest osoba, która jest świeża, on się już zajmował tymi rzeczami - zachęca.
Jeszcze chwila rozmowy - posłanka potakuje, że "lobbing niesłusznie źle się kojarzy w Polsce". Spogląda na zegarek naszego dziennikarza: - Nie ukrywam, że o 17 zaczęło mi się posiedzenie klubu - tłumaczy. Chowa do torby nasz "list intencyjny", który wzięła do podpisu i umawia się z nami u siebie na Mazurach. - Zjemy sobie coś dobrego i odbijemy sobie za dzisiaj, bo strasznie się spieszę - gorąco zapewnia. ? Przepraszam, że dzisiaj tak krótko...
Pani poseł, nam więcej dowodów na pani chciwość nie potrzeba! I na Mazury nie zamierzamy przyjechać!
Piotr Chęciński, Tomasz Zaborowicz
Zobacz także:
Borowski: prowokacja "Faktu" skończy się w sądzie