PolskaOd ukraińskich lekarzy usłyszała wyrok. Złapała autostop i z umierającą córeczką przyjechała do Polski

Od ukraińskich lekarzy usłyszała wyrok. Złapała autostop i z umierającą córeczką przyjechała do Polski

Od ukraińskich lekarzy usłyszała wyrok. Złapała autostop i z umierającą córeczką przyjechała do Polski
Źródło zdjęć: © Fundacja Pomocy Dzieciom
16.02.2017 13:19, aktualizacja: 04.06.2018 14:42

Olena stała na ukraińskiej drodze i próbowała zatrzymać samochód. Do jej boku uczepiona była 6-letnia, wykończona Sofijka. Wsiadły do pierwszego busa, który się zatrzymał. - Do Polski, do Rzeszowa - powiedziała Olena po ukraińsku. Sofijka wymiotowała i leciała przez ręce. Ostatnia chemia była dla niej wykańczająca. Olena wiedziała, że szpital w Polsce może być dla jej córki jedynym ratunkiem. Miały do pokonania 600 kilometrów.

Gdy dotarły do szpitala onkologicznego w Rzeszowie, usłyszały odmowę. - Powiedzieli mi, że Sofijka jest już w bardzo złym stanie i nie podejmą się leczenia - opowiada Wirtualnej Polsce mama dziewczynki. Sofijka choruje na nowotwór nerek. Ukraińscy lekarze nafaszerowali ją chemią, która przepaliła jej żyły. Rozłożyli ręce i stwierdzili, że jedyne, co mogą zaproponować, to bardzo ryzykowna operacja usunięcia narządów. To był wyrok. - Wiedziałam, że nasi lekarze nie wykorzystali wszystkich możliwości diagnozy i leczenia. A metoda, którą chcieli zastosować u Sofijki, zniszczyłaby jej życie - mówi Olena. Podjęła decyzję o podróży do rzeszowskiego szpitala.

Szpital ostatniej szansy

Gdy lekarz w Rzeszowie odmówił leczenia, pod Oleną ugięły się nogi. Na odchodne usłyszała jeszcze, że mogą pojechać do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. - Nie myślałam o tym, że nie znam ani polskiego, ani angielskiego. O tym, że kompletnie nie znam tego miasta, też nie. Wiedziałam, że musimy spróbować, bo to być może ostatnia możliwość, by uratować moje jedyne dziecko - wspomina.

Na warszawski dworzec dotarły z Sofijką autobusem. Była już szarówka i porządna mgła. Olena nie miała pojęcia, w którą stronę iść. Patrzyła na mapę, jak na jeden wielki rebus. Chciało się jej płakać. - Próbowałam pytać przechodniów, ale tylko mnie omijali. Jeśli ktoś już przystanął, kręcił głową i mówił, że nie rozumie. Nic dziwnego, skoro mówiłam do nich po ukraińsku i pokazywałam na migi - opowiada.

Sofijka zdjęła czapkę, spod której wyłoniła się całkiem goła główka. Po serii chemioterapii na Ukrainie straciła wszystkie blond włosy. Nie miała pojęcia, jak bardzo tym gestem pomogła sobie i swojej mamie. - Podeszła do nas starsza pani i od razu zorientowała się, że próbujemy dostać się do Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie leczą dzieci chore na raka - wspomina. Kupiła im bilety i wsadziła do metra. Dokładnie wytłumaczyła, na której stacji mają wysiąść, i do którego autobusu się przesiąść. Do szpitala dotarły w nocy.

"To był koszmar"

Lekarze od razu otoczyli Sofijkę opieką. Zrobili potrzebne badania, zabiegi i zdecydowali o kolejnej dawce chemii. To był strzał w dziesiątkę, bo wyniki dziewczynki znacznie się poprawiły. Po leczeniu musiały jednak wrócić na Ukrainę, bo Oleny nie było dłużej stać na pobyt w Polsce. Złapały busa, który regularnie jeździ na trasie Lwów - Warszawa. - To był koszmar. Sofijka po chemii była wykończona. Miała wysoką temperaturę i ciągle wymiotowała. Leciała przez ręce. Do tego jeszcze te duszące zapachy perfum i dym papierosowy - wspomina podróż mama dziewczynki.

Obraz
© Sofijka (fot. Fundacja Pomocy Dzieciom)

Co kilkanaście kilometrów prosiła kierowcę, by choć na chwilę się zatrzymał. - Przepraszałam, bo wiedziałam, że ludzie spieszą się do domów. Ale 600 km podróży dla Sofijki, która właśnie przyjęła chemię, była zabójcza - mówi Olena. Historia dziewczynki rozmiękczyła kierowcę busa. Podjechał do apteki i kupił dziecku leki na zbicie gorączki i te powstrzymujące wymioty. Gdy usłyszał, że nie mają pieniędzy na dalsze leczenie, a to, które do tej pory przeszła Sofijka, jest na szpitalny "zeszyt", uruchomił wszystkie kontakty. Był zdeterminowany, by im pomóc.

"Nie wiedziałam, jak powiedzieć jej, że ma przerzuty"

- Ze Stefanem znamy się od lat. Przez telefon opowiedział mi o sytuacji dziewczynki, którą wiózł na Ukrainę. Zaczęliśmy kombinować, co zrobić. Nie stać ich było na dalsze leczenie w Polsce, a wiedzieli, że to jedyna możliwość, by uratować dziecko - w rozmowie z Wirtualną Polską opowiada Uljana, która od kilkunastu lat mieszka w Polsce. Zadzwoniła do 11 fundacji. Każda z nich odmówiła tłumacząc, że jest wiele polskich dzieci, które potrzebują pomocy. Dopiero kolejna zgodziła się wziąć Sofijkę pod swoje skrzydła.

- Obywatelska Fundacja Pomocy Dzieciom uregulowała wszystkie zaległości w szpitalu i jest w stałym kontakcie z mamą dziewczynki. Podobnie, jak ja. Zaprzyjaźniłyśmy się. Robię wszystko, co mogę, by jej pomóc - mówi Uljana.

Po czasie i chwili spokoju rak Sofijki znów się uaktywnił. Szereg badań i decyzja lekarzy o wycięciu guza we wrocławskim szpitalu. Kolejna seria badań. - Sofijka spojrzała na kartkę z wynikami i powiedziała: "o, całkiem nieźle to się goi, więc chyba jednak będę żyć". Nie wiedziałam, jak zareagować. Nie wiedziałam, jak powiedzieć jej, że ma przerzuty do płuc - mówi mama dziewczynki.

"Przecież mówiłeś, że Bóg kocha wszystkich"

Na leczenie Sofijki potrzeba jeszcze 90 tys. złotych. To koszt chemii, którą 6-latka musi przyjąć po zabiegu, radioterapii i kolejnego zabiegu laparoskopowego, którym lekarze chcą usunąć przerzuty do płuc. - Prowadzimy zbiórki gdzie tylko się da. W kościołach, cerkwiach i szkołach. Pomaga nam też Fundacja, która prowadzi zbiórkę przez portal PomocSieLiczy.pl - mówi Uljana.

W Sofijce zakochuje się każdy, kto spędzi z nią choć kilka chwil. Śpiewa, maluje, lepi z plasteliny i opisuje świat tysiącem słów. Gdy wszyscy narzekają na pogodę, ona wygląda przez okno i krzyczy: "jaka jestem szczęśliwa! Mamy piękny dzień!". Układa wierszyki i piosenki o każdej osobie, która przebywa w jej towarzystwie. Tęskni jednak do rówieśników. - W tym roku miała pójść do szkoły, ale musimy to przełożyć. Chemia rujnuje jej układ odpornościowy, więc w każdej chwili może złapać groźną infekcję. Musimy się jeszcze wstrzymać - mówi jej mama.

Sofijka martwiła się tylko o jedno. - Strasznie przeżywała, że nie ma włosów. Dlatego kupiłam jej niedawno perukę. Zadziałało - dodaje Olena. 6-latka przyjęła już 50 wlewów chemii. - Mówimy, że jest z żelaza. Znosi niesamowicie dużo - mówi Uljana.

Mała Sofija umie cieszyć się małymi rzeczami, ale ma też gorsze dni. Siada wtedy u taty na kolanach i pyta z wyrzutem: "przecież mówiłeś, że Bóg kocha wszystkich, to dlaczego inne dzieci są zdrowe, a ja nie?".

Wszystkie osoby i instytucje, które zechcą pomóc Sofijce mogą przekazać darowiznę na konto Obywatelskiej Fundacji Pomocy Dzieciom w Warszawie – OPP w Banku Millennium nr: 05 1160 2202 0000 0000 6763 3382 a także o przekazanie 1% KONIECZNIE ZAWSZE Z DOPISKIEM: „Dla Sofiji Droczak”

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (207)
Zobacz także