Dr Maciej Hamankiewicz, prezes NRL: na pakiecie onkologicznym ucierpią inni pacjenci
Od nowego roku wchodzi w życie tzw. pakiet onkologiczny wprowadzający szybką terapię onkologiczną. Pakiet, który zgodnie z założeniem ministra zdrowia ma ułatwić życie pacjentom z chorobami nowotworowymi, został oprotestowany przez lekarzy. Dlaczego zmiany budzą tyle kontrowersji?
- Wśród wielkich, utopijnych haseł ministra zdrowia, bo trudno oczekiwać, że wszyscy pacjenci od stycznia przestaną stać w kolejkach, można doszukać się jednej zalety. Rząd zauważył, że Polska jest w unijnym ogonie pod względem leczenia chorób nowotworowych. Problem w tym, że to jedyny plus. Rozwiązania wymyślono na szybko, bez konsultacji z lekarzami. Dużo PR-u, zero konkretów - mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski dr Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej.
Na początku grudnia dr Hamankiewicz w apelu do premier Ewy Kopacz zwrócił się o wstrzymanie wejścia w życie przepisów. Przestrzegał, że grozi to destabilizacją całego systemu ochrony zdrowia. Mówił, że ustawa była dopychana kolanem, nie konsultowana ze środowiskiem lekarskim, w tym z onkologami.
W ramach pakietu onkologicznego powstanie odrębna kategoria pacjentów oczekujących na udzielenie świadczeń opieki zdrowotnej z zakresu onkologii. Zmieni się też zakres obowiązków lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej (POZ). Będą oni mogli zakładać pacjentom z podejrzeniem nowotworu Karty Pacjenta Onkologicznego, tzw. zielone karty, umożliwiające szybką diagnostykę i nielimitowaną terapię. I to na nich spadnie największa odpowiedzialność.
Od kilku miesięcy lekarze rodzinni zarzucają ministrowi, że choć zmiany mają wejść w życie za kilkanaście dni, nadal wielu z nich nie wie, jak wygląda "zielona karta", jakie są kryteria jej wydawania. Dopiero 11 grudnia minister poinformował na konferencji, że NFZ umożliwia lekarzom podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) oraz lekarzom specjalistom testowanie wystawiania karty diagnostyki i leczenia onkologicznego.
Podczas czwartkowej konferencji prasowej minister poinformował, że według propozycji resortu zdrowia kwota, jaką lekarze POZ otrzymują za jednego pacjenta pozostającego pod ich opieką, od 2014 roku wzrośnie o ponad 40 zł - z 96 zł do 136,20 zł. Stawka nie była podnoszona od 2008 roku. Mimo złożonej lekarzom propozycji, część z nich odrzuca założenia pakietu i grozi, że nie podpisze nowych umów z NFZ.
Trzy ustawy składające się na tzw. pakiet kolejkowy i onkologiczny zostały uchwalone w lipcu, a 12 sierpnia podpisał je Bronisław Komorowski. Część rozwiązań znajdzie się też w rozporządzeniach ministra, a także w zarządzeniach prezesa NFZ.
Rozmowa z dr. Maciejem Hamankiewiczem, prezesem Naczelnej Rady Lekarskiej
WP: Agnieszka Niesłuchowska: Od początku ostro krytykuje pan pakiet onkologiczny, który ma wejść w życie od nowego roku. Jest aż tak źle? Pacjenci, co było ideą ministra zdrowia, nie odczują poprawy?
Dr Maciej Hamankiewicz: Wśród wielkich, utopijnych haseł ministra zdrowia, bo trudno oczekiwać, że wszyscy pacjenci od stycznia przestaną stać w kolejkach, można doszukać się jednej zalety. Rząd zauważył, że Polska jest w unijnym ogonie pod względem leczenia chorób nowotworowych. Problem w tym, że to jedyny plus. Rozwiązania wymyślono na szybko, bez konsultacji z lekarzami. Dużo PR-u, zero konkretów.
WP: Dokument o leczeniu onkologicznym liczy kilkadziesiąt stron. Nie doszukał się pan w nim żadnych konkretów?
- Rok temu, gdy sytuacja ministra w rządzie była zagrożona, wpadł mu w ręce tzw. Cancer Plan, wręczony przez prof. Jassema. Gdyby chciał wnikliwie przeczytać to, co dostał, wsłuchać się w głos onkologów, dziś sytuacja wyglądałaby inaczej. Tymczasem stworzył szybko coś, co nie jest realizacją zgodną z Cancer Planem.
Dostrzega pan coś pozytywnego w pakiecie?
- Zapowiedź zniesienia limitów na leczenie schorzeń nowotworowych. Zastanawiające, że przy zapowiedzi zniesienia limitów, jednocześnie nie płaci się leczącym chorych onkologicznie placówkom za tzw. nadwykonania za rok 2014. To skandal, bo te pieniądze im się należą. Podobnie ze środkami, będącymi wynikiem wprowadzonej trzy lata temu ustawy refundacyjnej, kiedy powstały tzw. rezerwy finansowe NFZ. Z tego, co wiem oszczędności zgromadzone w ciągu dwóch pierwszych lat od wprowadzenia ustawy, wyniosły ok. trzech miliardów złotych. I powinny być przeznaczane na nowoczesne chemioterapeutyki w chorobach nowotworowych.
WP: Ustawodawca przekonuje, że dzięki pakietowi pacjent, u którego zachodzi podejrzenie choroby nowotworowej, zostanie zdiagnozowany w zaledwie dziewięć tygodni. To realne?
- To zapis oderwany od rzeczywistości. Jak w kilka tygodni przysłowiowy Kowalski może wykonać np. tomografię komputerową lub kolonoskopię, skoro w placówce w pobliżu jego miejsca zamieszkania jest jeden działający lub zepsuty sprzęt, albo gigantyczna kolejka oczekujących? Obawiam się również, że po to, aby zmieścić się w określonych ustawowo dziewięciu tygodniach, pacjent będzie musiał jechać tam, gdzie znajdzie się wolny termin. Trudno mi sobie wyobrazić, że mieszkaniec Rzeszowa pojedzie na badanie specjalistyczne do Szczecina.
Po drugie, wskazywanie sztywnego terminu diagnozy pokazuje, że minister nie ma zaufania do lekarzy i pojęcia o ich pracy. Niejednokrotnie, a wiem to na przykładzie ginekologii onkologicznej w moim mieście, w niespełna dwa tygodnie - a więc w znacznie krótszym czasie - można zdiagnozować pacjentkę. W wielu szpitalach tak to wygląda. Zresztą, gdyby lekarze nie dbali o szybkie leczenie pacjentów onkologicznych, nie byłoby tylu nadwykonań. Ministrowi chodzi o stworzenie wrażenia, że to on zagonił lekarzy do pracy. A nie w tym rzecz. Są inne bariery, które uniemożliwiają szybkie leczenie.
WP: Jakie?
- Zbyt mało lekarzy, problemy z dostępnością do specjalistycznego sprzętu. Za pieniądze, które płyną z NFZ, nie da się działać sprawnie.
WP: Ile kosztuje pakiet onkologiczny?
- Onkolodzy oceniali, że pieniędzy musi być czterokrotnie więcej niż zebranych z rezerw NFZ do stycznia. Minister, mówiąc, że pieniądze są, mija się z prawdą. Ma tylko część i to nie z dodatkowych środków, ale z budżetu swojego płatnika, czyli NFZ. Najgorsze jest to, w jaki sposób Bartosz Arłukowicz zbiera na realizację swojego pomysłu. Dzwonią do mnie kierownicy klinik i mówią, że mają obcinane świadczenia np. za torakochirurgię, zajmującą się głównie operowaniem nowotworów płuc. Aby uciułać na pakiet, zmniejsza się finansowanie wielu procedur o 30-50 procent.
WP: Chce pan powiedzieć, że nowotwór nowotworowi nierówny? Pacjenci będą różnicowani?
- Na to wychodzi. By skrócić kolejkę w jednym miejscu, zrobi się ją w drugim. Pacjenci z innymi schorzeniami mogą ucierpieć. W kolejkach utkną osoby, które nie dostaną tzw. zielonej karty. Zielona książeczka stanie się przepustką do szybszych badań, podziału pacjentów na lepszych i gorszych. Już pomijam fakt, że siedmiostronicowa karta będzie duplikatem historii choroby pacjenta i wprowadzi niepotrzebną papierologię. Lekarz będzie miał tyle roboty z wypełnianiem tabelek, że zabraknie mu czasu na jakąkolwiek rozmowę z pacjentem. Już teraz z czasem jest krucho.
WP: Może czasu będzie więcej, jeśli pacjenci nie będą musieli przychodzić lekarza po recepty na kontynuację farmakoterapii.
- To kolejny irracjonalny zapis pakietu, bo wynika z niego, że lekarz jest jedynie od wypisywania recept. A przecież jest ona jednym z elementów leczenia. Być może ułatwi to życie wąskiej grupie przewlekle chorych. W przypadku reszty, bardzo istotne są cykliczne wizyty, omawianie z lekarzem zmian, postępów choroby. Stan zdrowia pacjenta może się pogorszyć w każdej chwili i każdy lekarz wie, jaka ciąży na nim odpowiedzialność. Wypisywanie pacjentowi wciąż tych samych leków jest niebezpieczne.
WP: Interniści są przygotowani do diagnozy wczesnoonkologicznej? Czy na podstawie jednej wizyty są w stanie zorientować się, czy dany pacjent kwalifikuje się do wydania mu zielonej karty?
- Na pierwszej wizycie może pojawić się wiele problemów. Osoba, którą boli gardło, może być przeziębiona, ale może mieć symptomy nowotworu krtani. Jeśli lekarz stwierdzi, że to zwykła infekcja - nie wyda zielonej karty. Wątpliwości - dać kartę, czy nie - doprowadzą do konfliktu między pacjentem a lekarzem.
WP: Pierwszego stycznia dojdzie do masowego protestu lekarzy, którym nie podobają się zmiany? Coraz częściej pojawiają się takie głosy w środowisku.
- Protestuję przeciw ukutej tezie, że lekarze będą zamykali gabinety. Pozostaną otwarte. Do chaosu dojdzie w połowie roku, gdy ludzie zaczną walczyć o zielone karty. Później lekarze odpuszczą, każdemu wydadzą "przepustkę", nie zważając na współczynniki wskazane w pakiecie. Obawiam się, że posłowie już na początku roku zabiorą się za poprawki do ustawy. Nie da się poprawić leczenia onkologicznego bez poprawy całego systemu.
WP: Dobrze wiemy, że na reformowaniu służby zdrowia poległ niejeden minister. W jaki sposób zabrać się za kompleksowe porządki? Od czego zacząć?
- Od profilaktyki, a więc stworzenia solidnej ustawy o zdrowiu publicznym. Bartosz Arłukowicz dostał w spadku po poprzedniczce ustawę, która została w szufladzie, a powinna trafić do sejmu. Leczenie nowotworów nie ma sensu, jeśli nie rozpocznie się olbrzymiej pracy profilaktycznej, nie wprowadzi badań przesiewowych. A na to też potrzeba pieniędzy.
WP: Wracając do pytania o koszt zmian. Ewa Kopacz upiera się przy twierdzeniu, że pieniądze na wdrożenie pakietu są.
- Ale nie powiedziała, o jakie kwoty chodzi. Dobrze byłoby, aby pojawiły się konkrety - np. że na pakiet potrzeba dodatkowo 10 mld zł, i wyjaśnienia, komu ustawodawca odbierze, ile dołoży, by bilans się zgadzał. Mówienie o rezerwie NFZ to obrażanie ludzi. Szpitale toną w długach, ludzie czekają na konkretne operacje, słyszą, że za 17 lat dostaną endoprotezę, co brzmi kuriozalnie, gdy mowa o siedemdziesięciolatku. Oszczędności idą nie tam, gdzie trzeba. Ustawa mówi, że rezerwa NFZ służy na określony cel. Jeśli premier mówi o przesuwaniu tych środków w inne miejsce, nawołuje do działania niezgodnego z przepisami prawa.
WP: W liście do Ewy Kopacz apelował pan, by premier zablokowała ustawę. Ostrzegał pan przed destabilizacją systemu opieki zdrowotnej. Nic jednak nie wskazuje na to, by pana słowa zostały wysłuchane. Wiceminister zdrowia zapowiedział, że nie ugnie się pod presją lekarzy.
- Przykre jest to, że nikt z lekarzami nie chce rozmawiać, ani premier, ani minister. Bartosz Arłukowicz nigdy nie skonsultował ze środowiskiem lekarskim żadnych zmian, co jest źródłem jego kłopotów. Nie słucha nikogo, nie obchodzą go dane samorządu lekarskiego, który zrzesza przecież lekarzy wszystkich specjalności. Zanim zabrał się za onkologię, powinien przyjrzeć się jak działa kardiologia inwazyjna. To jeden z polskich sukcesów, ponieważ stworzono dla niej doskonały plan, obliczono ile będzie kosztował, znaleziono finanse.