"Sexy bitch" na koszulkach
Sprzedawczynie w sklepach Tally Weijl muszą
nosić koszulki z nadrukowanym słowem "Bitch", czyli "dziwka".
Klienci pytają dziewczyny, ile biorą za numerek. Pracownice
kilkunastu sklepów szwajcarskiej firmy Tally Weijl (m.in. w
Warszawie, Bytomiu, Bielsku-Białej, Rzeszowie, Łodzi i Poznaniu)
dostały firmowe koszulki kilka miesięcy temu. Były na nich napisy
"totally sexy" i "sexy power". Na początku czerwca przyszła nowa
dostawa kolorowych i białych bluzek na ramiączkach. Każda miała
nadrukowane słowo "bitch", które w języku angielskim oznacza
dziwkę lub sukę - pisze "Gazeta Wyborcza".
26.06.2004 | aktual.: 26.06.2004 07:33
Byłyśmy zszokowane. Przecież to nie sex shop! - oburzają się dziewczyny pracujące w jednym ze sklepów na południu Polski. Gdy się poskarżyłyśmy szefowej, usłyszałyśmy, że przesadzamy, a jak nam się nie podoba, to możemy zmienić pracę. Do salonów Tally Weijl chętnie zaglądają panowie. 26-letnią Izę młody mężczyzna zapytał, ile bierze za numerek. Inni pytają: Naprawdę jesteś taka odważna?. Puszczają oko, uśmiechają się ironicznie. Marta, koleżanka Izy, dodaje: Czuję się, jakbym stała na drodze i namawiała mężczyzn, żeby się ze mną przespali. Gdybym nie miała małego dziecka na utrzymaniu, rzuciłabym tę pracę - cytuje dziennik.
Ekspedientki zobowiązały się do noszenia firmowych strojów w umowie o pracę. Radzą więc sobie, jak mogą: na bluzki narzucają sweterki albo zakładają je przodem do tyłu. Wszystko po to, by nie było widać napisu. Prof. Andrzej Zoll, rzecznik praw obywatelskich, zapewnia, że zajmie się sprawą, jak tylko sprzedawczynie poproszą go o interwencję: To oburzające. Absolutny skandal i niewątpliwe nadużycie ze strony pracodawcy. Umowa nie może doprowadzać do kompromitowania własnych pracowników - przytacza wypowiedź rzecznika gazeta. (PAP)