Jagielski odpowiada na zarzuty Wałęsy: niech pokaże dokumenty!
• Człowiek, który najbardziej mnie atakuje, był agentem, sam się przyznał. Henryk Jagielski się nazywa - stwierdził w programie #dziejesienazywo Lech Wałęsa
• Skoro twierdzi, że byłem agentem, to ja mówię - niech pokaże dokumenty! - odpowiada w rozmowie z WP Henryk Jagielski, były działacz opozycji w czasach PRL oraz współorganizator strajku w Stoczni Gdańskiej
WP: "Apeluję do całego świata, dajcie mi jednego człowieka, który został przeze mnie skrzywdzony, zwolniony z pracy czy płacił kolegium. Nie ma takich ludzi, sprawdziłem. Ja, jako jedyny, zostałem zwolniony ze Stoczni Gdańskiej za działalność polityczną. To ja poniosłem karę, a nie oni" - te słowa wypowiedział Lech Wałęsa w programie #dziejesienazywo. Jak pan je odebrał?
- Jestem jedną z osób, na które donosił Lech Wałęsa, a z mojej wiedzy wynika, że takich ludzi było ok. 80. Osobiście znam 30 z nich. Jeżeli były prezydent ma tak krótką pamięć, że nie pamięta na kogo kablował, to mogę mu przypomnieć. Donosił m.in. na: Józefa Szylera, Jana Jasińskiego czy Henryka Lenarciaka. Mogę długo wymieniać...
WP: Jakie były skutki donosów, które na was składano?
- Większość z nas została przesłuchana, a później na przykład poszła do wojska. Na komisji było nas ok. 60 osób. Nie było tam lekarza, za to wobec wszystkich stwierdzono, że są zdrowi, choć w moim przypadku wcześniej orzeczono, że jestem niezdolny do służby. Wałęsy dziwnym zbiegiem okoliczności nie wzięli. On robił też wszystko, żeby dowiedzieć się, co nasz wydział planuje zrobić przy okazji różnych uroczystości. Na przykład 1 maja mieliśmy iść z grupą z czerwonymi flagami i rzucić nimi pod trybuną. Pamiętam, że osobiście z nim o tym rozmawiałem. I co się później okazało? Nasz plan się nie powiódł, bo służby były na niego przygotowane i zabezpieczyły budynek. Podobnych sytuacji było więcej. Byliśmy szykanowani, inwigilowani i grożono nam zwolnieniem z pracy.
WP: Lech Wałęsa stwierdził jednak, że nie zna osób, które znalazły się w donosach TW "Bolka".
- Podobnie mówiła Henryka Krzywonos, po tym jak przypomniałem jej publicznie, że kradła pieniądze na szkodę komitetu strajkowego. Ona broniąc się zapewniała, że nie zna żadnego Henryka Jagielskiego. W odpowiedzi opublikowałem w internecie zdjęcie, na którym stoimy razem. To jak ona może mnie nie znać? Tak samo kłamie Wałęsa.
WP: W programie #dziejesienazywo Lech Wałęsa stwierdził: "człowiek, który najbardziej mnie atakuje był agentem, sam się przyznał. Henryk Jagielski się nazywa".
- Czyli, jak trzeba kogoś oczernić, to Lech Wałęsa już zna człowieka i mówi to, co jest dla niego wygodne. Robi to w zależności od sytuacji. Skoro twierdzi, że byłem agentem, to ja mówię - niech pokaże dokumenty! Niech jedzie do IPN i wyjmie dokumenty, które mnie obciążają. Nic takiego na mnie nie dostanie i nie znajdzie, gdyż one nie istnieją.
WP: Z wypowiedzi Lecha Wałęsy wynika, że podczas walki o wolną Polskę, gdy innym brakowało odwagi lub pomysłu, to on brał odpowiedzialność na siebie. Tak miało być m.in. podczas wydarzeń grudnia '70.
- To jest bzdura! Lech Wałęsa twierdzi, że był od początku przewodniczącym Rady Delegatów w 1970 roku. On został do niej wybrany później przez dyrektora Stanisława Żaczka, który był powiązany ze służbą bezpieczeństwa. Podobnie jest z opowiadaniem dotyczącym marszu na komendę wojewódzką milicji. Gdy wyszliśmy z wydziału W-4, by uwolnić aresztowanych wcześniej kolegów, to Wałęsa po drodze "zniknął". Tam zebrało się ok. 20 tysięcy ludzi. Gdy weszliśmy na komendę, to Wałęsa już tam był. Jak on się tam znalazł, tego nie wiem. W opowieściach Wałęsy słychać ciągle: "ja, ja, ja". Tak jakby to on sam stworzył całą "Solidarność" i wszystko zrobił. A prawda jest taka, że za przeproszeniem g...o by zrobił, gdyby nie my.