Dżihadyści na Synaju. Narastający problem, z którym nie radzi sobie Egipt
Wilajet (prowincja) Synaj, organizacja podległa Państwu Islamskiemu, niedawno ogłosiła światu, że odpowiada za katastrofę samolotu rosyjskich linii lotniczych. Wiele osób po raz pierwszy usłyszało wówczas o dżihadystach z Synaju. Jednak rozmaite ugrupowania działają na półwyspie od kilku lat, a liczna i dobrze uzbrojona egipska armia nijak nie wie, jak pozbyć się tego problemu.
Korzenie współczesnych dżihadystów z Synaju sięgają lat 2004-2006, gdy lokalna komórka fundamentalistów przeprowadziła ataki terrorystyczne wymierzone w turystów. Terroryści zostali rozbici przez egipskie służby bezpieczeństwa, ale przegrupowali się w Strefie Gazy. Na Synaj wrócili wraz z Arabską Wiosną. Korzystając z rewolucyjnego chaosu, synajscy islamiści rozpoczęli w lutym 2011 roku działania określane dziś mianem powstania. Ten sam rewolucyjny chaos zapewnił im dostawy broni ze zdestabilizowanej Libii oraz rekrutów z głębi Egiptu.
Nie tylko ISIS
Dziś najsilniejszą frakcją wśród około 10 tys. bojówkarzy fundamentalistycznych ugrupowań islamskich, którzy operują na Synaju, stanowi Ansar Bait al-Makdis (ABM). W 2014 roku ugrupowanie wysłało do Państwa Islamskiego na terenie Syrii swoich emisariuszy, którzy szukali wsparcia finansowego i zbrojnego. Szukanie wsparcia u ISIS zakończyło się w listopadzie ubiegłego roku przysięgą wierności Abu Bakrowi al-Bagdadiemu, samozwańczemu kalifowi Państwa Islamskiego. W niedawnej rozmowie z Wirtualną Polską Tomasz Otłowski, ekspert ds. terroryzmu, ocenił, że w ich szeregach walczy Ansar Bait al-Makdis około 1,5 tys. dżihadystów. Zaznaczył jednak, że jest to liczba szacunkowa, której nie sposób zweryfikować.
Nie wszyscy islamiści z Synaju są związani z ISIS. Niektóre grupy oraz ci członkowie Ansar Bait al-Makdis, którzy nie chcieli być częścią Państwa Islamskiego, są wierni Al-Kaidzie. Do najbardziej prominentnych figur wśród synajskich dżihadystów niezrzeszonych pod czarną flagą ISIS jest Hiszam al-Aszmawi, który do 2009 roku służył w egipskich siłach specjalnych. W październiku 2015 roku telewizja Al-Arabija nazwała go "najbardziej poszukiwanym człowiekiem w Egipcie". Dziś jest wiązany z fundamentalistami z terenów Libii, których szkoli pod kątem wkroczenia na teren Egiptu, a to wszystko za pieniądze Al-Kaidy.
Fundamentalizm w natarciu
Przez ponad trzy lata u władzy w Egipcie trwa były wojskowy, Abdel Fattah el-Sisi. Przez ten czas przeprowadził on szereg operacji wymierzonych w synajskich terrorystów, wliczając w to naloty bombowe i skoordynowane akcje aresztowań. Z pełną mocą Sisi uderzył w islamistów we wrześniu tego roku, gdy w ramach zorganizowanej akcji wojsko zlikwidowało ponad 500 dżihadystów.
Kampania militarna jest na tyle intensywna, że media kilkakrotnie podnosiły, że jej ofiarą pada także lokalna ludność. Cywile giną w wyniku niedokładnych bombardowań oraz działań odwetowych dżihadystów, którzy mszczą się na niewinnych ludziach za ataki rządowe. Eksperci wskazują, że taki schemat działań tradycyjnie powoduje radykalizację lokalnych społeczności, które chętniej zasilają szeregi religijnych fundamentalistów. Przywódca jednego z licznych beduińskich plemion na Synaju, Aref al-Akur, zwrócił szczególną uwagę na problem. - Terroryzm można wyeliminować wyłącznie poprzez współpracę pomiędzy państwem a lokalną ludnością Synaju. Państwo musi pomagać, a nie wskazywać palcami. Doszli do punktu, w którym wszyscy członkowie plemion stali się podejrzanymi - tłumaczył lider plemienia Al-Sawarka na łamach serwisu internetowego Al-Arabija.
Swoje żniwo zbiera także delegalizacja Bractwa Muzułmańskiego oraz procesy i wysokie wyroki dla przywódców organizacji. To właśnie z tego środowiska wywodził się rząd wyniesiony do władzy w wyniku Arabskiej Wiosny. Bractwo wciąż ma w Egipcie wielu zwolenników, z których część po zmarginalizowaniu ich politycznej opcji są skłonni sięgnąć po ostrzejsze środki.
Mimo mobilizacji licznej i stosunkowo dobrze uzbrojonej armii Egiptu, walki z synajskimi ekstremistami są dalekie od zakończenia. Na przestrzeni ostatnich trzech lat co najmniej raz na miesiąc dochodzi tam do krwawych ataków i zamachów terrorystycznych. Tylko ABM twierdzi, że w ciągu niecałych ostatnich 12 miesięcy przeprowadził 200 ataków na różne cele.
Państwo Islamskie Synaju
Wyrazem radykalizacji regionu jest już samo wstąpienie Ansar Bait al-Makdis w szeregi Państwa Islamskiego. Chociaż ekstremiści nieco na wyrost mówią w tym przypadku o Wilajecie (prowincji) Synaj, to jednak faktem jest, że kontrolują pewien niewielki obszar i mają apetyt na więcej. Tomasz Otłowski ocenił na łamach WP, że ów Wilajet nie zamyka się dziś na konkretnym obszarze w ramach Synaju, a bardziej odwołuje się do więzi ideologicznych, politycznych i religijnych, jakie panują w tym regionie.
- Nie wysyłajcie wojskowych posiłków na Synaj - apelował Kamal Allam, dowódca polowy Wilajetu Synaj do prezydenta Sisiego. Wyślijcie całą armię. Zginie tutaj, na pustyni - mówił tuż po ubiegłorocznym ataku na siedem celów wojskowych i służb bezpieczeństwa.
Przez kilkanaście miesięcy, jakie upłynęły od tej deklaracji, islamiści z Synaju faktycznie robią wszystko, by egipscy żołnierze ginęli na tych odludnych terenach. Powtarzają się skoordynowane ataki na posterunki, a w lipcu dżihadystom udało się nawet na krótko przejąć kontrolę nad miastem Szejk Zuweid. Dokonało tego zaledwie 300 bojowników, co wyraźnie pokazuje, jak niesprzyjająca jest geografia Synaju dla prowadzenia militarnej kampanii przeciwko muzułmańskim ekstremistom.
Zack Gold z Instytutu Narodowych Studiów Strategicznych w Tel Awiwie na łamach "The Daily Telegraph" ocenił, że przejęcie Szejk Zuweid pokazało światu nowe ambicje dżihadystów z Synaju. Jego zdaniem, już sam fakt, że walki o miasto przedłużały się, a islamiści przed pewien czas nie chcieli się wycofać pod naporem wojsk, świadczy o zmianie strategii "w kierunku zdobycia terytorium w stylu ISIS".
Błędy rządu czy konieczność?
Fahmi Huwaidi, egipski publicysta, który zajmuje się tematyką ideologiczno-politycznego islamu, sądzi, że władze popełniają dwa kardynalne błędy w kwestii prób rozwiązania problemu ekstremizmu na Synaju. Pierwszym jest nacisk na aplikowanie środków militarnych, a nie politycznych i społecznych. Drugim, wrzucanie wszystkich islamistów do jednego worka i traktowanie wszystkich jak podejrzanych, co tylko wzmacnia poczucie resentymentu wobec obecnego reżimu.
Zdaniem eksperta, sprawa nie jest jednak do końca beznadziejna, bo Wilajet Synaj - w jego opinii - nie jest w stanie wykroić z Egiptu terenów, które umiałby utrzymać na dłuższą metę. Nie powtórzy się więc historia znana z Syrii i Iraku.
To, co cywilny publicysta ocenia, jako błąd, dla kręgów wojskowych jest koniecznością. Generał Abdel Rafea Darwisz, który działa w środowisku weteranów egipskiej armii, niedługo po walkach o Szejk Zuweid, twierdził, że państwo powinno oficjalnie wypowiedzieć wojnę islamistom z Synaju. Jako główny argument podawał fakt, że ich oddziały są przeszkolone, mają dostęp do różnorodnej broni i są w stanie przeprowadzać działania operacyjne w typie przejęcia miasta.
W kręgach wojskowych pojawiały się także pomysłu stworzenia "strefy buforowej", co miałoby przyspieszyć likwidację terrorystów. - Wszyscy mieszkańcy rejonów granicznych powinni zostać ewakuowani, nikt spoza armii nie powinien mieć do niej wstępu. Każdy, kto by ją przekroczył, mógłby zostać natychmiast zabity - wyłożył swój pomysł dla Synaju generał Farid Haggag, członek Międzynarodowego Centrum Studiów Strategicznych w Londynie.
Projekt strefy buforowej został ogłoszony przez Egipt już w październiku 2014 roku, ale dopiero w ostatnich miesiącach władze wzięły się za jego realizację. Human Rights Watch pod koniec września donosiło o rozbiórce ponad 3 tys. domów przy granicy ze Strefą Gazy. W planach jest także całkowite wyludnienie miasta Rafa, w którym mieszka prawie 80 tys. ludzi. HRW twierdzi, że do tej pory ludzie tracili domy bez ostrzeżenia i z dnia na dzień, w desperacji poszukując lokali zastępczych. Jak wiadomo, to właśnie na wyobraźnie zdesperowanych ludzi w szczególny sposób potrafią oddziaływać ekstremiści.