Dziennikarz, którego nienawidziły miliony Polaków
- Uznałem, że ubranie prezenterów w mundur to niezły pomysł - mówi w rozmowie z TVP Info Marek Tumanowicz, były prezenter "Dziennika Telewizyjnego" z czasów stanu wojennego. - Uważałem, że mundur podkreśli tę sytuację. Później pomysł ten okazał się fatalny w skutkach - wyjaśnia. Jak się czuł z tym, że nienawidziły go miliony Polaków?
Gdy codziennie o 19.30 Marek Tumanowicz pojawiał się w „Dzienniku”, na wezwanie opozycji, Polacy całymi rodzinami wychodzili na spacery, by w ten sposób zademonstrować bojkot telewizji stanu wojennego. - Nie uważam jednak, że zaangażowanie w ówczesną telewizję to błąd mojego życia - mówi TVP Info Tumanowcz, który dał swoją twarz stanowi wojennemu.
Przez cały okres stanu wojennego gmachu telewizji pilnowali żołnierze. Nikt nie uprawniony nie mógł dostać się do środka. Działały komisje weryfikacyjne, które sprawdzały przeszłość każdego pracownika. Ci, co do których były jakieś wątpliwości w sprawie ich działalność opozycyjnej, nie mieli szans na powrót do pracy.
Zatrudnienie straciło wówczas około dwóch tysięcy pracowników telewizji w całej Polsce. Ale zdarzały się także próby np. pokazania na wizji planszy z napisem "DTV łże jak łgał”. - Żadna z nich się nie powiodła, a winowajcy zostali zatrzymani - mówi Tumanowicz.
Tumanowicz przyznaje, że "zielony ogon” munduru ciągnął się za nim przez wiele lat. Po 1989 roku miał trudności ze znalezieniem pracy. Trzy razy był zarejestrowany jako bezrobotny. Pracował jako stróż oraz szef ochrony.
Umundurował dziennikarzy
Kiedy 13 grudnia 1981 roku ogłoszono stan wojenny, zamknięto studia TVP przy Placu Powstańców w Warszawie (stąd nadawane są dziś TVP Info, "Wiadomości”, "Panorama" i "Teleexpress"). Marka Tumanowicza oddelegowano do specjalnego studia w jednostce wojskowej, skąd nadano najpierw przemówienie gen. Jaruzelskiego, a potem emitowano „Dziennik Telewizyjny”.
- Uznałem, że ubranie prezenterów w mundur to niezły pomysł - mówi były prezenter. Poszedł z nim do Stanisława Cześnina, ówczesnego redaktora naczelnego Dziennika, który z kolei przekazał to generałowi Albinowi Żyto, komisarzowi wojskowemu radiokomitetu. Propozycja spotkała się z aprobatą.
Program z bunkra
Pierwsze wydania DTV nadawane były z tzw. studia bunkier, które przygotowane zostało w jednostce wojskowej przy ul. Żwirki i Wigury. Tumanowicz przyznał w rozmowie z TVP Info, że znał to miejsce, bo studio zostało przygotowane jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego i dziennikarz zapoznawał się z nim wcześniej, choć, jak twierdzi, wybuch stanu wojennego go zaskoczył.
Wszystkie teksty czytane na wizji przygotowywane były w Urzędzie Rady Ministrów. Często zawierały odręczne poprawki generała Jaruzelskiego. - To było bardzo drobne pismo, denerwowałem się, żeby niczego nie przekręcić, zwłaszcza, że materiały te docierały do nas nawet 10 minut przed emisją – wspomina Tumanowicz.
Z czasem na antenie zaczęto pokazywać materiały, które miały pokazać, że społeczeństwo przychylnie odnosi się do zaistniałej sytuacji. Pokazywano np. mieszkańców miast, którzy przynoszą żywność i herbatę w termosach żołnierzom i milicjantom stacjonującym na ulicach, grzejącym się przy koksownikach.
- W redakcji, oprócz cenzora, panowała cenzura wewnętrzna. Wszystko po to, by materiały były po linii. Wiadomo było, że musimy wykonywać polecenia i robiliśmy to – mówi Tumanowicz. - Ale zdarzały się przypadki nadgorliwości – dodaje. I przytacza historię, kiedy jeden z dziennikarzy został wysłany, by przygotować reportaż o przypadkach podpalenia flagi narodowej. Ponieważ nie znalazł żadnej zniszczonej flagi, postanowił na potrzeby materiału telewizyjnego osobiście podpalić symbol. Doniósł na niego operator kamery. - Dziennikarz o mało nie stracił pracy, chciano go także wykluczyć z partii – opowiada Tumanowicz.
Anita Blinkiewicz