"Bigos po bałkańsku", czyli jakie są zadania polskich żołnierzy w Kosowie
Polscy żołnierze od ponad 14 lat są obecni w Kosowie w ramach międzynarodowych sił pokojowych NATO. Właśnie tyle minęło od zakończenia wojny w regionie. I choć w 2008 r. Kosowo ogłosiło niepodległość, nie ustają tam napięcia między Albańczykami i Serbami. Jakie są zadania naszych sił w "bałkańskim tyglu", opisuje "Polska Zbrojna".
02.02.2014 | aktual.: 02.02.2014 15:46
Szlak przecierali żołnierze 18 Batalionu Desantowo-Szturmowego z Bielska-Białej, którzy w 1999 roku jako pierwsi pojechali do Kosowa. - Chcemy utrzymać w regionie pokój - mówili o swojej misji. Minęło 14 lat, a polscy żołnierze nadal służą w międzynarodowych siłach KFOR działających pod auspicjami NATO. Zmieniły się nieco ich zadania, ale nadal są tam potrzebni, bo Kosowo pozostaje regionem niespokojnym. Polski Kontyngent Wojskowy KFOR obecnie wchodzi w skład Wielonarodowej Grupy Bojowej "Wschód" pod dowództwem pułkownika Davida Woodsa. Pod koniec listopada 2013 roku pałeczkę przejęła XXIX zmiana PKW, którą dowodzi podpułkownik Tomasz Sawczuk.
Twierdza na wzgórzu
Polscy żołnierze stacjonują w amerykańskiej bazie wojsk lądowych Camp Bondsteel, położonej 40 kilometrów na południe od Prisztiny, stolicy Kosowa. Gdy w 1999 roku, po interwencji NATO, zakończyła się wojna albańskich separatystów z armią serbską, wojska amerykańskie postawiły tu miasteczko namiotowe. Wkrótce na jego miejscu wyrosła baza wojsk lądowych USA, dziś największa na Bałkanach.
Baza zajmuje rozległy teren na kilku wzgórzach. Na blisko czterech kilometrach kwadratowych znajduje się ponad 300 różnych obiektów, między innymi drewniane baraki mieszkalne, szpital, lądowiska dla helikopterów, hangary i magazyny. Bazę otacza kilkanaście kilometrów wałów, betonowe zapory oraz 2,5-metrowy mur. Wjazdu do tej twierdzy strzegą cywilne firmy ochroniarskie. Uzbrojeni w broń maszynową strażnicy, gotowi w każdej chwili do strzału, obserwują okolicę z wieżyczek. Z bazy nie można wyjść. Nie wolno nawet zbliżyć się do otaczającego ją muru. W środku jest wszystko, co żołnierzom potrzebne do życia: stołówka, sklepy, pralnia, fryzjer, kaplica, siłownia, sale gier, szpital. Przez kilka najbliższych miesięcy baza będzie domem dla ponad dwustu polskich żołnierzy.
Niespokojne państwo
Albańczycy od dawna dążyli do oderwania się od Serbów i utworzenia własnego państwa. Dopięli swego w 2008 roku, gdy ogłosili niepodległość. Kosowo zostało najmłodszym państwem w Europie. Na obszarze trochę większym niż Opolszczyzna mieszka, podobnie jak w Warszawie, ponad 1,8 miliona ludzi, głównie Albańczyków.
Chociaż region od XII wieku jest związany z władzą Serbów, dziś żyją oni w kilku enklawach. Większość stanowią jedynie na północy kraju. I właśnie tam najczęściej dochodzi do incydentów z Albańczykami.
Kapitan Michał Stańczyk, szef zespołu łącznikowo-monitorującego, przypomina bitwę na Kosowym Polu pod Prisztiną - 15 czerwca 1389 roku starły się tam wojska serbskie i bośniackie z Osmanami. Mimo że pod względem militarnym bitwa nie została rozstrzygnięta, dla Serbów ma podobne znaczenie jak dla nas starcie pod Grunwaldem. - Serbowie zatrzymali wówczas turecką nawałnicę, która mogła zalać Europę - mówi. Kapitan jak z rękawa sypie anegdotami i informacjami o Kosowie. - Lubię znać kraj, do którego jadę - mówi krótko i porównuje Kosowo do bigosu. Trudno powiedzieć, co z tej potrawy lubimy najbardziej. Kapustę? Mięso? Przyprawy? A może wszystko razem? Taką mieszanką jest właśnie Kosowo.
Po wojnie z 1999 roku pozostały miny. - Znajdują się na terenach, gdzie się toczyły walki. Mogą być wszędzie. Dlatego podczas patroli jeździmy tylko drogami utwardzonymi, z których korzysta lokalna ludność - tłumaczył żołnierzom XXIX zmiany PKW podczas szkolenia starszy plutonowy Grzegorz Nowicki. To nie jest ostrzeżenie na wyrost. Na południu Kosowa, w gminach, do których jeżdżą żołnierze zespołów łącznikowo-monitorujących, na wielu drzewach widziałam czerwone trójkąty: ostrzeżenie przed minami. Mogą być wśród nich także przeciwpancerne. Dowódca podpułkownik Tomasz Sawczuk przyznaje, że to właśnie min obawia się najbardziej, bo zawsze może dojść do nieszczęśliwego wypadku: - O przygotowanie i wyszkolenie żołnierzy jestem spokojny. Mam zaufanie do swoich ludzi.
Początkowo wojska KFOR miały zapobiegać katastrofie humanitarnej. Potem pomagały tworzyć kosowskie siły bezpieczeństwa. Dziś żołnierze pełnią misję stabilizacyjną. Wspierają policję i straż graniczną, patrolują tereny na granicy z Serbią. Pomagają też władzom lokalnym w utrzymywaniu porządku publicznego.
XXIX zmiana Polskiego Kontyngentu Wojskowego liczy ponad dwustu żołnierzy, w tym 33 żandarmów. Jej trzon stanowią żołnierze 15 Gołdapskiego Pułku Przeciwlotniczego, a wspomagają ich między innymi żołnierze z Oddziału Specjalnego Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim oraz 1 Pomorskiej Brygady Logistycznej w Bydgoszczy.
- Jesteśmy dobrze przygotowani do działania nawet w bardzo trudnych warunkach - zapewnia porucznik Andrzej Roszak, szef jednej z trzech sekcji łącznikowo-monitorujących. Jego rejon działania to gmina Hani i Elezit na południu Kosowa. Jest to region górzysty, więc porucznik przewiduje, że zimą może tam być ciężko. Jego zadanie polega na utrzymywaniu dobrych kontaktów z lokalnymi władzami, dyrektorami szpitali i szkół. Na ich podstawie powstaną raporty na temat sytuacji w regionie.
- Nawiązywanie kontaktów z miejscową ludnością to ważna misja. Zdobycie zaufania mieszkańców Kosowa ułatwi pozyskiwanie informacji o ewentualnych zagrożeniach - tłumaczy kapitan Michał Stańczyk, szef zespołu monitorująco-łącznikowego. - Południe jest terenem spokojnym, ale trzeba uważać na ruch na drodze, bo miejscowi kierowcy dość swobodnie traktują przepisy - radzi kapitan. Główna reguła dotycząca ruchu drogowego, jaka obowiązuje w Kosowie, brzmi: "większy ma pierwszeństwo"... i lepiej jej przestrzegać.
Rotacja w bazie
Podczas rotacji w biurach polskiego kontyngentu (mieszczą się w kilkunastu kontenerach, zwanych żartobliwie przez żołnierzy frytkami) panował duży ruch. Tu mają siedziby: dowódca, komórki sztabu, logistycy, łącznościowcy. W biurze oficera wychowawczego kapitan Remigiusz Kwieciński rozmawia ze swoim następcą, kapitanem Dariuszem Drączkowskiem. Już wkrótce przydadzą się dobre rady: podczas prowadzenia szkoleń z profilaktyki i dyscypliny wojskowej, pisania sprawozdań o nastrojach panujących wśród żołnierzy czy meldunków i informacji prasowych.
- Żołnierze wracający do kraju tym, którzy rozpoczynają misję, przekazują sprzęt oraz dzielą się z nimi doświadczeniami - tłumaczy kapitan Mariusz Kuzko, dowódca kompanii manewrowej XXIX zmiany. - Odbywają się też wspólne ćwiczenia, na których doskonalimy między innymi procedury obrony bazy oraz działania na posterunku kontrolnym. Ponownie musimy także przećwiczyć ewakuację medyczną, gdy polski patrol wzywa śmigłowiec Medevac, bo teraz za jego sterami siedzą piloci amerykańscy, którzy inaczej niż nasi podchodzą do lądowania. Ćwiczenia obserwują amerykańscy instruktorzy, którzy oceniają poziom naszego wyszkolenia - mówi.
Kapitan Kuzko dobrze zna północne tereny Kosowa. Dużo czasu spędził na patrolach, bo jak twierdzi, nie może wysłać żołnierza w teren, którego sam nie sprawdził. - Jeśli ktoś nie przestawił tam kamieni, to wiem, gdzie leżą - żartuje Mariusz Kuzko, który na misji w Kosowie jest po raz trzeci. - Dawniej zadania operacyjne były podzielone na strefy. Dziś kompania może zostać użyta w każdym rejonie Kosowa - mówi.
W tym samym czasie, gdy w jednym z hangarów trwają ćwiczenia z ewakuacji medycznej, na pobliskim wzgórzu pluton żandarmerii z oddziału specjalnego z Mińska Mazowieckiego ćwiczy manewrowanie pododdziałem podczas tłumienia demonstracji. - Doskonalimy nasze umiejętności - wyjaśnia dowódca plutonu podporucznik Krzysztof Sikorski. - Trenujemy, jak zapanować nad tłumem. Różne warianty takich zachowań ćwiczyliśmy na poligonie w Polsce - wyjaśnia. W tych ćwiczeniach pomagają koledzy z XXVIII zmiany, którzy kończą służbę w Kosowie. Kilku z nich wcieliło się w rolę demonstrantów. Naprzeciw nich w zwartym szyku stanął oddział żandarmów. - Komendy muszą być głośne, krótkie i zrozumiałe - tłumaczy podporucznik Sikorski. - Linię twórz! - krzyczy dowódca i żołnierze ustawiają tarcze w pionie. Na kolejny rozkaz - "Linia naprzód!" - pluton rusza i mimo agresywnego ataku demonstrantów utrzymuje szyk.
Podporucznik Tomasz Cieślak, dowódca plutonu żandarmerii na XXVIII zmianie, opowiada o służbie podczas minionych sześciu miesięcy. Trzytygodniowe wyjazdy na patrole na północ Kosowa przy granicy z Serbią przeplatały się z krótkimi odpoczynkami w bazie Camp Bondsteel. Groźnie było w trakcie lokalnych wyborów, gdy z Kosowskiej Mitrowicy dotarły informacje, że jeden z lokali wyborczych został zaatakowany przez zamaskowanych sprawców, którzy zabrali urnę. - Nasz pluton stacjonował w pełnej gotowości w bazie Nothing Hill na północy, ale nie zostaliśmy wysłani do akcji - wspomina podporucznik Cieślak.
Żandarmów czekają jeszcze ćwiczenia z praktycznym użyciem ognia. "Fire Phobia" to nowy element szkolenia. Na filmie nakręconym przez jednego z żołnierzy widzimy, jak żołnierze przechodzą przez ścianę ognia. Płomienie obejmują ich nogi. - Mimo że takie przejście trwa zaledwie kilka sekund, ogień nadtopił kilka par butów i ochraniaczy - wspomina podporucznik Cieślak. Nikt na szczęście nie został poparzony.
Do wspomnień z XXVIII zmiany dorzuca swoje trzy grosze kapral Sylwester Domański, który jeździł na patrole jako dowódca BRDM-2: - Serbowie byli do nas przyjaźnie nastawieni. Dogadywaliśmy się po rosyjsku. Kapral brał także udział we wspólnych patrolach z żołnierzami armii serbskiej. - Dzień przed każdym patrolem dowódca sprawdzał, czy trasa jest przejezdna. Czasem korzystaliśmy z quada lub szliśmy pieszo, przedzierając się przez krzaki. Dziwiłem się, że tak wysoko w górach, w takich surowych warunkach mieszkają ludzie - mówi Sylwester Domański.
Działaniami na północy kieruje FCP (Forward Command Post), czyli wysunięty punkt dowodzenia Wielonarodowej Grupy Bojowej "Wschód" we francuskiej bazie Novo Selo. Jako oficerowie łącznikowi służą tam polscy żołnierze. Współdziałają z Centrum Operacji Taktycznych (Tactical Operation Center, TOC) - przekazują niezbędne informacje naszej kompanii manewrowej.
Podzielony kraj
Z żołnierzami XXIX zmiany jedziemy na północ Kosowa. To w tamtym rejonie żołnierze naszej kompanii manewrowej jeżdżą na patrole. - Jeden pluton zawsze chronił bazę, drugi był w pogotowiu, a trzeci jechał na patrol, opowiada starszy szeregowy Dawid Górny, który jako zwiadowca radiotelegrafista w TOC przekazywał dowódcy kompanii komendy z Połączonego Centrum Operacyjnego (Joint Operations Center, JOC), a ten rozdzielał zadania na poszczególne plutony.
Z bazy wyruszamy uzbrojeni w hełmy i kamizelki - powyżej 49 równoleżnika (czyli na północ od Kosowskiej Mitrowicy) to obowiązkowy element stroju. We wrześniu 2013 roku na obrzeżach tego miasta został ostrzelany konwój EULEX i zginął litewski celnik. - Nasz patrol jechał tą samą drogą i przypadkiem znalazł się na miejscu tego zdarzenia - opowiada podpułkownik Remigiusz Zieliński. - Polski lekarz próbował pomóc rannemu, ale było za późno. Mógł tylko stwierdzić zgon - dodał.
Po drodze mijamy Kosowską Mitrowicę. Żołnierze opowiadają, że to dziwne miejsce. Most łączy brzegi rzeki Ibar, ale dzieli miasto. Na jednym brzegu mieszkają Serbowie, na drugim - Albańczycy. Nad tym, aby między tymi dwoma społecznościami nie dochodziło do zamieszek, czuwają policjanci (także polscy) z unijnej misji EULEX. Poruszamy się dwoma samochodami - to także żelazna zasada obowiązująca na północy Kosowa. Jedziemy przez góry. Naszym celem jest baza Gate 1 na granicy z Serbią. To najdalej na północ wysunięty posterunek KFOR, obecnie obsadzony przez żołnierzy tureckich. Gdy zakończy się rotacja polskiego kontyngentu, prawdopodobnie zmienią ich żołnierze XXIX zmiany PKW. Dojeżdżamy. Prószy śnieg i wieje silny wiatr, ale te niedogodności rekompensuje widok z bazy (ponad 700 metrów nad poziomem morza) - pięknie wyglądają ośnieżone groźne szczyty po serbskiej stronie. W dole widać przejście graniczne.
Ruszamy dalej - do położonej niedaleko bazy Nothing Hill. Ukraiński komendant bazy wychodzi na powitanie i oprowadza nas po terenie. Także tutaj wkrótce trafią polscy żołnierze. Stąd będą jeździć na posterunki kontrolne i patrole (także z żołnierzami armii serbskiej) oraz sprawdzać zielone przejścia graniczne, aby utrudnić nielegalny handel i przemyt broni, narkotyków, ludzi oraz handel organami (podobno roczne obroty mafii wynoszą 550 milionów euro).
- Służba Polaków jest trudna ze względu na górzysty teren, niekorzystne warunki atmosferyczne oraz złożoną sytuację polityczną i społeczną w regionie - podsumowuje pułkownik Mirosław Potocki z Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych, gdy wyruszamy w drogę powrotną do bazy w Camp Bondsteel.
Następnego dnia drzwi do biura kapitana Remigiusza Kwiecińskiego, który w bazie pełnił także zadania nieetatowego oficera prasowego, niemal się nie zamykały. Ostatni dzień misji XXVIII zmiany PKW, dziesiątki spraw do dokończenia. Kapitan znajduje jednak czas na rozmowę. Opowiada o życiu w bazie, o tym, że każdy dzień jest inny, bo zależy od tego, jakie zadania wykonują pododdziały. Oglądamy zdjęcia, jakie kapitan zrobił na północy Kosowa. - Udało mi się kilka razy wyjechać z kompanią manewrową - opowiada. Plonem takiej wyprawy były nie tylko informacje i meldunki prasowe, lecz także zdjęcia: żołnierze w trakcie patroli i służby na posterunkach, na quadach, na wąskich górskich drogach oraz rozdający Albańczykom i Serbom dary, jakie przyjechały z Polski. Informacje, które wysyłał do kraju, pokazywały Polakom kosowską misję.
Uroczystość przekazania dowodzenia w PKW Kosowo w bazie Camp Bondsteel rozpoczyna się poranną mszą. Potem na placu przed biurami polskiego kontyngentu zbierają się żołnierze XXVIII i XXIX zmiany oraz zaproszeni goście. Pułkownik Mirosław Potocki w imieniu dowódcy operacyjnego sił zbrojnych życzy kończącym służbę żołnierzom, aby zdobyte w Kosowie doświadczenie przydało się im w dalszej karierze w kraju. - Poprzeczka znalazła się wysoko, ale wierzę, że podołacie i będziecie dobrymi ambasadorami Polski - mówi do żołnierzy XXIX zmiany.
Polskich żołnierzy chwali także dowódca KFOR w Kosowie pułkownik David Woods: - Dobrze wykonali swoje zadania. Jeździli na patrole, pełnili służbę na posterunkach i utrzymywali w gotowości siły szybkiego reagowania.
Na koniec pułkownik Potocki, który przewodził grupie przekazania dowodzenia w PKW w Kosowie, ocenił, że przejęcie obowiązków przez XXIX zmianę przebiegło sprawnie i profesjonalnie. Czas wracać do kraju.
Powrót do domu
W hali odlotów na lotnisku w Prisztinie dłuży się oczekiwanie na samolot. W rozmowach dominują tematy kulinarne i rodzinne. Radość ze spotkania z rodziną miesza się ze wspomnieniami polskich smaków: czerwony barszczyk z uszkami i pierogi albo rosół z domowym makaronem i schabowy z kapustą, to często powtarzające się menu na pierwszy obiad po powrocie z misji. Po pół roku amerykańskiej kuchni przejadły się im hamburgery, hot dogi, kurczaki i żeberka.
- Służba na misji zbliża żołnierzy. Rodzi się mocna więź i przyjaźnie. Nic więc dziwnego, że potem w kraju misjonarze trzymają się razem. W czasie wykonywania zadania wiemy, że możemy na sobie polegać - mówi na pożegnanie kapitan Remigiusz Kwieciński.
Małgorzata Schwarzgruber, "Polska Zbrojna"