Nawrocki odbiera tlen i buduje wizerunek [OPINIA]
100 dni prezydentury ukazało ogromny talent polityczny Karola Nawrockiego. Ten wchodzący dopiero w świat wielkiej polityki człowiek ma wszelkie cechy, by stać się "prawicowym Kwaśniewskim". Umie grać w social media, potrafi pokazać się jako chłopak z osiedla i ma agendę, którą chce zrealizować. Tyle że to nie opłaca się prawicy - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Karol Nawrocki skutecznie zagospodarował prawą stronę sceny politycznej, a także pewną (wcale niemałą) część osób na co dzień niezainteresowanych polityką. Jego wizerunek zwykłego chłopaka z blokowiska, który wybił się ciężką pracą, ale pozostaje wierny dawnym przyjaciołom i pasjom, dotrzymuje obietnic nawet tych danych uczniom w jednej z podstawówek, potrafi wpaść na kebaba w normalnym, codziennym stroju - jest czymś, co trafia do szerokich mas Polaków.
Taki prezydent, nawet jeśli ktoś nie lubi jego agendy ideologicznej albo zwyczajnie jej nie zna, da się lubić, a to jest - z dłuższej perspektywy politycznej - kluczowe.
Nawrocki na kebabie. Socjolog zażartował z sytuacji
Nowy prezydent, a to już kwestia nie tylko wizerunku, zaskakuje także swoich przeciwników politycznych, którzy w nieoficjalnych rozmowach przyznają, że jest zawsze świetnie przygotowany do swoich zadań, uważnie słucha i notuje. Do tego jest obudowany grupą ekspertów, którzy naprawdę potrafią go zbriefować i ustawić jego model myślenia.
To wszystko - jak przyznają bez satysfakcji, ale i z wyraźną złośliwością wobec poprzednika - jest wyraźną zmianą w porównaniu z Andrzejem Dudą.
Wszystkie te zalety służą jednak na tym etapie głównie prezydentowi. Budowany jest on i jego zaplecze, ma powody do satysfakcji. Środowisko polityczne, które go wydało, już niespecjalnie na tym zyskuje.
PiS, który świętował po wygranej w wyborach Nawrockiego, wcale nie zaczął rosnąć, a i Konfederacja (bez której Nawrocki by nie wygrał) też ostatnio traci (lekko, ale jednak). Jeśli ktoś zyskuje, to jest to jedynie… Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna.
Dlaczego tak jest? Bo prezydent jako jedyna znacząca siła polityczna, a do tego człowiek bardzo sprawny wizerunkowo, odebrał tlen wszystkim innym (poza Braunem, który jest przedstawicielem totalnego antymainstreamu, który jedynie kontestuje), przesłonił ich i skutecznie prowadzi własną, a nie cudzą grę.
To on jest tym, który może zablokować (a nie tylko pogadać o tym) wszystkie pomysły władzy, które nie odpowiadają prawicowemu elektoratowi. To on sprawnie buduje narracje, które akceptowalne mogą być nawet dla części elektoratu Brauna. To wreszcie on jest obecnie swoistym pomostem między skłóconymi środowiskami Sławomira Mentzena i PiS. Jednym słowem - stał się samcem alfa w polityce i wiele wskazuje na to, że nim zostanie.
Wszystko to razem sprawia, że choć on zyskuje, to wcale nie jest oczywiste, że zyskiwać będzie jego strona, a to - długofalowo - może okazać się słabością, a nie siłą tej prezydentury.
Kiedyś Aleksander Kwaśniewski - choć najpierw zbudował potęgę lewicy - później skutecznie wyssał z niej siły. Na razie wiele wskazuje na to, że Nawrocki jest na etapie wysysania sił z prawicy. A to politycznie wcale nie jest dobrym znakiem także dla przyszłości jego środowiska politycznego.
Karol Nawrocki - i to jak się zdaje także szczególnie mu się nie opłaca - sprawnie wszedł w rolę przypisaną mu przez liderów dwóch głównych środowisk, czyli Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego.
Jarosław Kaczyński uczynił go strażnikiem istotnych dla PiS zmian w praworządności, a Donald Tusk traktuje jako wygodne alibi i wygodnego przeciwnika, który uniemożliwia mu realizację jego programu. I choć - wbrew pozorom - prezydent wcale tak często nie używa weta, to jego decyzje o zablokowaniu nominacji sędziowskich czy przyznania stopni oficerskich służą bardziej stronie rządu niż jemu samemu. Dlaczego?
Bo jednak w polskiej tradycji, przynajmniej na początku prezydentury, dobrze jest tworzyć wrażenie współpracy, otwarcia na inaczej myślących, budowania jedności. To, czy jest to tylko wrażenie, czy fakt, nie ma znaczenia. Karol Nawrocki jednak od samego początku idzie, ale też jest podprowadzany przez bardziej doświadczonych uczestników tej gry, na linię zwarcia. I nawet jeśli wywołuje to entuzjazm twardego elektoratu PiS, to już niekoniecznie Konfederacji czy wyborców niezdecydowanych.
A wbrew pozorom wcale nie wydaje się, by była to jedyna możliwa strategia dla prezydenta. Oczywiście, trudno sobie wyobrazić, by po prostu porzucił wszystkie reformy PiS, ale… mógłby zacząć szukać porozumienia z tymi, którzy proponują reset konstytucyjny, czy pokazują analogiczność postaw w kwestii praworządności obu stron. A dotyczy to zarówno Konfederacji, jak i PSL.
To z jednej strony - ujmując rzecz czysto pragmatycznie - utrudniłoby sytuację Donalda Tuska i ministra sprawiedliwości Waldemara Żurka, bo nie mogliby wszystkiego zrzucać na prezydenta, wzmocniło także PSL i Polskę 2050 (co czysto pragmatycznie także się prawej stronie opłaca), a z drugiej - budowałoby bardziej dialogiczny i jeszcze bardziej niezależny od PiS wizerunek prezydenta.
Czy Karol Nawrocki jest już zdolny do takiej gry? Czy jest na tyle silny? To zupełnie inna kwestia.
Te 100 dni - i jest to już z mojej perspektywy poważny zarzut wobec prezydentury - pokazało jednak coś jeszcze. Karol Nawrocki nie jest zdolny do zbudowania dobrych relacji, ale i skutecznej polityki wobec Ukrainy. A rola prezydenta jest tu szczególna.
Wojna, jaka toczy się za naszą wschodnią granicą, jest także naszą wojną, a stawianie zaporowych (także z perspektywy reguł dyplomacji) warunków przed spotkaniem z Wołodymyrem Zełenskim, nieustannie powracanie do niektórych antyukraińskich wątków, nie tylko w istocie wspomaga nastroje wrogie naszym sąsiadom wśród Polaków, ale także wspiera realnie (niezależnie od intencji prezydenta i jego otoczenia) prorosyjską de facto Konfederację Korony Polskiej.
Urealnianie polskiej polityki wobec Ukrainy, jak nazywa to prezydent, zdecydowanie nie sprzyja realizacji polskich interesów narodowych, ale też realizacji starej, sprawdzonej linii politycznej PiS.
Lech Kaczyński i Andrzej Duda - i tego nikt im nie może odmówić - byli politykami, którzy prezentowali linię wyraźnie proukraińską, mieli świadomość, że bez wolnej i suwerennej Ukrainy nie jest możliwa wolna i suwerenna Polska. Karol Nawrocki werbalnie nie odrzuca tej wizji, ale… w praktyce bardziej skupia się na kwestiach wizerunkowych i wołyńskich, niż na realizacji interesu stanu w tej sprawie.
I to jest największa słabość tej prezydentury. A niestety niewiele wskazuje na to, by miało się to zmienić, bo inne niż wcześniej są też emocje społeczne.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła, jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".