PolskaGrożą oszukanym przy budowie autostrad przedsiębiorcom, że zaleją ich betonem

Grożą oszukanym przy budowie autostrad przedsiębiorcom, że zaleją ich betonem

Grożą oszukanym przy budowie autostrad przedsiębiorcom, że zaleją ich betonem
Źródło zdjęć: © PAP | Tomasz Gzell
Marcin Bartnicki
22.05.2012 20:10, aktualizacja: 05.06.2012 14:59

Groźby "zalania betonem", przypadkowo zbiegające się w czasie liczne kontrole urzędników i ściąganie podatków od nieotrzymanych pieniędzy - takie "przyjemności" spotykają przedsiębiorców, którzy opowiedzieli Wirtualnej Polsce o nieprawidłowościach przy budowie autostrad. Twierdzą, że zostali oszukani przez polityków i przez DSS S.A. - wybranego poza przetargiem wykonawcę odcinka C autostrady A2, który jest im winien kilkadziesiąt mln zł. Jeśli nie dojdzie do porozumienia, zablokują drogi w całej Polsce w czasie Euro 2012. - Będzie afera na całą Europę - mówią.

Przeczytaj też: Autostrady nie będą przejezdne na Euro 2012, będzie gigantyczna afera Otworzyli kluczowy odcinek A2!

Marek Szymczak groźbę usłyszał po wywiadzie udzielonym na początku kwietnia Wirtualnej Polsce (zobacz artykuł). Obcy głos w krótkim komunikacie zagroził mu, że zostanie "zalany betonem", jeśli nadal "będzie się wychylał". Szymczak nie wie, kto i dlaczego mu groził, nie skłoniło go to jednak do zmiany stylu retoryki i nadal pojawia się w mediach. - Złożyłem do prokuratury dwa zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa, ponieważ dwukrotnie ktoś do mnie dzwonił i dwukrotnie ktoś mi groził śmiercią. Powiedział, żebym siedział cicho i się nie wychylał. W piśmie do prokuratury podałem numer, z którego dzwonił. Bez problemu mogli ten numer namierzyć. Od pierwszej groźby minęło półtora miesiąca, od drugiej miesiąc, a prokuratura nawet do mnie się nie odezwała. Gdybym zadzwonił z informacją, że mój kolega ma w domu dwa gramy marihuany, to byliby u niego w ciągu 10 minut,
a jeśli kogoś chcą zabić, to czekają chyba, aż ktoś mnie sprzątnie na ulicy i dopiero zaczną robić śledztwo - mówi Marek Szymczak, jeden z przedsiębiorców pracujących przy budowie odcinka C autostrady A2, który nie otrzymał zapłaty za wykonaną pracę. Jego firma Mar-Tom zajmowała się budową konstrukcji monolitycznych, teraz czeka na zaległe 2 mln złotych, od których już teraz musi płacić podatek.

- Nie mam pojęcia, kto do mnie dzwonił i mówił, że mnie zabije. Nie mam wrogów, popłaciłem ludziom pieniądze, również dlatego mam problemy z urzędami. Nie mam wrogów wśród swoich ludzi, nikomu w drogę nie wszedłem. To było związane stricte z moją pracą, powiedziano mi wyraźnie, żebym się nie wychylał i nie mówił o autostradach - wyjaśnia Szymczak. Kazimierz Turaliński, specjalista ds. bezpieczeństwa gospodarczego, który zaangażował się w wyjaśnienie sprawy nieprawidłowości przy budowie autostrad i reprezentuje poszkodowanych, zaznacza, że takie groźby należy traktować poważnie. - Osoby, wobec których podejmowane są te działania, mają powody do realnych obaw. Dowodem jest m.in. powiązana z tematem tych gróźb interwencja policji przeciwko jednemu z przedsiębiorców. Zlecenie pobicia osoby, czy nawet coś gorszego, to nie są w tej chwili duże koszty. Praktycznie każdy przedsiębiorca, który współpracuje z jakąś "agencją ochrony", jest w stanie załatwić coś takiego w cenie kilku tysięcy złotych. Jeżeli są duże
pieniądze, a na autostradach są stosunkowo duże pieniądze - mówimy o dziesiątkach, setkach milionów złotych, to należy się liczyć z tym, że pewne osoby mogą nie chcieć tych pieniędzy oddać - zauważa Kazimierz Turaliński.

Przedsiębiorcy, również pracujący przy innych odcinkach autostrad, poza bezpośrednimi groźbami, słyszeli także "dobre rady". - "Serdeczne życzenia" pochodziły od osób, które mają mocną pozycję w środowisku biznesowym, ale na 100% były wyłącznie "listonoszami". To nie są osoby, którym by zależało bezpośrednio, aby wywołać presję. Chodziło o poinformowanie ludzi, których się lubi o tym, że są osoby, które bardzo nie chcą nagłośnienia tej sprawy i kontynuacja tego wątku może skończyć się źle - wyjaśnia Kazimierz Turaliński.

4 kontrole w 14 dni

Trwająca od ponad miesiąca walka o odzyskanie pieniędzy nie jest jedynym zmartwieniem przedsiębiorcy, w ciągu ostatnich 14 dni firma Marka Szymczaka przeszła trzy kontrole wysłane przez różne instytucje, teraz czeka ją następna. - Dzisiaj mam kontrolę z Państwowej Inspekcji Pracy, a w ubiegłym tygodniu była u mnie Straż Graniczna. Można to wszystko sprawdzić - zaznacza.

Wobec poszkodowanego przedsiębiorcy państwo okazało się wyjątkowo nieprzyjazne. Mimo, że Marek Szymczak nie otrzymał zapłaty od byłego lidera konsorcjum budującego odcinek C autostrady A2 - Dolnośląskich Surowców Skalnych, musi zapłacić od tych pieniędzy podatek dochodowy i VAT, w sumie ok. 800 tys. zł. - Mam 26 pism z urzędu skarbowego i ZUS, m.in. wezwań do zapłaty, ponagleń i blokad kont - mówi. Zaznacza jednocześnie, że urząd skarbowy w Słupsku poszedł mu na rękę. - Nie mogę powiedzieć, że urząd skarbowy jest nieprzychylny. Powiedziano mi, że "są dla ludzi", nie dostałem na razie kary, a płatność udało się odroczyć - zaznacza.

W podobnej sytuacji są wszyscy z 59 poszkodowanych przy budowie autostrad, którzy stworzyli wspólny komitet, aby odzyskać pieniądze. 10 maja przyszli do sejmu na spotkanie z komisją infrastruktury. - Służby na nas nasyłacie, urzędy skarbowe, policję. Ja się nie boję, bo ja nie mam, proszę państwa, nic do stracenia. Ja jestem goły i wesoły. Ja wszystkie dokumenty mam, wszystkie faktury i nie zostało mi w tej chwili nic. Jak ja mam teraz do domu wrócić, co powiedzieć żonie i dzieciom?! (...). Teraz pan mówi, żeby za granicę wyjechać?! Tu się urodziłem, tu chcę pracować i tu chcę żyć! - mówił Dariusz Smukowski, jeden z zrozpaczonych przedsiębiorców. W ciągu zaledwie jednego tygodnia nagranie z jego ostrego wystąpienia obejrzało w serwisie YouTube.pl ponad pół miliona osób (zobacz nagranie). W wywiadzie dla Wirtualnej Polski Dariusz Smukowski zwraca uwagę na kuriozalny charakter całej sytuacji. - Mój dziadek woził kiedyś dla Niemców,
za darmo budował drogi, rowy i okopy, bo byliśmy pod okupacją niemiecką w czasie wojny. Teraz jest 70 lat po wojnie i wnuczek znów ma za darmo budować? To ja pytam: pod czyją jesteśmy okupacją? Podobno komunizmu nie ma, żyjemy w wolnej Polsce, a my dalej mamy reżim i mamy za darmo pracować? - pyta Smukowski.

Mięso wyborcze

Przedsiębiorcy twierdzą, że nie ma szans na odzyskanie pieniędzy na drodze sądowej, jak radziło im wcześniej ministerstwo transportu i GDDKiA. - Przecież to jest kpina, co oni teraz mówią. Na wyrok sądu w sądzie administracyjnym czeka się od dwóch do trzech lat, nierzadko cztery i pięć. Tego rządu już dawno nie będzie, zanim my te wyroki dostaniemy. To jest odkładanie wszystkiego na później, zwodzenie nas. Euro 2012 jest za dwadzieścia dni, dlatego rzucili nam teraz takie mięso wyborcze. Jak mamy iść do sądu? Skąd mam wziąć 100 tys. zł na zapłacenie wpisowego do sądu i 20-30 tys. zł dla radcy prawnego, który ma to poprowadzić? Mojej firmy już nie będzie za dwa lata - deklaruje Marek Szymczak, zwraca też uwagę, że nie może dostać nakazów płatniczych, ponieważ DSS jest w stanie upadłości.

Również procedura upadłości nie pozwoli poszkodowanym na odzyskanie należności. Jak twierdzą przedsiębiorcy, z którymi DSS próbował się rozliczyć przynajmniej w części, syndyk rozpoczął pracę od domagania się zwrotu pieniędzy. - W ostatniej fazie życia, DSS wyraził chęć i ochotę, żebym w ramach rozliczenia odebrał od nich kruszywo - jedno wahadło kamienia. Musiałem jechać do nich osobiście do Warszawy, wpłacić za transport prawie 100 tys. zł, bo inaczej odebrano by im pieniądze z konta. Odebrałem to wahadło, sprzedałem ze stratą, ale odzyskałem jakąś część pieniędzy. Gdy syndyk wszedł na "stołek" do DSS, pierwsze pismo, jakie wysłał do mnie, to nakaz zapłaty pieniędzy za ten kamień, bo inaczej czeka mnie droga sądowa i egzekucja komornicza. Wszystko zostało załatwione zgodnie z prawem, umowa została sporządzona, w fakturze zaznaczono, że to kompensata za długi wobec mnie, a syndyka nie interesuje to, że jest mi winien 2 mln zł, tylko każe mi oddawać te 100 tys. zł, bo inaczej skieruje sprawę do sądu -
opowiada Marek Szymczak.

Jak twierdzą przedsiębiorcy, ich firmy stojące na skraju bankructwa poproszono o wpłatę dodatkowych pieniędzy na rzecz syndyka. - Syndyk zwrócił się do nas, żebyśmy zapłacili 9 mln zł jako zaliczkę na to, żeby mógł doprowadzić do upadłości DSS. Jako podwykonawcy nie mamy żadnych szans na odzyskanie pieniędzy, bo jesteśmy w czwartej grupie. Jeżeli zadłużenie to 800 mln zł, a my jesteśmy w ostatniej grupie, a wartość majątku to 300 mln zł, to 500 mln zł zostanie braków. W pierwszej kolejności pieniądze dostaną urząd skarbowy, ZUS, fundusze pracownicze, banki, ale my nie dostaniemy żadnych pieniędzy. Chcą jeszcze z nas zrobić jeleni, żebyśmy wpłacili 9 mln zł - mówi Szymczak.

DSS w oświadczeniu dla mediów deklaruje, że całkowite zadłużenie firmy wynosi 580 mln zł. Ma też plan na rozwiązanie problemu, chce zmiany upadłości z likwidacyjnej na układową, dzięki temu, mimo horrendalnych długów, firma będzie mogła kontynuować działalność. Jak wynika z oświadczenia, DSS chce skupić się na wydobyciu kruszyw i dostarczaniu ich na place budowy dróg i linii kolejowych. Inny pomysł na rozwiązanie problemu mają podwykonawcy. W ich stanowisku przedstawionym przed komisją infrastruktury przez Konstantego Sochackiego, zwracają uwagę na nieprawidłową interpretację artykułu 647 Kodeksu cywilnego. W opinii Komitetu Protestacyjnego Poszkodowanych przy Budowie Autostrad, sytuację może uratować odpowiednia decyzja ministra o interpretacji art. 647. - Być może wskazane byłoby wydanie odpowiedniego pisma interpretacyjnego przez ministra transportu, by dostawcy materiałów i usługodawcy pracujący dla potrzeb Głównego Wykonawcy traktowani byli identycznie jak podwykonawcy robót budowlanych - mówił przed
komisją infrastruktury Konstanty Sochacki, powołując się m.in. na interpretację Sądu Najwyższego. Protestujący chcą też zmiany przepisu, aby w przyszłości nie było podobnych wątpliwości. Dzięki tej interpretacji, GDDKiA mogłaby wypłacić wynagrodzenie za pracę bezpośrednio poszkodowanym przedsiębiorcom. - Należy zauważyć, że decyzja ta nie powoduje jakiegokolwiek wzrostu wydatków budżetowych, gdyż wszystkie płatności dla podwykonawców winny być potrącone z gwarancji bankowej Głównego Wykonawcy - wyjaśniał Sochacki.

23 maja o 12.00 minister Sławomir Nowak spotka się z poszkodowanymi przedsiębiorcami i przedstawi swoje stanowisko ws. proponowanego przez nich rozwiązania. Zdesperowani przedsiębiorcy tracą już zaufanie do rządu. Deklarują, że jeśli nie dojdzie do porozumienia, zablokują drogi w całej Polsce w czasie Euro 2012. - Będzie afera na całą Europę - mówią. Są również oburzeni na nagrody, które urzędnicy GDDKiA dostali za pracę na autostradzie A2. Sześć osób nagrodzono kwotą łączną kwotą 64 tys. zł. - Sami przyznają sobie premie za "nadnormatywny" czas pracy. Myśmy tam pracowali 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, w niedziele i święta i też żądamy, żeby nam zapłacili za nasz "nadnormatywny" czas pracy - komentuje Marek Szymczak.

- Będziemy protestować, ponieważ czujemy się w dalszym ciągu oszukani. Jesteśmy świadomi tego, że ucierpią ludzie niewinni, robimy wszystko, żeby tego uniknąć, bo premiera to nie dotyczy, bo jemu drogi nie zablokujemy. Jak my się mamy cieszyć z tego Euro, skoro my jesteśmy w długach. Zgłosiły się do mnie już telewizje niemieckie, chcą pokazać to na Zachodzie. Jeśli będzie trzeba, chętnie wystąpię. Niech Unia Europejska dowie się, na co dała pieniądze. Nie powinniśmy tego wymiatać spoza kraju, bo to nasze wewnętrzne sprawy, ale jeśli władza nic nie zrobi, to chętnie wystąpię. Zapłaciłem 80 tys. zł podatków w ubiegłym roku. To mało, jeszcze trzeba mnie okraść? - pyta Dariusz Smukowski.

Kontrahent zweryfikowany zgodnie z procedurą

Konsorcjum z DSS jako liderem przeszło weryfikację i otrzymało zlecenie za 756 mln zł, mimo że nie zapłaciło skarbowi państwa za sprywatyzowaną kopalnię w Złotoryi, którą DSS kupił w 2010 roku za pośrednictwem założonej przez siebie spółki Surowce Skalne Zachód. Według informacji ujawnionych przez "Dziennik Gazetę Prawną", doradcą DSS był Kazimierz Marcinkiewicz, który miał otrzymać za swoje usługi 64 tys. zł. Rady byłego premiera musiały być skuteczne, DSS dostał bez przetargu lukratywne zlecenie na dokończenie budowy odcinka C autostrady A2, wcześniej wygrał też z konkurencją i kupił Kieleckie Kopalnie Surowców Mineralnych - świetnie prosperującą spółkę skarbu państwa, która zbankrutowała rok później, mimo że w tym czasie niemal podwoiła produkcję.

- Gdyby mnie pan złapał na lobbingu, mógłby mnie pan podać do prokuratury. Ja byłem w Ministerstwie Skarbu Państwa, aby po prostu złożyć konkretną propozycję w imieniu DSS - wyjaśniał Kazimierz Marcinkiewicz. Jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna", z deklaracji Marcinkiewicza wynika, że nieskutecznie próbował odroczyć termin płatności za kopalnię w Złotoryi. Wygląda na to, że były premier nie docenił swojego wkładu w całą sprawę. Spółka należąca do DSS do dziś nie zapłaciła za kopalnię, a kontrakt na realizację budowy odcinka C autostrady A2 otrzymała.

Początkowo spółka DSS chciała zająć się budową autostrady samodzielnie, mimo że nigdy wcześniej nie zbudowała drogi. To zgłoszenie zostało jednak odrzucone, dlatego DSS zaprosił do konsorcjum czeską firmę z doświadczeniem - Bögl a Krysl. Jak wyjaśnia Urszula Nelken, rzeczniczka GDDKiA, samodzielne zgłoszenie DSS zostało odrzucone właśnie ze względu na brak doświadczenia. - Zgodnie z prawem zamówień publicznych została sprawdzona kondycja całego konsorcjum, mówiąc prościej, sprawdzaliśmy, czy konsorcjum udźwignie budowę. Ideą wspólnego ubiegania się o udzielenie zamówienia publicznego jest możliwość łącznego spełniania warunków udziału w postępowaniu, zarówno jeśli chodzi o potencjał kadrowy, jak i sytuację ekonomiczno-finansową, czy właśnie doświadczenie. Taką obowiązkową weryfikację przeszedł też wykonawca odcinka C, czyli konsorcjum firm DSS i Bögl a Krysl, i przeszedł ją oczywiście pozytywnie. Potwierdzeniem tego, że wybór był słuszny, jest to, że pomimo upadku współkonsorcjanta, ta budowa jest
kontynuowana, co więcej, od momentu, kiedy dokonała się zmiana lidera konsorcjum, a potem Bögl a Krysl przejął 100% robót, budowa postępuje w takim tempie, jakie nigdy wcześniej nie miało miejsca - informuje Urszula Nelken. Wyjątkowy wzrost tempa prac potwierdzają również pracownicy firm pracujących na odcinku C autostrady A2. Dlaczego w takim razie autostradę budowało konsorcjum z DSS jako liderem, a nie Bögl a Krysl lub inna firma z podobnym doświadczeniem?

Jak wyjaśnia Urszula Nelken, konsorcjum DSS S. A. i czeskiej firmy Bögl a Krysl zostało wybrane spośród już zweryfikowanych podmiotów spełniających wymagania postawione przez GDDKiA, ponieważ zaoferowało najniższą cenę. - W każdym postępowaniu rozstrzyganym przez generalną dyrekcję, zanim przyjdzie do wskazania ceny, która jest ostatecznym i najbardziej zobiektywizowanym, wymiernym czynnikiem, wcześniej wszystkie podmioty muszą wykazać się doświadczeniem, kadrą, referencjami itd. Znają warunki zamówienia, wiedzą, czego się konkretnie oczekuje, w specyfikacji warunków zamówienia wszystko jest dokładnie opisane. Cena nie jest jedynym kryterium, co często powtarzają dziennikarze, po ekspertach, którzy im to wskazują. Cena jest tylko kryterium ostatecznym - zaznacza Urszula Nelken.

Mimo, że wszystkie procedury zostały zachowane (zobacz dokumenty na stronie GDDKiA), pozytywnie wypadła też kontrola NIK, przedsiębiorcy mają wątpliwości co do uczciwości DSS. W ich opinii, po śmierci prezesa firmy Jana Łuczaka 19 października 2011 roku, DSS intencjonalnie próbowało ich oszukać. Wtedy właśnie zaczęły się problemy z rozliczeniami. - Pierwsze protesty rozpoczęły się w październiku. Chodziło o niepłacenie za "wozidła" - to duże samochody, które wożą żwir i kamień na nasypy. Już wtedy pojawiały się pierwsze oznaki problemów - wyjaśnia Janusz Ostrowski, który pracuje przy budowie odcinka C autostrady A2.

Konstanty Sochacki, reprezentujący poszkodowanych przedsiębiorców jest zdziwiony, że spośród 26 podmiotów, które zgłosiły się, aby przejąć budowę odcinków A i C autostrady A2, wybrano konsorcjum z DSS jako liderem. - Trzeba mieć świadomość tego, że DSS zostawił po sobie około 830 mln zł długów. To mistrzostwo świata, jak w ciągu niecałego roku można narobić tyle długów, gdzieś te pieniądze przepadły, przecież nie w czarnej dziurze. Prokuratura i służby specjalne powinny się za to zabrać. Nie wiem i dziwię się, że jest tak cicho wokół tej sprawy. DSS wziął ponad 200 mln zł kredytów, sprzedali obligacje. Wyprowadzali pieniądze gdzieś za granicę. Nie mam dostępu do dokumentacji DSS, ale dziwię się, prokuratura nie zainteresuje się tym z urzędu. Byłą posłankę Beatę Sawicką skazano za 100 tys. zł łapówki na trzy lata więzienia. Jak to porównać z tym, co stało się w DSS? Przecież mamy świadomość tego, że kontrakt, jaki uzyskał DSS musiał być w jakiejś mierze korupcjogenny, bo jeżeli przyznaje się taki kontrakt
firmie, która nigdy wcześniej niczego nie zbudowała, a z konkurencji odpada Budimex, Mostostal, Skanska, Strabag - firmy, które od lat budują, to ten kontrakt nie tylko śmierdzi, ten kontrakt wręcz cuchnie - twierdzi Konstanty Sochacki.

Poszkodowani przedsiębiorcy chcą, aby kwestię firmy DSS wyjaśniła sejmowa komisja śledcza. Zaznaczają jednocześnie, że są apolityczni. W poniedziałek doniesienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa złożył Zbigniew Ziobro, wskazał m.in. na możliwość popełnienia przestępstwa przez ministrów Cezarego Grabarczyka i Sławomira Nowaka oraz premiera Donalda Tuska, zarzucając im, że mogli nie dopełnić obowiązku polegającego na braku nadzoru oraz że nie reagowali na niewypłacanie pieniędzy podwykonawcom.

Upadek i niewypłacalność DSS pociągająca za sobą bankructwa kolejnych przedsiębiorstw to nie odosobniony przypadek. Dowodem na strukturalny charakter nieprawidłowości przy budowie dróg i autostrad jest fakt, że występują one na wszystkich autostradach i przy wielu drogach ekspresowych. - Występujemy również w obronie podwykonawców poszkodowanych na innych trasach - A1, A4 i na drogach ekspresowych. Przedsiębiorcy budujący autostradę A1 pracowali na rzecz Poldimu, którego upadłość też jest zgłoszona. Poldim nie zapłacił bardzo wielu podwykonawcom, którzy są w tej samej sytuacji, jak my z DSS i teraz protestują, na A4 też stanęła budowa - mówi Konstanty Sochacki. Wskazuje to, że dopełnienie obowiązujących obecnie procedur, to za mało, aby uchronić się przed nieprawidłowościami.

Stąd właśnie postulat zmiany prawa, m.in. doprecyzowania art. 647 Kodeksu cywilnego. Wysłane w tej sprawie pisma reprezentującego poszkodowanych Kazimierza Turalińskiego, skierowane do premiera i ministra transportu od miesiąca pozostają bez odpowiedzi. Przedsiębiorcy jednak nie odpuszczają, dlatego poza wypłatą pieniędzy domagają się również zmiany prawa. Teraz wszyscy czekają na reakcję ministra Nowaka.

Została tylko modlitwa?

Co dalej z DSS i bankrutującymi podwykonawcami? Wygląda na to, że Dolnośląskie Surowce Skalne wyczerpały już możliwości działania, teraz firma odwołuje się do siły wyższej. W ostatnim z opublikowanych komunikatów na stronie DSS, firma zaprasza do wspólnej modlitwy m.in. wierzycieli. - W najbliższych tygodniach zapadną najważniejsze decyzje dotyczące naszej firmy, związane z jej istnieniem i dalszą działalnością. W tym niezwykle trudnym dla nas wszystkich okresie chcemy wspólnie modlić się w intencji przełamania kryzysu oraz uchronienia miejsc pracy w spółce Dolnośląskie Surowce Skalne S.A. Pragniemy zatem zaprosić wszystkich pracowników i współpracowników DSS S.A. wraz z rodzinami, a także naszych przyjaciół, akcjonariuszy i wierzycieli, do wzięcia udziału w modlitwie - czytamy na stronie internetowej DSS S. A. (zobacz wiadomość). Spotkania zostały zaplanowane na 23 i 24 maja, czyli już po zaplanowanej decyzji ministra
Sławomira Nowaka. Czyżby DSS już ją znał?

Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (4354)
Zobacz także