PolskaByć rodzicem cudzych dzieci - raport WP

Być rodzicem cudzych dzieci - raport WP

Państwo Kosmowscy wychowują ośmioro dzieci – pięcioro własnych i troje "cudzych". 7-letnia Ania, 2,5-letnia Kasia i 8-miesięczna Marysia zostały odebrane ich biologicznym rodzicom w czasie interwencji policji. Dziewczynki miały szczęście – do czasu uregulowania sytuacji prawnej mieszkać będą w rodzinnym pogotowiu opiekuńczym - ciepłym i pełnym miłości domu państwa Kosmowskich.

Być rodzicem cudzych dzieci - raport WP
Źródło zdjęć: © AFP

To jedno z dwóch takich miejsc w Warszawie. Pozostałe dzieci "wyjmowane" przez policję z domów, najczęściej podczas awantur, trafiają do wielkich placówek instytucjonalnych. Bo proces wdrażania rodzinnej opieki zastępczej w Polsce dopiero się rozpoczął. W samej stolicy w rodzinnych domach dziecka (RDD) przebywa zaledwie jedenaścioro dzieci (ośmioro w placówce prywatnej i troje w dopiero co utworzonym domu dla dzieci z problemami psycho-ruchowymi). Dla porównania, w "tradycyjnych" placówkach opiekuńczo-wychowawczych wychowuje się aż 950 dzieci. W tym roku planowane jest otwarcie dwóch kolejnych RDD. To jednak kropla w morzu potrzeb. Dlatego Sejm, chcąc zwrócić uwagę na wagę tej formy opieki, ogłosił 30 maja pierwszym Dniem Rodzicielstwa Zastępczego.

Nauczymy kochać

Dlaczego ten rodzaj opieki jest aż tak ważny? - Potrzeby fizjologiczne będą zaspokajane w obu typach placówek. Dziecko dostanie jeść, zrobi siusiu, zostanie przewinięte. Jednak wszystkie potrzeby wyższego rzędu - miłości, bezpieczeństwa, przynależności - w placówkach państwowych zaspakajane nie są– tłumaczy Monika Kosmowska. - To są duże domy, w których pracuje mała ilość wychowawców. Choć to wspaniali ludzie, bardzo dobrze przygotowani, zaangażowani w to, co robią, dziecko wciąż spotyka się z nowymi twarzami, nie ma jednej mamy.

W domu dziecka na 12 dzieci przypada trzech wychowawców. Zmieniają się co 8 godzin - inny przygotowuje dziecko do szkoły, inny jest, gdy z niej wraca, jeszcze inny spędza z nim noc. - W RDD dziecko wie, że ma rodzica, a jego problemy są problemami całej rodziny, nie musi samo z nimi walczyć. Rodzic z kolei jest w stanie zauważyć, że coś dzieje się z dzieckiem– potwierdza Aneta Kępka z Biura Polityki Społecznej Urzędu m.st. Warszawy.

W instytucjonalnym domu dziecka dzień wygląda jak na koloni – jest pobudka, śniadanie, dzieci idą do szkoły, wracają, jedzą obiad, odrabiają lekcje, jedzą kolacje i idą spać. W RDD jest jak w rodzinie, każdy ma swoje obowiązki, musi posprzątać pokój, bo nie ma pani, która zrobi to za nie. Dzięki temu dzieci przygotowywane są do samodzielnej egzystencji, umieją gotować, prać, nakryć do stołu, nauczyły się podstawowych zasad funkcjonowania w społeczeństwie. -_ Dzieci wychodzące z instytucjonalnych placówek są przyzwyczajone, że ktoś im naszykuje, więc same nie muszą o nic dbać, że im się należy. Wyrzucają nowe spodnie, bo im się nie podobają. Nie szanują żywności, bo co dzień czekają na nie gotowe posiłki– opowiada pani Monika. - _W takiej rodzinie, jak nasza, możemy powiedzieć: w tym miesiącu dostaniesz to, a w przyszłym coś innego, bo twoja siostra też potrzebuje.

Jest jeszcze coś, być może o wiele ważniejszego. Dzieci wychodzące ze "zwykłych" domów dziecka nigdy nie miały kontaktu z normalną rodziną, więc nie potrafią założyć własnej. Nie wiedzą, jak ona wygląda, jakie mechanizmy nią rządzą. Bo nawet najwspanialsi specjaliści nie są w stanie pokazać relacji między mężem i żoną. – Takie dzieci żyją ideałami, wydaje im się, że rodzina to coś wspaniałego, to cudowni mama i tata i wszystko dzieje się w bajkowej scenerii. Nikt się z nikim nie kłóci– wyjaśnia pani Monika. - Gdy w ich rodzinie pojawiają się pierwsze konflikty, nie potrafią sobie z nimi poradzić. - Wydaje im się, że każde spięcie to już koniec świata i gdy do takiego dochodzi, włączają te same mechanizmy, co ich rodzice, pojawia się alkohol, agresja– dodaje Janusz Kosmowski. - Ich małżeństwa są bardzo krótkie, bo nie potrafią sobie wybaczać. U nas dzieci widzą, jak się kochamy, jak się sprzeczamy, jak sobie przebaczamy i wszystko na spokojnie tłumaczymy.

Na pełnych obrotach

Dzień w pogotowiu opiekuńczym państwa Kosmowskich zaczyna się wcześnie. Pobudka nawet o 5.30. Wszystko musi chodzić jak w zegarku. Więc najpierw kanapki. Starsi robią sobie sami, młodszym przygotowują rodzice. - Codziennie zjadamy 30 bułek i dwa bochenki chleba– opowiada pani Monika. Gromadka jest duża, trzeba uwijać się szybko. Maluchom przygotować ubrania, coś tam przeprasować. Potem tylko sprawdzić, czy wszyscy wszystko zabrali, bo często śniadania zostają w domu i... do szkoły! Jedno z rodziców jedzie odwieźć do „zerówki” Anię, bo w pobliskich przedszkolach zabrakło dla niej miejsca. Dowożenie dziewczynki zajmuje godzinę rano i godzinę po południu. Niedawno znajomi podarowali państwu Kosmowskim 9-osobowy samochód, duże ułatwienie. Potem trzeba ogarnąć całe mieszkanie, posprzątać okruchy w kuchni. Pan Kosmowski wychodzi do pracy na drugą zmianę. Jeździ tramwajem. Takie jest założenie, żeby jedno z rodziców szło do pracy, żeby dzieci widziały, że pieniądze skądś się biorą. Wraca około 1 w nocy.

- To bardzo ważne, że potrafimy się z mężem dzielić obowiązkami – opowiada pani Monika. - Dziś jedno z nas musi iść do lekarza, bo najmłodsza dziewczynka jest chora, drugie do szkoły do chłopców. Ja piorę, sprzątam, mąż gotuje i robi zakupy. Jeśli ktoś chce podjąć się takiego zadania, jak RDD, to jego związek musi być silny. Ciężar do udźwignięcia jest duży i jeśli nie byłoby porozumienia, nie dalibyśmy rady.

Rodzice z misją

Państwo Kosmowscy przez 11 lat byli wolontariuszami w domu dziecka. Zabierali podopiecznych na weekendy, święta, wakacje. Mieszkali z dwójką własnych dzieci i rodzicami w 17-metrowym pokoju. Nie było warunków, żeby przyjąć dziecko "na stałe". Gdy otrzymali 2-pokojowe mieszkanie, mięli już piątkę swoich dzieci. Zawodową rodziną zastępczą o charakterze pogotowia zostali we wrześniu 2005 r., 5 października nastąpiło otwarcie. - Zauważyliśmy, że taka praca sprawia nam wewnętrzną satysfakcję, radość– opowiada o decyzji pani Monika. - Jednocześnie dostrzegliśmy, że nasze społeczeństwo jest zaganiane, każdy myśli o sobie, o tym, żeby zabezpieczyć swój byt, a mało o tym, że coraz więcej jest patologicznych rodzin. Urodzone w nich dzieci, które wychowują się w domu dziecka, w przyszłości też nie założą normalnej, zdrowej rodziny. Często wchodzą na drogę przestępstw, trafiają do noclegowni. I tak rodzi się błędne koło.

Statystyki potwierdzają tę tezę. Każdego dnia z placówki opiekuńczej "wychodzi" jedno dziecko - usamodzielnia się, jest adoptowane, lub wraca do rodziny biologicznej. Na jego miejsce przybywa średnio 1,5. A mamy przecież niż demograficzny. - To obraz stale pogłębiającej się patologii społecznej – komentuje Aneta Kępka.

Gdy zaczynała się warszawska kampania "Daj im przyszłość", zachęcająca do zakładania rodzinnych domów dziecka, zgłaszało się sporo osób liczących na otrzymanie darmowego mieszkania. Życie szybko jednak zweryfikowało prawdziwą chęć opieki.

- Najczęściej zgłaszają się do nas rodziny, które mają swoje dzieci biologiczne i wiedzą, z czym wiąże się trud wychowawczy. To ludzie, którzy czują misję, chcą komuś pomóc i to jest najważniejszy cel w ich życiu– opowiada pani Kępka. Najmłodsza mama zastępcza ma 30 lat, ale są też 50-latkowie, którzy wychowali już swoje dzieci, powoli zaczynają myśleć o emeryturze i chcą zaopiekować się dziećmi z placówek. Najczęściej jest tak, że to kobieta pełni funkcję dyrektora bądź głównego opiekuna, a mąż pracuje zawodowo. - Ale mamy też jednego pana, który zdecydował, że to żona będzie pracowała, a on opiekował się dziećmi. Jest przesympatycznym zawodowym tatą, dba o dziewczynki i spełnia wszystkie funkcje – gotuje, pierze, sprząta. Wymarzony mężczyzna!– opowiada Kępka. Aby zostać rodzicem zastępczym, trzeba mieć wykształcenie średnie, mile widziane jest wyższe. Jeśli jest się pedagogiem, to dobrze się składa, ale nie jest to wymagane. Ważniejsze są życiowe umiejętności, niż te wyuczone w szkole. Pani Monika
zdecydowała się na opiekę nad dziećmi w wieku od 0 do 3 lat, bo z zawodu jest położną i chciała wykorzystać swój zawód.

Mamo, tato, on jest taki nieszczęśliwy!

- Na początku, kiedy trzeba było dotrzeć do nowych dzieci, bardzo pomogły mi moje własne – wspomina pani Monika. - Ania, która miała 6 lat, stanęła zbuntowana w progu i powiedziała: ja tu nie chcę być, ja chcę wracać do szpitala. Wtedy moja biologiczna córka wzięła ją za rękę i powiedziała: choć, będziemy rysować. I natychmiast zaczęły się zaprzyjaźniać. Jak muszę się czymś zająć, dzieci same organizują sobie czas. Córka ma 10 lat, należy do zuchów i wymyśla im wspaniałe zabawy.

Dla biologicznych dzieci państwa Kosmowskich nigdy nie stanowił problemu fakt, że w ich domu mieszkają obce dzieci. Taka sytuacja towarzyszyła im od małego, jest dla nich naturalna. Rodzice wspominają, że gdy po weekendzie mieli odwieźć dzieci do domu dziecka to ich własne płakały, że dlaczego już, bo przecież nie zdążyli się jeszcze pobawić, i czemu nie mogą być u nich na stałe.

- Kiedyś dwaj synowie wrócili z sanatorium ze zdjęciem chłopca z domu dziecka ze Stalowej Woli. Od progu mówili: mamo, tato, musicie coś dla niego zrobić, on jest taki nieszczęśliwy. To było niesamowite– opowiada pani Monika. Teraz chłopcy mają 18 i 16 lat. Gdy wracają ze szkoły, po pierwsze przybiegają do dzieci i sprawdzają, co się u nich dzieje. Przeżywają, gdy biologiczni rodzice nie odwiedzają dziewczynek. I wcale nie narzekają, że coś im się pod nogami w domu plącze. Zazdrośni nie są tym bardziej, że różnica wieku jest duża i nie ma w związku z tym konkurencji. – Nie moglibyśmy pełnić funkcji pogotowia opiekuńczego, gdybyśmy krzywdzili tym samym własną rodzinę, jeśli nasze dzieci byłyby niezadowolone– twierdzi pani Monika.

Opieka zastępcza dzieli się na kilka pionów. Preferowani są rodzice zastępczy spokrewnieni z dzieckiem, ich babcie, ciocie. Osoby niespokrewnione mogą zakładać rodziny zwykłe, sprawujące opiekę nad jednym dzieckiem, na którego utrzymanie otrzymują pieniądze, oraz rodziny zawodowe, które opiekują się większą gromadką. Ponieważ w tym przypadku opieka staje się ich pracą, oprócz pieniędzy na dzieci otrzymują comiesięczne wynagrodzenie – 1500 zł. W zawodowych rodzinach zastępczych wielodzietnych przebywa do sześciorga zdrowych dzieci, w specjalistycznych troje, z problemami rozwoju, często upośledzonych. Są jeszcze rodzinne domy dziecka, w których mieszka do ośmiorga dzieci. To szczególnie promowana forma, gdyż bez konieczności rozdzielania mogą przebywać w nich liczne rodzeństwa, które rzadko mogą liczyć na adopcję. W pogotowiu opiekuńczym, takim jak to prowadzone przez państwa Kosmowskich, przebywa troje dzieci na okres 12 miesięcy z możliwością przedłużenia do 3 miesięcy. Trafiają tu "na przechowanie",
głównie, gdy interweniujący podczas domowej awantury policjanci stwierdzą, że pozostawienie ich z rodzicami zagraża ich zdrowiu. W tym czasie sąd reguluje sytuację dziecka, pozbawia jego rodziców praw, ogranicza ich w tych prawach, bądź też pozwala dziecku na powrót do domu. Jest to możliwe, gdyż w czasie, gdy dziecko przebywa u rodziny zastępczej, jego rodzice uczestniczą w terapiach, spotkaniach AA, pracują z psychologami, uczą się być rodzicami. Resocjalizacji podlega cała rodzina i nie rzadko wieńczy ją sukces.

Czasem lepiej, gdyby rodzice nie żyli

To właśnie obowiązek kontaktowania się z rodziną biologiczną, jeśli oczywiście sąd tego nie zakaże, sprawia rodzicom zastępczym najwięcej problemów. Jednak z punktu widzenia dobra dzieci regularne spotkania są wyjątkowo ważne. Dziecko nie traci kontaktu z własnymi rodzicami, traci za to system wartości - nie wie, kim są dla niego jego prawdziwi rodzice, a kim opiekunowie zastępczy. To złożona i trudna sytuacja dla wszystkich stron.

- Zazwyczaj rodzice są bardzo roszczeniowi, a ich wizyty przypominają wizytacje – opowiada pani Monika. - Odreagowują na nas to, co sami od życia zebrali. Zdarzają się bolesne uwagi. Pewna mama sugerowała, że jej dziewczynki mają wszy, choć ani w przedszkolu, ani nigdzie dookoła tego nie stwierdzono. Pytała, czy jej dzieci u nas jedzą, bo strasznie zmizerniały. -_ Inna oświadczyła, że nie dbamy o higienę osobistą syna, bo jego stopy brzydko pachną. Nie zauważyła, że jej dziecko po prostu zaczęło dorastać_ – dodaje pan Janusz. – Staramy się opiekować także rodzicami, przekonać ich do leczenia, które umożliwiłoby dzieciom powrót do domów. Oni jednak czują, że odbieramy im ich dzieci. A przecież one są u nas jak u dobrej cioci i dobrego wujka. _Zdaniem Anety Kępki najbardziej niepokojące jest to, że rodzice biologiczni nie chcą rezygnować z posiadania dziecka. Często sprawiają problemy, zdarzają się burdy, kiedy np. pijany ojciec dobija się późno w nocy do drzwi. Zdarza się, że dzieci mimo wszystko
uciekają do własnych rodziców. - _Choć brzmi to brutalnie, są sytuacje, kiedy dla dziecka byłoby lepiej, żeby jego rodzice nie żyli. Wtedy mogłoby liczyć na adopcję
- mówi.

Dzieci z piętnem

Dzieci, które trafiają do RDD, są zaniedbane, czasem do tego stopnia odwodnione, że traciły przytomność na lekcjach. Żebrały na ulicach. Są głodne, schorowane, bo często jeszcze przed narodzeniem narażone były na agresję ze strony partnera matki, na używki. Dzieci matek alkoholiczek często mają problemy z nauką matematyki, z orientacją w terenie, mogą nigdy nie nauczyć się tabliczki mnożenia i odczytywania godziny na tarczowym zegarku. Doświadczyły przemocy fizycznej i psychicznej, niejednokrotnie były molestowane seksualnie. Mają olbrzymie problemy emocjonalne, nie potrafią bawić się w grupie, są pobudzone i reagują agresją, młodsze częściej płaczą. Biją, bo nie umieją rozładowywać negatywnych emocji. To piętno, jakie wywarło na nich środowisko, w którym żyły.

- Jedna z dziewczynek potrafiła często i dotkliwie gryźć, aż do krwi. Ale nie wtedy, kiedy działo jej się coś złego. Po prostu nie potrafiła wszystkiego ogarnąć, inaczej wyrazić emocji – opowiada pani Monika. – Do dziś wolniej się rozwija, zna mniej słów, niż inne dzieci w jej wieku. Była bardzo samodzielna, choć miała 1,5 roku nie dawała się karmić, co świadczyło, że sama musiała sobie radzić. Jej starsza siostra była przemęczona opieką nad małą, przejmowała rolę mamy. Takie dzieci wymagają dużo cierpliwości, miłości, wyrozumiałości i wiedzy.

Starsze dzieci to jeszcze większe problemy. Ciężko przechodzą okres dojrzewania, są agresywne, sięgają po używki, mają problemy w szkole, więc są odpychane przez kolegów. Zaczynają kraść, często okradają również swoich zastępczych rodziców. Samookaleczają się. - Słyszałam o dziecku, które nie chciało w ogóle jeść i w ten sposób okazywało odrzucenie. Inne połykało pineski– opowiada pani Monika. - Im starsze dziecko, tym więcej trzeba w nim od nowa układać. Te dzieci nie trafiają do nas z czystą kartą, ich karta jest już zapisana i to bardzo mocno. Żeby je uzdrowić trzeba lat terapii. Łatwiej jest kupić działkę i wybudować na niej dom, niż kupić działkę z gotowym domem, który nadaje się do generalnego remontu.

Marzenia...

Choć praca w pogotowiu opiekuńczym trwa 24 godziny na dobę i to bez urlopu, państwo Kosmowscy wcale nie uważają, że poświęcają się całkowicie. Marzą tylko, aby co jakiś czas móc gdzieś wyjść, we dwoje. - Jesteśmy zobowiązani pełnić opiekę nad dziećmi i nie powierzać ich nikomu, więc zawsze któreś z nas musi z nimi być– tłumaczy pani Monika. - Mąż interesuje się astronomią, wieczorami biega z teleskopem i ogląda gwiazdy. Wtedy ja muszę być w domu. Jeżeli mam ochotę wyjść do koleżanki naładować akumulatory, to zostaje mąż.Dodaje, że byłoby wspaniale, gdyby powstała instytucja zawodowych wolontariuszy, którzy posiadaliby odpowiednie uprawnienia do opieki. Marzy także, aby dzieci, które chcą rozwijać swoje talenty, dostawały od państwa dodatkowe pieniądze. - Ania wspaniale tańczy i ma dobry słuch, ładnie śpiewa– opowiada. – Mnie niestety nie stać, aby posłać ją na kurs tańca.

Podstawa dofinansowania na każde dziecko w RDD wynosi 460 zł. Wielu podopiecznych odbiera także dodatkowe świadczenia, np. zasiłki, alimenty. Dla porównania utrzymanie jednego wychowanka w instytucjonalnym domu dziecka kosztuje miesięcznie ok. 3 tys. zł. W rodzinie zastępczej nie ma więc nawet 1/3 tej sumy! - Powinniśmy móc wyjechać z całą rodziną na wakacje, nad morze, ale dla takiej rodziny jak nasza to jest koszt! 5,300 zł– wylicza pani Monika. - Część pieniędzy zyskaliśmy dzięki ludziom, którzy przekazali nam 1% podatku. Teraz szukamy sponsorów.

Nie żal będzie się z dziewczynkami rozstać, kiedy sąd zdecyduje o ich dalszych losach? -_ To zawsze najtrudniejszy moment– przyznaje Aneta Kępka. - _Rodzic zastępczy często przebywa z dzieckiem od jego pierwszych dni, obserwuje wiele ważnych chwil, ząbkowanie, a potem musi dziecko oddać.

- Robimy to dla dzieci, nie dla siebie. Staramy się zrobić wszystko, żeby to dziecku było jak najlepiej, nie liczymy na odwzajemnienie uczuć– tłumaczy pani Monika. - Nasza najmłodsza 8-miesięczna dziewczynka już wkrótce trafi do rodziny zastępczej. Jej przyszła mama odwiedza nas od kilku miesięcy, dziewczynka ją zna, przyzwyczaja się coraz bardziej. Łatwej mi się z nią rozstać, bo wiem, że nie dzieje się jej krzywda. Mamy radość w sercu, że nie leżała przez ten czas sama w domu dziecka, że jej pomogliśmy.

Na jej miejsce do domu państwa Kosmowskich już wkrótce trafi następny maluch.

Bogumiła Szymanowicz - Wirtualna Polska

Imiona dzieci na potrzeby artykułu zostały zmienione.

Osoby pragnące ułatwić pogotowiu rodzinnemu wyjazd na wakacje prosimy o wpłaty na konto:
Raiffeisen Bank Polska S.A.
numer rachunku: 26 1750 0012 0000 0000 0260 9517
Janusz Kosmowski
ul.Bracka 18 m.19
00-028 Warszawa
tytułem: na wyjazd dzieci z Pogotowia Rodzinnego

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)