PolskaCzy pochłonie nas McDonald's?

Czy pochłonie nas McDonald's?

Zarówno w Polsce, jak i Papui Nowej Gwinei je się w takim samym McDonaldzie i słucha się muzyki tych samych idoli. W dużym stopniu te wybory są naznaczone piętnem Ameryki i jej gustów – podsumowuje dla Wirtualnej Polski sytuację sztuki i kultury po roku 1989 Piotr Sarzyński, krytyk sztuki i dziennikarz "Polityki". Zapraszamy do kolejnej części cyklu na temat przemian w Polsce w ostatnim dwudziestoleciu.

Czy pochłonie nas McDonald's?
Źródło zdjęć: © WP.PL

29.05.2009 21:48

Perspektywa twórcy

Na zmiany w kulturze i sztuce można patrzeć z kilku perspektyw. Zacznijmy od perspektywy twórcy. Wydaje się, że ostatnie dwie dekady przyniosły przyspieszenie karier. Nie oznacza to, że każdy robi szybką karierę, ale że statystycznie szybciej robi się karierę niż kiedyś. Droga na szczyt znacznie się skróciła. Kiedyś trzeba było sobie zapracować dekadę lub dwie na pozycję znanego powszechnie i wziętego pisarza czy reżysera. Teraz czasami wystarczy rok – jedno dzieło i już się jest na topie.

Często jest to też sprawa bardzo agresywnych mediów, które potrafią sprawnie manipulować społeczną świadomością. Ale paradoksalnie szybkie kariery wynikają z osłabienia znaczenia artysty. Znacznie wzrosła bowiem rola osób, które są wokół twórcy: kurator, krytyk, manager, agent. Coraz bardziej o karierze decydują nie rzeczywiste walory i umiejętności twórcy, ale sprawna akcja marketingowa, uzyskanie przychylności krytyków w danej dziedzinie, i cała ta P.R.-owa otoczka. Zdarza się, ze średniej jakości twórczości czynimy w powszechnej opinii jakość bardzo dobrą, a z kiepskiego twórcy – bohatera kultury polskiej. Po prostu spece od promocji nauczyli się przeróżnych sztuczek pozwalających im manipulować zbiorową świadomością. Odbiorcy kultury ciągle jeszcze dają się nabierać na pewne, czysto marketingowe chwyty. Szczególnie starsze pokolenie wierzy cały czas w uczciwe reguły gry, czyli że jeśli o kimś się pisze to musi być dobry, a jeśli się kogoś nie pokazuje to znaczy, że on jest niedobry, bo tak rzeczywiście
kiedyś było (pominąwszy patologie związane z ideologicznym naznaczeniem), ale teraz już tak nie jest.

Mecenat kultury

Mecenat państwowy znacznie osłabł. Do 1989 roku to na państwie ciążył obowiązek utrzymywania kultury, bo właściwie źródeł alternatywnych nie było. Ze wszystkimi pozytywami i negatywami tej sytuacji. Wraz z wolnym rynkiem oraz z pojawieniem się mniej lub bardziej udanej wersji kapitalizmu państwo swoją rolę zredukowało w sposób naturalny, natomiast pojawiła się kwestia ważnego uzupełnienia w postaci mecenatu prywatnego. Ten mecenat rządzi się pewną kalkulacją.

W związku z tym te 20 lat po 1989 roku to czas, w którym wyraźnie było widać, iż prywatny mecenat stosunkowo nieźle działał w tych obszarach kultury, gdzie można było dobrze zarobić. Na przykład inwestując w filmy, na które pójdzie wielu ludzi i zostawi w kasach wiele złotówek. Można było również zyskać na wizerunku, na popularności produktu czy firmy. Gorzej wyglądało to w obszarach, w których nadzieje na zarobek były nieduże, a jednak są to ważne obszary dla życia kultury, jak poezja, muzyka poważna, opera, teatr, sztuki wizualne, większość literatury. Ogromne obszary, bardzo ważne dla kultury, zostały z jednej strony pozbawione potężnego mecenatu, z drugiej strony ten mecenat i pieniądze prywatne, na które liczono nie napłynęły tam tak szeroko i tak potężnym strumieniem, jakby można było liczyć i jaka byłaby potrzeba.

Stworzyło to nową sytuację dla twórców, czyli konieczność zmagania się z problemem braku pieniędzy na realizację tego, co wymyślą. Oczywiście zawsze twórcy się z czymś zmagali. Wcześniej z koniecznością poprawności politycznej i tego, żeby cenzura przystawiła pieczątkę. Jednak w momencie kiedy przystawiła, gdy okazywało się, że dzieło nie jest w stanie załamać lub nadkruszyć socjalistycznego ustroju, to można było to realizować. Twórcy nie byli nauczeni zmagania się z problemem braku pieniędzy. I kiedy stanęli przed takim problemem, to jedni oczywiście świetnie się w tym znaleźli, ale wiele osób zagubiło się w takiej sytuacji. Krótko mówiąc – jedni potrafią wyciągać pieniądze z czyjejś kieszeni, inni nie. Wielu artystów to ludzie wrażliwi, którzy tworzą wielkie dzieła, ale nie potrafią antyszambrować (z fr. wyczekiwanie w przedpokoju, poczekalni, usiłując dotrzeć do wpływowych osób – przyp. red.) i namawiać innych, aby ich sfinansowali. Jest to zjawisko nowe i niezbyt dobre.

Kultura stała się w ostatnich 20. latach elementem gry rynkowej, kalkulacji i rozliczeń biznesowych. Pieniądz wszedł na niespotykaną dotąd skalę do kultury. Ale ma to również swoje dobre strony. Nie daje się na wszystko pieniędzy „z rozdzielnika”, ale zaczyna szacować: czy jest to projekt dobry artystycznie, czy rokuje sukces kasowy itd. Czyli są dość zdrowe kryteria dawania pieniędzy, które zastąpiły kryteria polityczne. Ale i przez to nowe sito wiele diamentów przelatuje.

Zmiany, których nie mogliśmy się spodziewać

To, czego w 1989 roku zupełnie nie mogliśmy się spodziewać, a co kompletnie przeorało kulturę, poza nową rolą pieniądza i upadkiem cenzury, jest pojawienie się internetu. Pod wieloma względami to była gigantyczna rewolucja: jak źródło informacji, jako źródło natchnienia, jako to miejsce, w którym umieszcza się już praktycznie każde dzieło sztuki. Ale i w szerszym znaczeniu: techniki cyfrowej pożytecznej również przy tworzeniu. To przekształciło zarówno świadomość twórców, jak i odbiorców oraz ich wzajemne komunikowanie się. Coraz częściej Internet zastępuje pośredników w obrocie kultury, takich jak wydawca, galeria, firma fonograficzna. Czasami widać to mniej (muzyka poważna), a kiedy indziej znacznie bardziej (muzyka rozrywkowa). W literaturze czy pozostałych sztukach rola Internetu nie jest to jeszcze tak dominująca, ale zdobywa sobie coraz silniejszą pozycję. Jest to zjawisko ogólnoświatowe, przed którym nie uciekniemy i z którym – jak niektórzy próbują – nie ma sensu walczyć. Natomiast zjawiskiem, które
się u nas wyzwoliło po 1989 roku, a w innych częściach świata istniało już wcześniej, jest kwestia mnogości ośrodków opiniotwórczych. W ustroju socjalistycznym kultura była kontrolowana przez monolityczne ideologicznie media. Oczywiście istniały w sztuce różne kierunki, pisarze pisali książki wesołe i smutne, wiersze i eseje, ale generalnie trzeba się było trzymać pewnych ram, poza które nie można było się wyrwać. Obecnie otacza nas mnogość wolnej prasy, rozgłośni radiowych, stacji telewizyjnych, internet, setki tysięcy blogów, często bardzo opiniotwórczych. I to wszystko tworzy rozległy obszar opiniotwórczy z ogromną ilością samodzielnych i niezależnych od siebie ośrodków.

Z jednej strony tworzy to ogromny chaos i jest kłopot z tym, żeby w tym wielogłosie przebijały się opinie prawdziwie ważne, by można było usłyszeć głosy ludzi, którzy naprawdę mają coś mądrego do powiedzenia. To strona negatywna zjawiska. Jednak tak jak we wszystkim – ma to również swoje pozytywne aspekty. Ta wielość środków opiniotwórczych daje odbiorcy większą szansę na indywidualny wybór, na możliwość skonfrontowania i zdecydowania się, na samodzielność w myśleniu. Można na dobrą sprawę zrobić sobie taką zabawę i wziąć dowolny film, premierę teatralną czy książkę i zapewniam, że do każdego z nich znajdziemy zarówno pięć pozytywnych, jak i pięć negatywnych recenzji. Nie mówię tutaj o opiniach internautów, którzy zawsze się różnią, ale o opiniach fachowców.

Czego możemy się spodziewać

Pytania futurologiczne są zawsze najtrudniejsze. Widać, że kultura światowa, a w ślady za nią kultura polska, miotają się pomiędzy dwoma głównymi prądami i raz wpadają w jeden, a raz w drugi. Pierwszy, to oczywisty trend homogenizacji i globalizacji kultury. Ten, który sprawia, że zarówno w Polsce, jak i Papui Nowej Gwinei je się w takim samym McDonaldzie i słucha się muzyki tych samych idoli. W dużym stopniu te wybory są naznaczone piętnem Ameryki i jej gustów. To jest jedno takie zjawisko, które przez ostatnie dziesięciolecia przybierało na sile i nie ma podstaw, by sądzić, żeby miało ono osłabnąć w najbliższym czasie. Z drugiej jednak strony mamy do czynienia z procesem rozwarstwienia się i różnicowania kultury. Kiedyś, jak był barok, to był barok, a jak renesans to renesans. Jeszcze nawet w końcu XIX wieku w kulturze obowiązywał jeden styl, pewna formacja filozoficzno-myślowa, w ramach której powstawały wszystkie znaczące dzieła. W XX wieku to się zaczęło rozsypywać, tak jakby wazon upadł na podłogę i
rozsypał się na tysiące kawałków. Widać to dobrze na przykładzie sztuk plastycznych, w których każdy stara się znaleźć własną niszę, coś, czego jeszcze nikt nie robił i nie robi. Taki mały obszar, który będzie jego własny i dzięki któremu można się wybić i być zauważonym.

Te dwa prądy paradoksalnie znoszą się. Jeden dąży do tego, by wszyscy tak samo myśleli i to samo kochali, a drugi - by każdy robił co innego i by każdy się wyróżnił. Jestem wrogiem globalizacji w kulturze i uważam, że wyrządza ogromną krzywdę odbiorcom i ich możliwościom rozwoju poprzez kulturę.
– Nie mam pełnej jasności i wyrobionego zdania na temat postępującego rozczłonkowania kultury. Nie potrafię powiedzieć czy to jest dobrze, czy źle. Trochę się gubię i nie czuję się pewnie w świecie współczesnej kultury, który jest tak różnorodny, że trudno to jakkolwiek ogarnąć pojedynczym umysłem – opowiada Piotr Sarzyński.

Choć z drugiej strony może to i fajnie, że teraz nie wszyscy muszą wybierać jedynie między "Czerwonymi Gitarami” i "Skaldami”, tylko mają dziesiątki, ba setki zespołów, które jeśli nawet nie wydają płyt, to wrzucają do internetu swoje teledyski czy piosenki. Co roku ukazuje się nie pięćdziesiąt czy sto, a tysiące powieści – jeśli nie na papierze to w Internecie. Tak więc można w tym wszystkim wybierać. Potrzeba jednak do tego pewnej mądrości. Nikt nie uczy odbiorców kultury posługiwania się tym bogactwem i być może dlatego nie zawsze potrafią z niego korzystać.

Rozwój kultury może pójść dwiema drogami. Albo zwycięży nurt homogenizacji, który wszystko zmiecie i będzie dominowała kultura z rdzenia amerykańskiego z małymi dodatkami, albo ostatecznie nastąpi dewaluacja Wielkiego Brata zza oceanu i jednak pójdziemy w stronę bardzo dużej niezależności i różnorodności w kulturze.

Łamanie tabu i artyści od wszystkiego

Jest takie zjawisko, które mi po 1989 roku podobało się i mocno mu kibicowałem. Była to odtrutka na poprzednie czasy: szeroko rozumiana sztuka, która łamała tabu: obyczajowe, społeczne, religijne, intymne, historyczne. Dziś coraz bardziej jestem tym zmęczony, bo coraz częściej łamanie tabu i skandalizowanie jest sposobem na zrobienie kariery, a nie wynika z potrzeby powiedzenia czegoś ważnego. Tym bardziej, że tabu można złamać raz, a jeżeli znowu chcemy je złamać musimy pójść dalej i coraz bardziej drastycznie. I nagle okazuje się, że też można wystawiać zwłoki ludzkie. Często się to określa mianem kultury, ale trzeba do tego bardzo ostrożnie podchodzić, z bardzo dużym dystansem, ponieważ nie każde łamanie tabu służy kulturze i powiedzeniu czegoś mądrego i ważnego. A często pozwala zarobić pieniądze i zrobić karierę.

Kolejne zjawisko, które w ostatnich dziesięcioleciach jest widoczne i będzie coraz bardziej widoczne, to zanik tradycyjnego podziału na gatunki sztuk. Gdy się jedzie na Biennale Sztuk do Wenecji, które jest wyrocznią w świecie sztuki, i wchodzi się do ogromnej wystawowej sali Arsenału, to człowiek czuje się jak w multipleksie, a nie na wystawie sztuki, bo co chwila są małe salki filmowe. Obecnie połowa tego, co się zalicza do sztuki, to jest wideoart, a nie rzeźba czy malarstwo albo instalacja. Coraz bardziej próbuje się zacierać granice pomiędzy muzyką, teatrem, filmem, sztukami wizualnymi. Tworzyć dzieła oraz organizować imprezy, które to wszystko ze sobą będą silnie splatać. To jest na pewno jakaś odpowiedź na współczesne zapotrzebowanie. Jest to zarazem szukanie nowych podniet i nowych możliwości. Przenikanie się wszystkiego ze sobą, również dzięki możliwościom jakie daje internet, będzie coraz bardziej widoczne.

Z Piotrem Sarzyńskim rozmawiała Sylwia Mróz, Wirtualna Polska

Piotr Sarzyński (ur. w 1955 roku) jest z wykształcenia socjologiem. Zajmuje się problematyką kulturalną, a szczególnie krytyką sztuki. Od roku 1986 nieprzerwanie pracuje w "Polityce”. Napisał trzy książki: "Przewodnik po rynku malarstwa", "Kronika śmierci przedwczesnych", "Leksykon samobójców”.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (80)