NA ŻYWO

Pogranicze w ogniu. Rosyjska obrona powietrzna zmasakrowana [RELACJA NA ŻYWO]

Wojna w Ukrainie trwa. Poniedziałek to 831. dzień rosyjskiej inwazji. "Był to prawdopodobnie pierwszy lub jeden z pierwszych ataków broni amerykańskiej na cele wojskowe na terytorium Federacji Rosyjskiej" - ogłasza ukraiński kanał Censor.Net. W sieci pojawiły się zdjęcia rozbitej rosyjskiej obrony powietrznej w obwodzie biełgorodzkim w Rosji. Do ataku miało dojść w weekend. Nagranie zostało opublikowane przez rosyjski kanał "Spy Dossier", który prowadzony jest przez pracownika jednej ze służb specjalnych Kremla. "Film pokazuje wynik porażki systemu obrony powietrznej S-300/400 w obwodzie biełgorodzkim" - czytamy. Atak miał zostać przeprowadzony za pomocą pocisków HIMARS. To z kompleksów S-300/S-400 regularnie ostrzeliwany jest Charków i obwód charkowski. Śledź relację na żywo Wirtualnej Polski.

Pogranicze w ogniu. Rosyjska obrona powietrzna zmasakrowana
Pogranicze w ogniu. Rosyjska obrona powietrzna zmasakrowana
Źródło zdjęć: © TG
Violetta BaranMateusz Czmiel

Najważniejsze informacje
  • Ukraina chce zorganizowania szczytu pokojowego w Szwajcarii. Próby te podkopuje Rosja - przekazał Wołodymyr Zełenski. - Odwiedza dziś wiele krajów świata, grożąc blokadą produktów spożywczych, rolnych czy chemikaliów, cenami energii lub po prostu wywierając presję - powiedział. Dodał, że szczyt blokować próbują także Chiny.
  • W maju w Ukrainie weszła w życie znowelizowana ustawa o poborze do wojska, w związku z czym armia powiększy się o nowych żołnierzy. Dowódcy w rozmowie z "The Washington Post" mają jednak poważne obawy: narzekają na ich stopień wyszkolenia. - Mieliśmy chłopaków, którzy nawet nie umieli rozłożyć i złożyć broni - mówi jeden z wojskowych. Inny przyznaje, że jeśli nastąpi nagły przełom, to nowi rekruci nie będą mieli wielkich szans na polu walk.
Relacja na żywo

Dziękujemy. To wszystko w tej części naszej relacji z wydarzeń związanych z wojną w Ukrainie. To, co dzieje się dalej, można śledzić TUTAJ. 

Kolejny alert w Ukrainie.

Obraz
© alerts.in.ua

W ciągu ostatniej doby doszło do 102 potyczek ma całej linii frontu w Ukrainie - poinformował ukraiński sztab generalny. Walki toczą się na kierunkach: Charków, Kupiańsk, Siewiersk i Pokrowsk.

Wbrew narracji rządu w Budapeszcie Węgry mają duże zapasy wojskowe, które mogłyby zostać przekazane Ukrainie - twierdzi Andras Racz, węgierski ekspert ds. bezpieczeństwa z think tanku DGAP. Ocenia jednak, że obecny rząd Viktora Orbana się na to nie zdecyduje.

Węgierska armia posiada kilkaset wozów bojowych BTR-80, które w znacznej części znajdują się w fazie wycofania z eksploatacji - napisał w niedzielę Racz na swoim profilu na Facebooku. Według niego przekazanych mogłoby zostać również sporo sprzętu artyleryjskiego i technicznego.

Rząd w Budapeszcie konsekwentnie sprzeciwia się jednak pomocy militarnej dla Kijowa. - Węgry nigdy nie udzieliły tego rodzaju pomocy wojskowej i nie udzielą jej tak długo, jak długo obecny rząd będzie u władzy - podkreśla ekspert DGAP.

W Ukrainie znów zawyły syreny alarmowe.

Obraz
© alerts.in.ua

Izba wyższa szwajcarskiego parlamentu odrzuciła przyznanie Ukrainie pomocy w wysokości 5 miliardów franków (około 5,5 miliarda dolarów) - poinformował Reuters.

Odrzucony projekt ustawy przewidywał także przydział 10,1 miliarda franków siłom zbrojnym Szwajcarii. Poparło go 15 deputowanych, ale sprzeciwiło się 28. "Posłowie argumentowali, że pakiet narusza tak zwaną zasadę dotyczącą hamulca zadłużenia obowiązującą w Szwajcarii" – wyjaśnia Reuters.

Minister obrony Ukrainy Rustem Umerow spotkał się z ministrem obrony Japonii Minoru Kiharą. "Jestem wdzięczny za ważną pomoc w leczeniu i rehabilitacji naszych żołnierzy. Jestem wdzięczny mojemu japońskiemu koledze za jego ważny wkład w zwycięstwo Ukrainy – od lutego 2022 roku Japonia przekazała Ukrainie pomoc o wartości ponad 7 miliardów dolarów, która obejmuje projekty humanitarne i dostarczenie nieśmiercionośnego sprzętu wojskowego" - napisał Umerow.

BM-27 Uragan w akcji. Należący do Ukraińców system artylerii rakietowej atakuje "huraganowym ogniem" rosyjskie pozycje.

Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) ściga szefa rosyjskiej młodzieżowej organizacji paramilitarnej Junarmia na okupowanym Krymie, który w miejscowych szkołach werbuje uczniów do udziału w wojnie przeciwko Ukrainie.

SBU poinformowała w poniedziałek, że kierujący krymską Junarmią "rosyjski propagandysta" Serhij Hawrylczuk otrzymał status podejrzanego w śledztwie w sprawie naruszenia praw i zwyczajów wojny, które dotyczy również m.in. zaprzeczania agresji Rosji wobec Ukrainy.

Hawrylczuk, "będąc na swoim 'stanowisku', masowo angażuje miejscowych uczniów do udziału w organizacji militarnej kraju agresora. Instrukcje na temat wysyłania uczniów do Junarmii są kierowane do każdej szkoły półwyspu (Krymskiego)" – napisała SBU w komunikacie.

Ukraińska służba wyjaśniła, że na zajęciach Junarmii instruktorzy ideologicznie nastawiają dzieci przeciwko Ukrainie oraz szkolą je do używania broni palnej, rozpoznania wojskowego i sabotażu. Prowadzone są też tam zajęcia dotyczące rozminowywania.

"Pod koniec roku szkolnego uczniowie szkół średnich zdają odpowiedni 'egzamin', na podstawie wyników którego Hawrylczuk osobiście rekrutuje 'absolwentów' do rosyjskich sił zbrojnych. W ten sposób oskarżony wypełnia instrukcje Kremla dotyczące uzupełniania nowym personelem grup okupacyjnych (Rosji) walczących z Siłami Obronnymi (Ukrainy)" – powiadomiła SBU.

- Nasi partnerzy faktycznie zrobili bardzo słuszny krok, usuwając te ograniczenia i zezwalając na ataki na cele na terytorium Rosji. Nie oznacza to, że mamy carte blanche, ponieważ musimy przestrzegać pewnych ograniczeń - stwierdził Dmytro Kułeba, szef ukraińskiej dyplomacji, pytany o zgodę USA na atakowanie celów w Rosji.

Szef MSZ Ukrainy dodał, że nie wie, dlaczego Zachód wprowadził ograniczenia. - Jednak obecnie kraje partnerskie zmierzają we właściwym kierunku - stwierdził, sugerując, że wkrótce może dojść do kolejnych zmian w stanowisku sojuszników.

Rosjanie po raz kolejny ostrzelali Charków. "Zadziałała obrona powietrzna" - napisał na swoim kanale na Telegramie szef obwodowej administracji Oleg Sinegubow. Zniszczony został jedne z nieużytkowanych budynków. Nie ma informacji o ofiarach.

Wiceprezydentka USA Kamala Harris i doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan będą reprezentować Stany Zjednoczone podczas szczytu pokojowego nt. wojny w Ukrainie, który odbędzie się w Lucernie w Szwajcarii - podał w poniedziałek Biały Dom.

Potwierdziły się tym samym doniesienia, że na szczycie nie będzie obecny prezydent Joe Biden.

Jak napisała w komunikacie rzeczniczka Harris Kirsten Allen, wiceprezydent ma "podkreślić zobowiązanie administracji Bidena-Harris na rzecz wspierania wysiłków Ukrainy, by zapewnić sprawiedliwy i trwały pokój, oparty o suwerenność i integralność terytorialną oraz zasady Karty Narodów Zjednoczonych". Obok niej w organizowanym przez Szwajcarię szczycie udział weźmie doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA Jake Sullivan.

Oświadczenie Białego Domu potwierdza doniesienia o tym, że na konferencji zabraknie prezydenta USA Joe Bidena. Stanie się tak mimo presji wywieranej przez Ukrainę, by skłonić Bidena do udziału. Robił to m.in. publicznie prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, który stwierdził, że nieobecność prezydenta USA na szczycie byłaby jak "oklaskiwanie Putina". Odpowiadając na pytania na ten temat, przedstawiciele administracji USA zapewniali, że Waszyngton nadal w pełni popiera pokojowy plan Zełenskiego.

Konferencja pod Lucerną, planowana na 15-16 czerwca, częściowo zbiegnie się ze szczytem przywódców państw G7 we włoskiej Apulii, który skończy się 15 czerwca. W Szwajcarii pojawić mają się przedstawiciele ponad 100 krajów, lecz ukraińskie zaproszenie odrzucił m.in. przywódca Chin Xi Jinping.

Ukraińska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie znęcania się żołnierzy rosyjskiej armii nad wziętymi do niewoli ukraińskimi jeńcami, którym kazano śpiewać hymn ZSRR i strzelano z broni palnej, imitując egzekucję – poinformowała Prokuratura Generalna w Kijowie w poniedziałek.

Prokuratura uznała, że zdarzenie pokazane na rozpowszechnionym w internecie nagraniu oznacza złamanie konwencji genewskich w sprawie traktowania jeńców wojennych.

"Na wideo widać, jak rosyjscy żołnierze zadają ukraińskim wojskowym obrażenia ciała oraz pozorują egzekucję, strzelając z broni automatycznej w głowę jednego z jeńców wojennych" – przekazano w komunikacie w sieciach społecznościowych.

Nagranie opublikował rzecznik praw człowieka Ukrainy, Dmytro Łubinec. Oświadczył on, że jeńcy, których na nim widać, trafili do rosyjskiej niewoli najprawdopodobniej w obwodzie charkowskim.

"Wideo pokazuje bicie, poniżanie, groźby i pozorowaną egzekucję. Niestety, takie traktowanie ukraińskich jeńców wojennych nie jest wyjątkiem od reguły, ale powszechną taktyką okupantów" – oświadczył.

Jak wynika z komunikatu opublikowanego przez Biały Dom, wiceprezydent USA Kamala Harris weźmie udział w światowym szczycie pokojowym ws. Ukrainy w dniach 15–16 czerwca.

Siły Operacji Specjalnych (SSO) Ukrainy poinformowały w poniedziałek o zniszczeniu nowoczesnej rosyjskiej stacji radiolokacyjnej, przeznaczonej do wykrywania celów powietrznych, w tym poruszających się na małych wysokościach.

Ukraińcy zlokalizowali mobilną stację radarową o nazwie Kasta-2E2 na jednym z odcinków frontu podczas zwiadu lotniczego – powiadomiły SSO w sieciach społecznościowych.

"Ten model radaru jest uważany za najnowocześniejszą broń zaprojektowaną do kontrolowania przestrzeni powietrznej, określania współrzędnych i rozpoznawania celów powietrznych, w tym lecących na bardzo niskich wysokościach" - ogłoszono w komunikacie.

SSO wyjaśniły, że stacja, która zajmowała się m.in. śledzeniem dronów, została zniszczona przez ukraińskie drony uderzeniowe. W komunikacie przypomniano, że po raz pierwszy Rosjanie użyli tej stacji w 2021 r. w okupowanej części obwodu ługańskiego na wschodzie Ukrainy.

W piątek Służba Bezpieczeństwa Ukrainy poinformowała, że jej drony zniszczyły na Krymie stację radiolokacyjną dalekiego zasięgu o wartości 100 mln dolarów, przy użyciu której najeźdźcy kontrolowali 380-kilometrowy odcinek frontu.

Wcześniej ukraiński wywiad wojskowy HUR przekazał, że zaatakował stację radarową dalekiego zasięgu Woroneż M znajdującą się w Orsku w obwodzie orenburskim, ponad 1800 km od granicy.

23 maja pojawiły się informacje, że HUR uderzył w inną stację radarową tego typu, Woroneż DM, w miejscowości Głubokij na terytorium Kraju Krasnodarskiego.

W oparciu o materiały Straży Granicznej i wojska zabezpieczających granicę z Białorusią przygotowana zostanie akcja informacyjna skierowana do krajów, z których pochodzą migranci próbujący nielegalnie przekroczyć tę granicę - poinformował w poniedziałek w Białymstoku szef MSZ Radosław Sikorski.

Akcja ma zniechęcać potencjalnych migrantów do podejmowania prób nielegalnego przekraczania granicy. Jak mówił Sikorski, chodzi o stworzenie w MSZ - na podstawie materiałów MSWiA i wojska - "wersji tego, co się dzieje na granicy, dla zagranicy".

"Tak, aby ludzie nie byli przez Rosjan, czy Białorusinów oszukiwani" - podkreślił Sikorski. Zwracał uwagę, że spośród osób zatrzymywanych w ostatnim czasie podczas prób nielegalnego przekraczania granicy z Białorusi do Polski 90 proc. to osoby z rosyjskimi wizami, a Białoruś w ogóle zniosła obowiązek wizowy dla obywateli niektórych państw.

"Po to, żeby zachęcić tych biednych ludzi, w krajach zagrożenia migracyjnego, do tego, żeby próbowali swojego szczęścia. Bo są wprowadzani w błąd, że tu sobie można przejść jak się chce. Nie można przejść. Będziemy pokazywali, że granica jest chroniona, mamy nadzieję, że to przekona tych ludzi, aby się sami nie narażali i nie oddawali się do dyspozycji przemytników i KGB i GRU" - powiedział minister.

Wyraził nadzieję, że takie działania - jak to ujął - "zmniejszą efekt podażowy". Zapowiedział, że akcja będzie skierowana do obywateli tych państw za pośrednictwem polskich placówek dyplomatycznych; głównie będą to nagrania. "Będą zdjęcia tych Rosomaków na granicy, tych skutecznych interwencji polskiej Straży Granicznej, patroli wojskowych. Bo tam jest wyobrażenie, że przekroczenie polskiej granicy jest łatwe, a dzisiaj już nie jest takie łatwe" - zaznaczył Sikorski.

Odnosząc się szerzej do kwestii migracji do Polski dodał również w kontekście tzw. afery wizowej, że resort spraw zagranicznych współpracuje z komisją badającą tę aferę. "Opublikowaliśmy już +białą księgę+ tego, na czym afera wizowa polegała i tego, co trzeba zrobić, żeby się już nigdy więcej nie powtórzyła" - mówił Sikorski. Poinformował, że - we współpracy z ministerstwem cyfryzacji - powstaje rozwiązanie, które ma zapobiec blokowaniu miejsc w kolejkach po wizy do polskich konsulatów. "Co też było przedmiotem handlu między przemytnikami" - dodał szef MSZ.

Według niego, zmian ustawowych wymaga sposób występowania o pozwolenia na pracę. Jak dodał, już na najniższym poziomie powiatowych urzędów pracy powinna następować weryfikacja rzeczywistych potrzeb firm i tego, czy muszą to być pracownicy z zagranicy. "To nie może być tak, że każdy, kto poprosi o kontyngent obcokrajowców, go dostanie" - podkreślił

Podczas pobytu w Białymstoku szef MSZ poparł w wyborach do Parlamentu Europejskiego Tomasza Frankowskiego, europosła minionej kadencji, startującego z drugiego miejsca listy Koalicji Obywatelskiej w okręgu obejmującym województwa: warmińsko-mazurskie i podlaskie

Trzy osoby zginęły w rosyjskich atakach we wschodniej i północno-wschodnie Ukrainie, które miały miejsce w minioną noc oraz w poniedziałek przed południem - podaje najnowszy raport lokalnych władz.

Szef władz obwodu donieckiego Wadym Fiłaszkin poinformował, że dwie osoby, w tym 12-letni chłopiec, zginęły, a jedna została ranna w wyniku rosyjskiego ostrzału wsi Mychajłówka. Rosyjski samolot zrzucił tam dwie bomby w odstępie 90 minut, które uszkodziły kilka domów w tej osadzie.

"Już jutro Ukraina będzie obchodzić Dzień Pamięci Dzieci, które zginęły w wyniku zbrojnej agresji Federacji Rosyjskiej na Ukrainę. Dzisiaj do tej smutnej listy dopisano jeszcze jedno nazwisko" - napisał Fiłaszkin w mediach społecznościowych.

W nocy z niedzieli na poniedziałek jedna osoba zginęła, a dwie inne zostały ranne w wyniku rosyjskiego nalotu w obwodzie charkowskim - zakomunikował gubernator tego obwodu Ołeh Synehubow. Atak miał miejsce na terenie rekreacyjnym w Słobojańsku, mieście położonym na południowy wschód od Charkowa.

Około 15 żon rosyjskich żołnierzy zmobilizowanych na wojnę na Ukrainie zebrało się w poniedziałek przed ministerstwem obrony w Moskwie, żądając powrotu mężów z frontu. Uczestniczki demonstracji apelowały także o spotkanie z nowym ministrem obrony Rosji Andriejem Biełousowem.

Jak pisze agencja AFP, zdjęcia w rosyjskich mediach społecznościowych pokazują grupę kobiet klęczących przed siedzibą resortu, trzymających transparenty i tabliczki z napisami m.in: "Czas, aby zmobilizowani wrócili do domu", "Jestem sama, mam dość", "Proszę, sprowadź tatę do domu".

Jedno z haseł zwracało się bezpośrednio do ministra obrony Biełousowa, powołanego 12 maja w miejsce Siergieja Szojgu: "Bełousow Andriej Remowicz, porozmawiaj z nami, jesteśmy tutaj".

Organizatorzy protestu poinformowali w Telegramie, że w pewnym momencie pojawiła się policja, która nakazała zgromadzonym rozejść się.

AFP zwraca uwagę, że nasilające się represje Kremla spowodowały, że demonstracje w Rosji są niezwykle rzadkie, a stowarzyszenia kobiet lub krewnych zmobilizowanych mężczyzn, domagające się ich powrotu, jako jedyne nadal organizują wiece w Moskwie.

Do pierwszych dni 2024 roku za pośrednictwem kanału Telegramu "Powrót do domu" niemal co tydzień nawoływano do takich demonstracji przy Grobie Nieznanego Żołnierza u podnóża Kremla. Jednak po serii aresztowań apele te stały się ostatnio o wiele rzadsze, a kanał "Powrót do domu" i najaktywniejsza uczestniczka tego ruchu, Maria Andriejewa, zostały kilka dni temu uznane przez Kreml za "zagranicznych agentów".

Kilka słów na temat przekłamań o amerykańskiej pomocy wojskowej dla Ukrainy. Aparat dezinformacyjny Kremla pracuje na tym odcinku pełną parą, ale niedorzeczności kolportują też wszelkiej maści użyteczni idioci. Tak gruntuje się przekonanie o niecnych intencjach donatorów Ukrainy i rzekomo ograniczonym charakterze wsparcia - pisze dziennikarz Marcin Ogdowski.

Cyberatak z wykorzystaniem złośliwego oprogramowania był zaplanowany i miał zdestabilizować sytuację, wzbudzić panikę i zbudować poczucie strachu przed eurowyborami - ocenił w poniedziałek w rozmowie z PAP wicepremier, minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski.

Szef resortu cyfryzacji, odnosząc się do piątkowego cyberataku na Codzienny Serwis Informacyjny PAP, zaznaczył, że wykorzystano w nim złośliwe oprogramowanie typu malware, które doprowadziło do infiltracji konta jednego z pracowników PAP.

"Zostały udostępnione dostępy tego pracownika, a następnie w sposób cyniczny, ale i zaplanowany wykorzystane do wpisania nieprawdziwego komunikatu, który miał zdestabilizować sytuację, wzbudzić panikę i na pewno zbudować poczucie strachu przed eurowyborami" - ocenił Gawkowski (Lewica).

Szef MC podkreślił, że wszystko wskazuje na to, że "mamy do czynienia z atakiem planowanym przez adwersarzy, którzy działali na zlecenie Federacji Rosyjskiej i rosyjskich służb". "Działania w tej sprawie prowadzi Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Rozpoczęła też działania już prokuratura" - poinformował Gawkowski.

Przekazał, że informacje w sprawie cyberataku będą ujawniane "stosownie do zebranych materiałów". "Zrobiliśmy to już w piątek, zostały poinformowane inne publiczne media o konieczności wzmożenia badania ewentualnych podatności, które są w ich systemach. Pokazaliśmy modus operandi, który był w PAP. To modus operandi zostało dość szybko, bo w ciągu kilku godzin określone, dzięki czemu przygotujemy na przyszłość rekomendacje, które mają ustrzec przede wszystkim pracowników przed takimi działaniami" - mówił Gawkowski.

Zwrócił uwagę, że "można mieć dobre systemy ochrony cybernetycznej, można mieć znakomicie zabezpieczone systemy, a wystarczy błąd człowieka, jako najsłabszego ogniwa całego tego procesu i pojawia się problem".

Zapytany o to, czy doszło do ataku na konto tylko jednego pracownika zaznaczył, że "w czasie prac operacyjnych ustalono, że zinfiltrowane zostały hasła kilku pracowników PAP". "Wszystkie one zostały zabezpieczone, a osoby poinformowane" - mówił.

Dopytywany o to, czy atak przeprowadzono z terenu Rosji, Polski lub innego kraju, powiedział, że podejmowane działania "wskazują na kierunek rosyjski, ale to znajduje się w materiałach zastrzeżonych". "Nie o wszystkim możemy mówić" - zaznaczył.

Odnosząc się do planowanych działań w celu zapobieżenia podobnym atakom w przyszłości, Gawkowski zwrócił uwagę na potrzebę zbudowania szczelnej cybertarczy, która będzie chroniła instytucje państwowe i zaufania publicznego.

Gawkowski przypomniał, że w najbliższych latach na inwestycje związane z cybertarczą przeznaczone zostanie ponad 3 mld zł.

"PAP, jak każda instytucja zaufania publicznego musi zdawać sobie sprawę, że na cyberbezpieczeństwo trzeba wydawać duże pieniądze. Musi się to odbywać w odpowiedniej koordynacji z instytucjami, które to zabezpieczają. Będziemy podejmowali takie działania, wierząc też, że w PAP to zrozumienie będzie się powiększało oraz że po tym incydencie nastąpi szybka reakcja ze strony władz Agencji" - powiedział szef MC.

W piątek doszło do cyberataku na PAP, w efekcie którego w Codziennym Serwisie Informacyjnym PAP dwukrotnie ukazała się nieprawdziwa depesza o rzekomej mobilizacji w Polsce. PAP nie była źródłem tej informacji. Depesza nie powstała w Agencji, nie została napisana ani nadana przez pracowników PAP; została natychmiast anulowana i wycofana z serwisu.

Jak mówił w poniedziałek Gawkowski, próba dezinformacji została obalona w ciągu kilku minut.

Po cyberataku kierownictwo PAP wydało oświadczenie, w którym poinformowało, że "w ramach podjętych niezwłocznie czynności wyjaśniających zidentyfikowano i zablokowano ścieżkę, wykorzystaną do wprowadzenia nieprawdziwej depeszy do serwisu PAP".

"Wszelkie informacje techniczne, niezbędne do wyjaśnienia charakteru tego groźnego incydentu, są przekazywane właściwym służbom. Pracujemy nad dalszym wzmocnieniem zabezpieczeń, chroniących nasze systemy i serwisy. Deklarujemy ścisłą współpracę z organami wyjaśniającymi przebieg zdarzenia" - napisano w oświadczeniu.

W poniedziałek redaktor naczelny PAP Wojciech Tumidalski oświadczył, że w redakcji PAP powstał zespół roboczy, który dokonuje przeglądu i aktualizacji procedur dla redaktorów i dziennikarzy na wypadek sytuacji kryzysowych takich, jak piątkowy atak hakerski na serwis PAP. "Informujemy ponadto, że w Agencji zapadła decyzja, iż PAP podda się profesjonalnemu audytowi cyberbezpieczeństwa i zastosuje się do jego ewentualnych rekomendacji" – napisano w oświadczeniu.