PolskaKsiążki do kosza, pieniądze do kasy MEN. Zalewska nie wycofała istotnej regulacji

Książki do kosza, pieniądze do kasy MEN. Zalewska nie wycofała istotnej regulacji

Książki do kosza, pieniądze do kasy MEN. Zalewska nie wycofała istotnej regulacji
Źródło zdjęć: © PAP | Wojciech Pacewicz
17.02.2017 14:24, aktualizacja: 17.02.2017 14:44

4,34 zł - tyle Ministerstwo Edukacji Narodowej liczy sobie za zniszczony lub zgubiony egzemplarz darmowego podręcznika, z którego właśnie zrezygnowano. Koszty muszą ponieść oczywiście rodzice, a na egzekutora grzywny zostali wyznaczeni dyrektorzy szkół. Pieniądze za zniszczone podręczniki wciąż zasilają konto resortu edukacji, mimo że zapadła decyzja o wycofaniu "Naszego Elementarza" i "Naszej Szkoły".

Jeszcze we wrześniu ubiegłego roku MEN, powołując się na szereg przepisów, przypominał komu i ile rodzice uczniów muszą zapłacić za uszkodzony, zniszczony lub zgubiony egzemplarz darmowego podręcznika. I tak, 4,34 zł należy się za każdą z czterech części „Naszego Elementarza” do klasy I, 4,21 zł za każdą z dziewięciu części podręcznika „Nasza Szkoła” do klasy II i 2,35 zł za każdą z dziesięciu części „Naszej Szkoły” do klasy III. Komunikat z września nie został wycofany, mimo że już wtedy ministerstwo wysyłało sygnały o wycofaniu darmowego podręcznika. Resort wciąż prowadzi konto bankowe, na które rodzice zobligowani są wpłacać odpowiednie sumy.

300 tys. zł zwrotu

- Ministerstwo nie określiło, czym dokładnie jest "zniszczenie". Jeżeli wynika ono z użytkowania, nie prosimy rodziców, by wpłacali za nie pieniądze na ministerialne konto - mówi Wirtualnej Polsce dyrektor jednej z łódzkich podstawówek.

Przyjmowaniem, zliczaniem i wymianą darmowych podręczników zajmują się szkolni bibliotekarze. - Pierwsze dwa miesiące nowego roku zawsze są zajęte zbieraniem i zliczaniem podręczników do wymiany. Wiąże się z tym ogromna papierologia, przez którą bibliotekarze nie mają czasu na prowadzenie lekcji bibliotecznych. Warto też zwrócić uwagę na to, że te podręczniki są bardzo słabej jakości i szybko się niszczą - mówi Wirtualnej Polsce nauczycielka, która chce zachować anonimowość.

Jedna z podstawówek w woj. mazowieckim, by nie zasilać ministerialnego konta, stworzyła własną, wewnętrzną regulację. - Rodzice mają wybór. Albo zapłacą za zniszczony podręcznik MEN, albo na własną rękę odkupią egzemplarz. Proszę sobie wyobrazić, że każdy z nich wybiera drugą opcję - informuje jeden z nauczycieli.

Do tej pory za zniszczone darmowe podręczniki na ministerialne konto wpłynęło niemal 300 tys. zł. Jak poinformowało Wirtualną Polskę biuro prasowe MEN, tylko w ubiegłym roku rodzice za "Nasz Elementarz" i "Naszą Szkołę" zwrócili resortowi ponad 165 tys. zł.

Książki do kosza, pieniądze do kasy MEN

Poprzednia ekipa rządząca wydała na darmowe podręczniki 60 mln zł. Uczniowie korzystają z nich od 2014 roku. Jednak minister Zalewska po zatwierdzeniu nowej podstawy programowej stwierdziła, że "Nasz Elementarz" wypada z obiegu i zastąpi go również darmowy, ale całkiem nowy podręcznik.

To nie przeszkadza ministerstwu w dalszym zbieraniu pieniędzy za zniszczone egzemplarze książek, które od września 2017 roku, zamiast do kolejnego ucznia, trafią do kosza. W tym roku rodzice zdążyli już wyjąć z portfeli ponad 4,5 tys. zł, a do końca roku zostało jeszcze ponad 4 miesiące. - Wciąż nie dostaliśmy żadnej informacji o wycofaniu regulacji. Przecież to jest bez sensu. Rozumiem, że trzeba zapłacić za zniszczoną książkę, jeśli ta ma posłużyć jeszcze kolejnemu dziecku. Ale po co wyciągać od rodziców pieniądze za podręczniki, które w kolejnym roku będą bezużyteczne? - komentuje nauczycielka łódzkiej szkoły podstawowej.

Wirtualna Polska zapytała Ministerstwo Edukacji Narodowej, na co zebrana od rodziców kwota zostanie przeznaczona. " Pieniądze są dochodem budżetu państwa " - lakonicznie poinformowało biuro prasowe.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (471)
Zobacz także