Trwa ładowanie...

Co można robić w niedzielę, mieszkając na wsi?

Ograniczenie handlu w niedzielę zmieniło styl życia mieszkańców wsi i małych miejscowości. Dla części z nich wyjście do galerii to nie tylko zakupy, ale też alternatywa wobec braku atrakcji na miejscu. Przed zakazem jeździli do kina, pizzerii, na lody. Co dziś im zostało? Spacer po parku albo pilot od telewizora.

Co można robić w niedzielę, mieszkając na wsi?Źródło: Shutterstock.com, fot: Agata Dorobek
d3xm9r2
d3xm9r2

Decyzją rządu z 2018 roku obecnie – pomijając pewne wyjątki – sklepy są czynne w jedną niedzielę w miesiącu. W przyszłym roku będziemy już mówić o całkowitym zakazie handlu.

Jak to ograniczenie przyjęli Polacy? Agencja badawcza Danae, przeprowadzająca analizy społeczne dla urzędów i organizacji pozarządowych, zapytała różne grupy społeczne i zawodowe o to, co myślą o nowym prawie. Eksperci przeprowadzili 60 pogłębionych wywiadów w 10 miastach w Polsce. Również wśród mieszkańców wsi i małych miejscowości, pytając jak zakaz zmienił ich styl życia.

Atrakcje? To nie tu

Według badań zrealizowanych przez agencję badawczą SW Research, przed wprowadzeniem zakazu w niedzielę Polacy wybierali się do galerii zazwyczaj po zakupy odzieżowe (37,8 proc.), spożywcze (36 proc.) i wyposażenie do domu (24,9 proc.). Co piąty spędzał w ten sposób czas wolny, szedł do restauracji (18,4 proc.), kina czy na fitness (16,8 proc.).

W grupie tych, którzy wolny czas spędzają w centrum handlowym najwięcej jest mieszkańców wsi oraz małych miejscowości. Bo choć doceniają oni swoje miejsce zamieszkania za ciszę i spokój, to równocześnie narzekają na brak rozrywek, szczególnie przy brzydkiej pogodzie.

d3xm9r2

Artur, mieszkaniec Pruszcza Gdańskiego, mówi, że w jego mieście coś zaczyna się dziać dopiero od połowy czerwca, gdy rusza letnia scena.

W weekendy wystawiane są wówczas spektakle dla dzieci i dorosłych, ale też organizowane są wieczory kabaretowe czy koncerty. – I na plażę można pójść, odpalić grilla, zajrzeć do kina. Można też wsiąść w autobus i po 20 minutach być w Gdańsku – wylicza.

Brzozów w Małopolsce też jest cichy i spokojny.

– Nie ma tu miejsc, do których można wyskoczyć. Jest park, w którym można pospacerować – mówi mieszkający tu Michał, handlowiec. Rozrywka jest w Krakowie. Niedaleko, ale z dojazdem kiepsko. Ciężko znaleźć w niedzielę dogodne połączenie, szczególnie, gdy wraz z wprowadzeniem zakazu zostały one ograniczone.

d3xm9r2

Jacek urodził się i wychował w Krakowie. Do podkrakowskiego Krzeczowa wyprowadził się z rodziną ze względu na ciszę i spokój, ale dziś przyznaje, że chętnie wróciłby do miasta. Nie odnajduje się w tak małej społeczności. Kościół, jeden większy sklep, szkoła i boisko to za mało. Nie ma okazji, by się rozerwać czy nawet wydać pieniądze.

We wsi koło Zabierzowa w Małopolsce też słabo jest z rozrywką. – Jeden sklep, staw… A kino, restauracja, to już w Krakowie. Typowa sypialnia – mówi pracujący w Krakowie mieszkaniec.

Niedziela bez musu

Dla części pytanych niedziela jest dniem, w którym można nadrobić zaległości z całego tygodnia. Tak robiła dotychczas mieszkanka jednej z podwarszawskich miejscowości, która w tygodniu pracuje na etacie, a w soboty dorabia jako kurator sądowy. Przed zakazem z nastoletnimi córkami jeździła do galerii nawet 2-3 razy w miesiącu. Gdy wybierały się po ubrania schodziło im kilka godzin, a i zdarzało się, że jeździły od centrum do centrum, bo nic nie mogły znaleźć. Lubiła te wypady.

d3xm9r2

– W niedzielę niczego nie muszę, wszystko robię z przyjemnością. Nawet sprzątanie czy przygotowanie się do kolejnego tygodnia nie jest dla mnie musem. Jest i kościół i wspólny obiad – zapewnia.
Ograniczenie handlu jej zdaniem wprowadziło niepotrzebny chaos. Ludzie są zdezorientowani, nie wiedzą, która niedziela jest handlowa.

– Ostatnio chciałam się wybrać do Ikei i byłam mega wkurzona, bo było zamknięte, o czym dowiedziałam się na miejscu – potwierdza mieszkanka podkrakowskiej miejscowości w gminie Biskupice, na co dzień zajmująca się fotografią.

Kobieta pracuje także w soboty, prowadząc zajęcia fotograficzne w jednej ze szkół prywatnych. Niedziela to jedyny czas, gdy może z córkami coś załatwić, na przykład kupić im ubrania, których potrzebują, czy buty.

d3xm9r2

– Od półtora miesiąca pani, która uczy dziewczynki tańczyć, dopytuje kiedy kupię im bluzy, o które prosiła. Próbowałam je znaleźć w internecie, ale nie było takich kolorów. – a potem dodaje - Lubiłyśmy też pójść do kina w galerii, na pizzę, a przy okazji i na wystawę w centrum miasta. To była taka super fajna niedziela. Dla nas zakaz handlu to pomyłka.

Michał, handlowiec z Brzozowa w niedziele często jeździł z narzeczoną do Krakowa do kina, na obiad czy spacer wzdłuż Wisły. I zawsze było to połączone z zakupami w galerii. Lubili te wyjścia, bo zawsze ona coś mu doradziła i odwrotnie.

Z niehandlowych niedziel cieszy się Magdalena, która mieszka i pracuje w Pruszczu Gdańskim. Ten czas, podobnie jak przez wprowadzeniem zakazu, spędza z rodziną. I tylko czasem, gdy w drzwiach stanie niespodziewany gość czy zabraknie czegoś w lodówce żałuje, że nie może wyskoczyć do sklepu.

d3xm9r2

Inna mieszkanka z okolic Pruszcza nawet przez zakazem nie chodziła do sklepu w niedzielę. Większe zakupy robi w piątek, po pracy, w sobotę dokupuje drobnostki, głównie pieczywo.

– Tak już jestem przyzwyczajona. Na wsi tak się funkcjonowało. W niedzielę sklepy zawsze były zamknięte – mówi.

Dla Basi, mieszkanki podkrakowskich Polanowic, największym minusem zakazu handlu są tłumy w sklepach, gdy do ich otwarcia w niedzielę już dojdzie. Wówczas kupienie czegokolwiek jest dla niej po stokroć bardziej męczące. Plusy też stara się dostrzegać, a więc to, że po kinie idą jednak z dziećmi na spacer do parku, a nie do sklepów. – Mam mieszane uczucia w tej kwestii – przyznaje.

d3xm9r2

Po rozrywkę do galerii

W wolną od handlu niedzielę ludzie nie do końca wiedzą, co zrobić z wolnym czasem. Urzędniczka z podwarszawskiej miejscowości zauważyła, że sąsiedzi cały dzień spędzają przed telewizorem.

– Potrafią przesiedzieć niedzielę w szlafrokach, piżamach. Wcześniej przynajmniej się ubrali, pojechali do marketów… To była forma wyjścia z domu, do ludzi, spotkania się – zwraca uwagę.

Anna, sprzątaczka z Pruszcza Gdańskiego w niedzielne wieczory sięga po gazetę, w pokoju obok narzeczony ogląda telewizję. Są więc pod jednym dachem, ale jednak oddzielnie. Często milczą, bo i tematów do rozmów specjalnie nie ma.

– Wcześniej wracaliśmy z zakupów, rozpakowywaliśmy je i cieszyliśmy się z tego, co sobie kupiliśmy – śmieje się.

Fotografka z podkrakowskiej miejscowości w niedziele jeździ z córkami na całodniowe wycieczki, rzadziej robi coś przy domu. Gorzej, gdy jest brzydka pogoda.

– Możemy oczywiście pograć w grę, co zajmie nam te pół godziny, ale równie dobrze możemy to zrobić w tygodniu. Tymczasem dojechanie do sklepu i załatwienie sprawy, którą muszę załatwić nie zajmie mi pół godziny – tłumaczy.

Gdy przychodzi weekend dziewczynki nie mają za bardzo co robić. Są w ich miejscowości świetlice środowiskowe, ale zajęć w soboty i niedziele nie organizują. Dla dorosłych także nie ma rozrywek. Najbliższe kino jest w Krakowie, ale jadąc już do galerii warto byłoby coś przy okazji załatwić, ale w niedzielę wszystkie sklepy są pozamykane. – To i do kina odechciewa się jechać – mówi.

Również dla Jacka z Krzeczowa niedziela to był idealny czas na wypad do galerii. Dzieciaki lubią poskakać sobie w kulkach.

– Ciężko jest znaleźć zajęcie tu na miejscu. W domu mamy oczywiście internet, który na pewno jest dla nich rozrywką, ale nie chcemy z żoną, by spędzały czas przed jakimikolwiek ekranami. Wolę zapłacić, by się gdzieś wybawiły niż patrzeć, jak siedzą w domu – zwraca uwagę.

Inną mieszkankę podkrakowskiej miejscowości zakaz handlu, zmusił… do częstszego podróżowania komunikacją publiczną. W niedzielę na fitness do Krakowa dojeżdża busem, bo przez to, że parkingi w galeriach są zamknięte, nie ma gdzie zaparkować.

Zakaz? Nie wiem, co myśleć

Ograniczenie handlu jest różnie oceniane przez mieszkańców małych miejscowości. Pytany o wady i zalety rządowej decyzji Artur, mieszkaniec Pruszcza Gdańskiego i pracownik portu, przytacza taki obraz - pani ze sklepu ma wolne, ale co z tego, jeśli mąż ma dyżur, córka jest na uczelni, a syn gdzieś biega? I ta pani przygotowuje obiad, by wszyscy zjedli, jak wrócą. I sprząta, by wszyscy mieli czysto.

Znajoma Jarka pracuje w markecie. Z jednej strony odeszły jej pracujące niedziele, a wraz z nimi dodatki do pensji. Dłużej musi też pracować w piątek i sobotę. Mąż kobiety pracuje na zmiany i nierzadko zdarza się, że musi pracować w niedzielę. Wtedy ona sama siedzi w domu.

– Część ludzi może odetchnąć, a część jest niezadowolona z tych wolnych niedziel. Jak ze wszystkim. Słyszałem też pogłoski, że ludzie muszą przychodzić wcześniej do pracy w poniedziałek i zostawać dłużej w sobotę – mówi. I dodaje - Rozmawiałem z panią pracującą w jednym z marketów, który swego czasu był otwarty całą dobę. Powiedziała mi wtedy, że wolała pracować całą noc i rano spokojnie wrócić do domu, a teraz, gdy pracuje do 0:30 musi czekać 1,5 godziny na autobus, który ją zabierze.

- Ja muszę się bez przerwy stresować i przypominać sobie, kiedy jest ta niedziela handlowa, bo nie wiem, ile pieczywa kupić w sobotę. – tłumaczy Aneta z okolic Warszawy. Inne kobiety również przyznają, że się wciąż gubią i zaznaczają w specjalnym kalendarzyku dni, w których sklepy są zamknięte.

Może referendum?

Co zrobić z zakazem? Część respondentów uważa, że sposobem na przekonanie ludzi do pracy w niedzielę jest wypłacenie im wyższej pensji. Artur natomiast chce, aby ludzie brali odpowiedzialność za swoje wybory - Może pójdźmy dalej... Niech wszyscy, którzy muszą pracować w niedzielę, przestaną to robić. I nagle się okaże, że nie mamy prądu, wody, telewizji, komunikacji… Jeśli ktoś decyduje się pracować w określonym miejscu, to znaczy, że godzi się na pewne warunki. Pracuję w soboty, niedziele, Nowy Rok, Sylwester, święta… Jak wypadnie, to idę, nie protestuję. Nikt też nie pyta, czy mi to odpowiada. W końcu, podpisując umowę, wiedziałem na co się piszę.

Sklepikarz z Piaseczna uważa, że powinni o tym zdecydować ludzie w referendum, bo zakaz handlu został odgórnie narzucony. Fotografka z podkrakowskiej miejscowości ma nadzieję, że rząd zlikwiduje to ograniczenie, a jeśli już musi być, to do dwóch niedziel w miesiącu. Jacek z Krzeczowa liczy na to, że niedziele handlowe zostaną zniesione. – Zdaję sobie sprawę, że część osób może być niezadowolona, ale dla większości nie będzie to miało żadnego znaczenia. Gdyby przeprowadzić głosowanie czy nawet referendum, to wydaje mi się, że większość osób byłaby za powrotem do handlowych niedziel – przekonuje.

Basia, mieszkanka podkrakowskich Polanowic nie wyobraża sobie zaostrzania zakazu i zamknięcia np. lokali gastronomicznych. – Jeśli pójdę z dzieckiem na spacer i nie będę mogła mu kupić lodów, zapiekanki, pizzy czy hot doga, bo wszystko pozamykają, to cofniemy się do czasów głębokiej komuny. I będziemy chodzić po mieście z wyładowanym po brzegi plecakiem i pełnym wyposażeniem jak na biwak. Przeraża mnie taka wizja – mówi.

Spodobał ci się materiał? Zachęcamy do zapoznania się z pozostałymi artykułami opisującymi analizę społeczną przeprowadzoną przez Agencję Badawczą Danae w zakresie niehandlowych niedziel.

d3xm9r2
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3xm9r2
Więcej tematów