"Do Rzeczy": Ambitna telewizja nie musi być nudna. Wywiad z Anną Popek, dziennikarką TVP
Uznałam, że trzeba dać kredyt zaufania nowemu prezesowi. Zresztą to, co mówił Jacek Kurski podczas pierwszego spotkania z pracownikami TVP, przedstawiając swoją koncepcję telewizji, jest zwyczajnie zgodne z naszymi poglądami i potrzebami - mówi w rozmowie z "Do Rzeczy" Anna Popek, dziennikarka TVP.
08.02.2016 | aktual.: 09.02.2016 09:47
Maciej Pieczyński: Pisze pani, że "zadaniem dziennikarza jest poszukiwanie ciekawych ludzi i zjawisk, opowiadanie o nich w fascynujący sposób". Jak tę zasadę realizowała pani w poprzedniej telewizji, a jak to będzie wyglądało teraz?
Anna Popek: W "Pytaniu na śniadanie" rozmawiamy na wiele naprawdę fascynujących tematów. Oczywiście niektóre z nich są proste, niektóre mogą wydawać się banalne, ale zazwyczaj szukamy takich, które są pożyteczne dla widza. W 90 proc. przypadków dobór tematów to inwencja wydawcy. To, co mogę zrobić ja, jako prowadząca, to jak najlepiej zaprezentować swojego gościa. Najpierw - jeżeli jest u nas po raz pierwszy - oswoić go z sytuacją studia telewizyjnego, sprawić, by poczuł się dobrze, by był naturalny i powiedział to, co ma najlepszego do powiedzenia. Jeśli jest speszony, to muszę go otworzyć, jeśli jest gadatliwy, to muszę jakoś nad jego temperamentem zapanować. To wyzwanie. Kreatywność w większym stopniu mogę natomiast wykazać podczas prowadzenia Festiwalu Romów w Ciechocinku i Festiwalu Kultury Kresowej w Mrągowie. Dwie znakomite imprezy z niezwykłym klimatem i energią.
Przydałby się w nowej telewizji publicznej jakiś program o kulturze kresów?
Zazwyczaj relacje z koncertów Festiwalu Kultury Kresowej miały bardzo dobrą oglądalność i myślę, że spora część widzów nadal chętnie by je oglądała. Do Mrągowa rokrocznie przyjeżdżają stałe grupy z całej Polski, żeby razem pośpiewać. Moja rodzina pochodzi z kresów, z okolic Lwowa. Kilkukrotnie tam byłam, nakręciłam film dokumentalny o Stanisławowie. Jeśli ktoś ma kresowe korzenie, to nie może nie czuć sentymentu do tych terenów. W programie szkolnym każdego gimnazjum i liceum powinny być wycieczki do Lwowa i Wilna, nie tylko po to, by zwiedzać zabytki, lecz także by poznać genezę polskiej mentalności, puls naszej historii.
To jaki byłby program o kresach autorstwa Anny Popek?
Przede wszystkim trzeba tam jechać, zobaczyć, porozmawiać. Chciałabym, żeby z takiego programu, oprócz wzruszenia i sentymentalnej tęsknoty, widz wyniósł także konkretne informacje o tym, jak obecnie żyje się tam naszym rodakom, co ciekawego robią aktywni młodzi Polacy na kresach, czego możemy się od nich nauczyć. A wracając do bezpiecznego obszaru kultury, warto promować takich artystów jak np. zespół Stare Nowe z Wilna, który swoimi świetnymi rockowymi interpretacjami ludowych przebojów udowadnia, że nowoczesny folk to znakomita rozrywka.
Jakie ma pani jeszcze pomysły na stałe programy w telewizji?
Niebawem zaadoptuję psa jako uczestnik programu "Przygarnij mnie". Na wakacje z kolei szykuje się program podróżniczy, w którym będę pomagać ludziom spełniać ich podróżnicze marzenia. Od lat marzę o realizacji pewnego projektu, którym próbowałam zainteresować moich szefów. Fascynują mnie ludzie starsi, 80-, 90-letni, którzy przeżyli długie, burzliwe, pełne przygód życie. I nie chodzi o program tylko wspomnieniowy. Ciekawi mnie, co sprawiło, że przeżyli. Jaka cecha ich charakteru, jakie ich zachowania uratowały im życie w sytuacjach skrajnych, gdy nie było już nadziei? Co sprawiło, że potrafili wyjść cało z ekstremalnej sytuacji, przeżyć wojnę itp.? Znam wiele takich osób. Ich historie opowiedziałabym tak, by widz, zamiast albo oprócz wzruszeń, wyciągnął także wiedzę praktyczną, pewną mądrość życiową. Wśród tych osób jest znajomy lekarz, którego matka, Stanisława Leszczyńska, była położną w Auschwitz. Doktor Mengele kazał jej zabijać noworodki. Mogła je albo topić, albo rzucać szczurom. Musiała użyć całej
swojej inteligencji i wrażliwości, by mu odmówić, a jednocześnie ocalić własne życie. Wiedziała bowiem, że jej następczyni po prostu wykona polecenie. Dlatego odpowiedziała doktorowi Mengele, że zbyt szanuje godność lekarza niemieckiego, przysięgę Hipokratesa, którą składał, jego etos pracy, żeby swoimi rękami prostej położnej niszczyć to, w co on wierzy. Podobno spuścił wzrok i pozwolił jej postępować tak, jak chciała. Te dzieci później najczęściej umierały z głodu, ale kilkadziesiąt ocalało.
A co dalej z "Pytaniem na śniadanie"?
To dobry program, lubiany przez widzów. Najprawdopodobniej pozostanie w dotychczasowej formie, choć dyrektor Maciej Chmiel planuje pewne drobne korekty. Program śniadaniowy będzie prawdopodobnie bardziej niż dotychczas nasycony treścią edukacyjną i kulturalną.
Czyli lifestyle, zgodnie z dotyczącymi głównie mediów publicznych zapowiedziami nowej władzy, będzie bardziej ambitny?
Nie widzę przeszkód. Lifestyle może być też ambitny, jeśli się do tematu podejdzie mądrze. Pokazywanie przeglądu sukienek na Balu Dziennikarza może być pouczające, jeśli zamiast lakonicznej i subiektywnej oceny typu "ładna, brzydka", "podoba się, nie podoba się" poinformujemy widza, jakie są obecnie trendy w modzie, jaka sukienka dobrze wygląda, a jaka jest np. za krótka i, powiedzmy, niestosowna do danej okazji. Wtedy jest wartość dodana. Myślę, że trzeba mówić bardziej o zasadach, o regułach panujących w modzie, oceniać w kategoriach stosowności, zgodności z kanonem, a nie tylko indywidualnego gustu. Zamiast promować wyłącznie młode blogerki modowe, można zapraszać do telewizji także ludzi, którzy na modzie naprawdę się znają. Myślę między innymi o Joannie Bojańczyk, która jest wybitną specjalistką w tej dziedzinie. Nie mówię o rewolucji kulturalnej, bo nie można też się obrażać na rzeczywistość, ignorując popularne zjawiska tylko dlatego, że są nieambitne, ale warto pokazywać też czasem szerszy kontekst.
Moda zależy przecież nie tylko od widzimisię rozchwytywanej stylistki, lecz także np. od czynników ekonomicznych, takich jak ceny bawełny czy poliestru na światowym rynku.
Jak doszło do tego słynnego briefingu z Jackiem Kurskim?
Byłam akurat w pracy i zadzwoniono do mnie z prośbą, by wystąpić na konferencji. Pracuję w telewizji od 20 lat, więc jakoś się z nią kojarzę. Zgodziłam się. Uznałam też, że trzeba dać kredyt zaufania nowemu prezesowi. Zresztą to, co mówił Jacek Kurski podczas pierwszego spotkania z pracownikami TVP, przedstawiając swoją koncepcję telewizji, jest zwyczajnie zgodne z naszymi poglądami i potrzebami. Przede wszystkim chodzi o przywrócenie produkcji telewizyjnej do telewizji. Przez ostatnie lata studia telewizyjne stały puste, bo produkcja była zlecana firmom zewnętrznym. Poza tym w Dwójce było dużo kabaretów, seriali, programów rozrywkowych, a dziennikarstwo można było uprawiać w enklawie telewizji śniadaniowej. I nigdzie więcej. A jeśli dziennikarz telewizji publicznej chce się realizować, to przecież nie może podjąć równoczesnej współpracy z komercyjną stacją. Dlatego ja próbowałam dać upust swojej dziennikarskiej energii w prasie. Pisałam artykuły na bloga, do studenckiego pisma "Koncept". Napisałam również
tekst dla tygodnika "Do Rzeczy" na temat obyczajów i kultury jedzenia i miałam mieć na waszych łamach stały cykl kulturalno-obyczajowo--historyczny. Nie udało się uzyskać zgody mojego szefa na taką współpracę.
Po briefingu z nowym prezesem TVP stała się pani obiektem ataków ze strony środowisk antypisowskich. Media nieprzychylne władzy powoływały się na oburzenie dziennikarzy, którzy rzekomo twierdzą, że "zdradziła" pani zwolnionych kolegów. Tymczasem padło tylko jedno nazwisko: Karolina Korwin-Piotrowska. Jak to było naprawdę? Ilu kolegów po fachu obraziło się na panią?
Ze strony kolegów z TVP nie spotkałam się z żadnym bezpośrednim, personalnym atakiem. Wręcz przeciwnie - odebrałam kilka telefonów i SMS-ów z wyrazami wsparcia. Niektórzy dzwonili i mówili: "Pamiętaj, Aniu, ja pierwszy do ciebie dzwoniłem z gratulacjami". Jednak na pewno nie wszystkie głosy do mnie dotarły, a ja też nie starałam się na siłę dowiadywać, co ludzie sądzą na ten temat. Geografia sympatii do mnie nieco się zmieniła, to jasne. Jestem jednak tym samym człowiekiem, którym byłam, i kieruję się tymi samymi zasadami. Ludzie szybko i okrutnie potrafią osądzić. Widzą drzazgę w oku sąsiada, a belki we własnym nie. Taka już jest natura człowieka.
Na internetowe obelgi na Facebooku odpowiedziała pani cytatem z Herberta: "Jeśli tematem sztuki będzie (…) mała rozbita dusza z wielkim żalem nad sobą, to, co po nas zostanie, będzie jak płacz kochanków w małym brudnym hotelu, kiedy świtają tapety"…
Zawsze miałam w sercu Herberta, lubię i cenię jego poezję, zresztą pisałam z niego pracę magisterską. Ten wiersz mi się przypomniał, gdy wszyscy rozdzierali szaty, egzaltowali się całą sytuacją w mediach publicznych. Pomyślałam, że nasze dziennikarstwo jest bardzo rozemocjonowane i że trochę powściągliwości w doborze słów by nam się przydało. Nie ma co pochopnie oceniać różnych rzeczy, zanim się sprawa nie wyklaruje, nie zrozumiemy motywów.
Była pani wymieniana jako potencjalny dyrektor TV Polonia. Padła jakaś propozycja?
Nie, to plotka.
Poprowadzi pani program "Kocham Cię Polsko"?
Też nie. To również plotka. Prowadzącym będzie Tomek Kammel, swoją drogą dziennikarz, który nigdy nie wychylał się z żadnymi sympatiami politycznymi, co - w moim odczuciu - jest potwierdzeniem, że nie taka upolityczniona będzie TVP, jak ją malują. Na Balu Dziennikarza Katarzyna Kolenda-Zaleska apelowała ponoć o solidarność dziennikarzy wobec zwolnień w telewizji publicznej. Czyli, jak rozumiem, dziennikarze TVN będą zwalniać się z pracy? Zresztą ciekawe, że żaden z nich nie rozpaczał, gdy poprzedni prezes TVP pozbywał się dziennikarzy i przerzucał ich do innej firmy, zapewniając, że to dla ich dobra. Telewizja publiczna na własne życzenie pozbyła się trzonu swoich pracowników. Wtedy jakoś nikt nie kładł się Rejtanem. Doświadczeni dziennikarze musieli przechodzić upokarzające egzaminy psychologiczno-sprawnościowo-dziennikarskie.
A jaka teraz jest atmosfera?
Kultura pracy się zmieniła. Dyrektor Maciej Chmiel przychodzi każdego ranka na plan naszego programu, wita się, pyta, czego potrzeba, widać, że go to interesuje. On umie słuchać, jest otwarty na propozycje.
Jakie wartości powinna promować telewizja narodowa?
Nie mówimy o sobie "telewizja narodowa". Wiadomo, że jeśli będziemy wprost mówić o wartościach, to znudzony widz weźmie do ręki pilota i przełączy na inną stację. Myślę, że potrzebne są takie programy jak "Express reporterów", którego sukces polega na tym, że angażuje widzów w sprawy, które przedstawia. Jednak jest miejsce także na inne propozycje.
Polecamy najnowszy numer "Do Rzeczy", który jest już w kioskach.