PolskaFinał gigantycznej afery - staną przed sądem za przywłaszczenie 316 mln zł

Finał gigantycznej afery - staną przed sądem za przywłaszczenie 316 mln zł

Finał gigantycznej afery - staną przed sądem za przywłaszczenie 316 mln zł
Źródło zdjęć: © WP.PL | Przemysław Jach
04.10.2012 12:46, aktualizacja: 14.10.2015 20:59

Po siedmiu latach śledztwa, prokuratura skieruje do sądu akt oskarżenia przeciw Maciejowi S. i Łukaszowi K., odpowiedzą za "przywłaszczenie mienia znacznej wartości". Założyciele Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej mieli stworzyć piramidę finansową, przez którą ok. 1,4 tys. osób straciło w sumie 316 mln zł. Maciej S. wrócił już do świata finansów, do 28 września zajmował eksponowaną pozycję w spółce Opulentia S. A. Oskarżeni budowali swoją wiarygodność zapraszając do rady nadzorczej jednej ze spółek polityków i uznanych ekonomistów - m.in. Dariusza Rosatiego i Henrykę Bochniarz.

Sprostowanie firmy Opulentia S. A. oraz odpowiedź Wirtualnej Polski

Łukasz K. nie był ambitnym studentem. Studiujący z nim dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim wspominają, że prawie nigdy nie widzieli go na wykładach. Zapału do pracy nabrał gdy znajomy - Maciej S., student z Wyższej Prywatnej Szkoły Biznesu i Administracji, zaprosił go do wspólnego przedsięwzięcia. Mieli w bardzo krótkim czasie zarobić miliony złotych. Udało się.

Kilka lat później, w 2006 roku, suma roszczeń wierzycieli ich firm sięgała 316 mln zł. Śledztwo wobec młodych przedsiębiorców od siedmiu lat posuwa się leniwie. Mimo zakazu prowadzenia działalności gospodarczej i zasiadania w zarządach spółek, Maciej S. jeszcze w ubiegłym tygodniu pełnił eksponowaną funkcję w firmie Opulentia S. A., sprzedającej klientom obligacje, na których mają zarobić znacznie więcej niż na lokatach bankowych - nawet do 12 proc. w skali roku.

Lokata na Cyprze

W 1999 roku 23-letni Maciej S. i 22-letni Łukasz K. stworzyli swoją pierwszą firmę z grupy WGI. Jak deklarował S., 75 tys. zł potrzebnych do rozpoczęcia działalności pochodziło z kredytu. Wysokie zyski oferowane najpierw przez WGI Consulting, później również przez WGI Dom Maklerski, miały pochodzić z inwestycji na rynku walutowym Forex i z obligacji. Dom maklerski będący pod nadzorem Komisji Papierów Wartościowych i Giełd wzbudzał zaufanie potencjalnych klientów.

- Zadzwonił do mnie człowiek, który był wcześniej moim doradcą w Citibanku i przedstawił mi ofertę jako pracownik WGI. Wynikało z niej, że w tej firmie można stosunkowo bezpiecznie inwestować w obligacje na warunkach lepszych, niż robiłem to wcześniej w Citibanku - mówi Arkadiusz Praglowski ze Stowarzyszenia WGI Wierzyciele. Dwa miesiące przed odebraniem licencji WGI DM, klienci zorientowali się, że z ich pieniędzmi dzieje się coś niepokojącego.

- Dostałem dość dziwną, jak mi się wydawało, propozycję przeniesienia środków z domu maklerskiego WGI do firmy córki, która została założona na Cyprze. Dawała gwarancję rocznego zysku na poziomie 12 proc. w skali roku, nie było żadnego ryzyka inwestycyjnego, ponieważ była to lokata - wspomina Praglowski. Inwestycję oferował osobiście prezes lub wiceprezes. Arkadiusz Praglowski nie skorzystał z propozycji, zamiast tego poinformował o nietypowej ofercie KPWiG zajmującą się nadzorem nad WGI DM. - Przedstawiciel komisji zapewniał, że WGI jest pod nadzorem i wszystko jest w porządku. To samo usłyszałem kilka tygodni później - mówi były klient WGI. Gdy po odebraniu licencji tej firmie próbował wypłacić pieniądze, podobnie jak ponad 1,4 tys. innych klientów odszedł z kwitkiem. Z zainwestowanego miliona złotych, syndyk odzyskał dla niego ok. 1 proc. Mec. Robert Nogacki, radca prawny reprezentujący część wierzycieli zwraca uwagę, że większość z poszkodowanych otrzymała jeszcze mniejszy odsetek swoich pieniędzy,
niektórzy nie dostali nawet złotówki. - Jeżeli ktokolwiek otrzymał jakieś pieniądze, to można liczyć je w promilach, a nie w procentach - wyjaśnia.

To nazwisko nie może kłamać

Nowa nieznana grupa finansowa, prowadzona przez młodych ludzi bez doświadczenia, wzbudziła zaufanie inwestorów dzięki pozyskaniu znanych osobistości świata finansów i polityków, którym zaproponowano miejsca w radach nadzorczych spółek. W ich składach znaleźli się m.in. Dariusz Rosati, Henryka Bochniarz oraz ekonomiści: prof. Witold Orłowski, prof. Tomasz Szapiro i dr Bohdan Wyżnikiewicz, a wśród ekspertów domu maklerskiego był m.in. Richard Mbewe.

Jak Łukasz K. i Maciej S. przekonali znane osoby do firmowania nazwiskami tego przedsięwzięcia? Według informacji opublikowanych przez "Newsweek" w 2006 roku, mogły w tym pomóc koneksje ojca Macieja S., który miał być współwłaścicielem najstarszego w Polsce klubu golfowego "First Warsaw Golf & Country Club" w Rajszewie. Według tygodnika, WGI była firmą "sponsorującą wielkie polityczne rauty, jak choćby międzynarodowy turniej golfowy w Rajszewie o Puchar Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, ale też zaprzyjaźnioną z wieloma postaciami z pierwszych stron gazet".

Siedem lat śledztwa

Dla prokuratury przekucie oskarżeń wierzycieli w przedstawienie zarzutów przed sądem okazało się bardzo trudne. Pierwsze zarzuty twórcy domniemanej piramidy usłyszeli dopiero po siedmiu latach śledztwa, 14 czerwca 2012 roku. Poszkodowani klienci WGI oceniają pracę prokuratury wyjątkowo krytycznie. - Całą amunicję prokuraturze dostarczają prawnicy wynajęci przez klientów. Gdyby nie kolosalna praca naszych prawników, którzy przygotowali pani prokurator gotowy akt oskarżenia, podejrzewam, że ta praca trwałaby jeszcze dłużej - twierdzi Arkadiusz Praglowski.

- Kolejna kuriozalna sprawa, to że opinia biegłych była gotowa już kilka lat temu, ale pani prokurator prowadząca sprawę powołała biegłego w charakterze świadka, czym zdyskwalifikowała przygotowaną przez niego opinię i jej wydanie trzeba było zlecić nowym biegłym - opowiada Praglowski. Pierwsze zarzuty stawiane Maciejowi S. i Łukaszowi K. przedawnią się w 2015 roku. Jeśli proces potrwa tak długo jak śledztwo prokuratury, oskarżeni mogą spać spokojnie. - Prokuratura zapewnia, że do przedawnienia nie dojdzie, natomiast ja bym powiedział, że nie można tego wykluczyć - mówi mec. Nogacki.

Wierzyciele WGI DM mieli pecha również do syndyka. Do 2007 roku był nim radca prawny Jacek M., oskarżony dwa lata później o oszukanie na 5 mln zł ambasady Egiptu, która chciała kupić działkę w Warszawie. M., który prywatnie był wspólnikiem w kancelarii prawnej Marcina Dubienieckiego, przyznał się do korupcji w sprawie zakupu działki. Według wierzycieli WGI, również jako syndyk M. miał źle wywiązywać się ze swojej pracy. Jak twierdzą poszkodowani, syndyk i prokuratura mogli doprowadzić do zajęcia pieniędzy WGI znajdujących się na kontach w USA, m.in. w Wachovia Securities LLC, zanim część z nich zniknęła.

Maciej S. i Łukasz K. są oskarżeni o łamanie przepisów ustawy o rachunkowości, fałszowanie ksiąg rachunkowych i nieprowadzenie ewidencji obligacji oraz o faworyzowanie 14 wierzycieli, którym wypłacili ok. 3 mln zł. Ponadto Maciej S. i Arkadiusz R. odpowiedzą także za to, że nie sporządzili sprawozdania finansowego spółki za rok 2005 oraz o to, że nie ogłosili upadłości, gdy okazało się, że firma jest niewypłacalna.

Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Dariusz Ślepokura zaznacza, że prokuratura postawiła zarzuty Maciejowi S. i Łukaszowi K. również za przywłaszczenie mienia znacznej wartości. - W chwili obecnej trwają czynności kończące postępowanie. Do końca roku zostanie w tej sprawie skierowany akt oskarżenia. Wobec tych podejrzanych stosowane są środki zapobiegawcze w postaci poręczenia majątkowego w kwocie po 200 tys. złotych i zakazu opuszczania kraju. Ponadto na mieniu podejrzanych na poczet przyszłych kar stosowane są zabezpieczenia majątkowe - informuje Dariusz Ślepokura. Gdzie są pieniądze?

Po latach śledztwa, klienci WGI nadal nie wiedzą, co stało się z ich pieniędzmi. - Mam podejrzenie, oczywiście w żaden sposób nie jestem w stanie tego udowodnić, że za pieniądze, które utracili klienci WGI powstało kilka, może nawet kilkadziesiąt różnych przedsięwzięć biznesowych. Rodzi się takie podstawowe pytanie: czy panowie S. i K., byli realnymi właścicielami spółki WGI? Dla mnie oni od początku byli osobami, które firmowały tylko to przedsięwzięcie, a kto naprawdę inwestował te pieniądze i wymyślał kolejne przedsięwzięcia, tego pewnie nigdy się nie dowiemy - mówi Arkadiusz Praglowski.

Dla pechowych inwestorów ustalenie, co stało się z ich pieniędzy dawałoby szanse na ich odzyskanie. - Ten wątek jest jeszcze objęty tajemnicą śledztwa, ale mogę powiedzieć, że w głównym temacie niczego nie ustalono - zdradza mec. Nogacki.

W opinii mec. Roberta Nogackiego, zgubienie śladu co najmniej kilkudziesięciu milionów złotych to konsekwencja błędów popełnionych przez prokuraturę. Część środków WGI mogła znajdować się w USA, poza rachunkami zajętymi przez syndyka. - Po prostu nikt o te środki odpowiednio nie pytał. Amerykanie mają bardzo poważne podejście do takich tematów jak tajemnica bankowa. Strona polska powinna wykazać się odpowiednią inicjatywą w tym zakresie. Wiemy, choćby z tak niesławnej historii, jak próba ekstradycji pana Edwarda Mazura, że polska prokuratura nie radzi sobie za dobrze z takimi procedurami i została wyśmiana, jeśli chodzi o jakość materiału dowodowego, który przedstawiła w amerykańskim sądzie. Czy o braku inicjatywy zdecydowała obawa przed ponownym ośmieszeniem? Tego nie wiem. W każdym razie efektywnie takich rzeczy nie sprawdzano, albo sprawdzenie to nie przyniosło żadnych rezultatów. Sądzę, że te pieniądze poleżały sobie tam przez kilka lat i w tym momencie w dyskretny sposób wracają do kraju - twierdzi mec.
Robert Nogacki.

Dobre imię Opulentii

O Macieju S. znów zrobiło się głośno w sierpniu, gdy wyszło na jaw, że pełni funkcję dyrektora zarządzającego w firmie Opulentia S. A. Mimo kontrowersji towarzyszących S., firma której podstawą sukcesu na rynku jest wiarygodność, postanowiła nie rezygnować ze współpracy z S., a jedynie odwołać go z funkcji i powierzyć stanowisko "managera ds. private equity". Po kolejnych artykułach na temat S. i jego roli w firmie Opulentia, 29 września ostatecznie stracił stanowisko w firmie.

Według wersji przedstawionej m.in. w miesięczniku Forbes, pozycja Macieja S. w Opulentia S. A. miała być bardziej znacząca niż wynika to z oficjalnych dokumentów. Forbes zwraca uwagę, że prezes firmy Sebastian Filaber nie ma doświadczenia w inwestowaniu, zanim zaczął pracę w Opulentii, zajmował się relacjami z klientami, był m.in. dyrektorem call center. Drugi z udziałowców - Adam Duszyński wcześniej był tancerzem.

Jak twierdzi miesięcznik: "w 2010 roku Duszyński ujawnił się jako przedstawiciel firmy Frantic Group, zarejestrowanej w USA w stanie Delaware, która jest jednym z założycieli Opulentii. We Frantic Group udziałowcem była firma VSS Capital, której przedstawicielem była z kolei Katarzyna S. Tak maja na imię siostra oraz żona Macieja S. Przez dłuższy czas Frantic Group była jedynym udziałowcem Opulentii, a we wrześniu 2011 roku Adam Duszyński, jako jej pełnomocnik, wybierał Sebastiana Filabera na prezesa Opulentii. Wśród założycieli Opulentii znajdziemy też firmę Venti Akcje, w której udziałowcem był Józef Rąpała, były dyrektor inwestycyjny WGI" - pisze Tomasz Jóźwiak, w artykule opublikowanym w Forbes.

Z informacji o spółce, które można znaleźć w Krajowym Rejestrze Sądowym wynika, że pierwszym prezesem Opulentia S. A. był Adam Pietrzak, występujący w KRS także jako właściciel AT Investment sp. z o. o., której początkowo współwłaścicielem był również Maciej S.

W odpowiedzi na pojawiające się w mediach oskarżenia, 28 września firma opublikowała informacje o strukturze właścicielskiej. Z komunikatu wynika, że 85 proc. akcji firmy należy do zarejestrowanej na Cyprze spółki Proreta OG Limited. Jej właścicielami są prezes Opulentii Sebastian Filaber oraz dyrektor ds. wsparcia operacyjnego Adam Duszyński. 15 proc. akcji zostało sprzedanych w ofercie publicznej. Magdalena Słodownik, dyrektor ds. PR i marketingu Opulentii, zapewnia, że w spółce nie pracują i nigdy nie pracowali członkowie rodziny S.

Zysk gwarantowany

Jak wynika z artykułu opublikowanego 26 września w "Rzeczpospolitej", Komisja Nadzoru Finansowego wszczęła postępowanie w sprawie obligacji emitowanych przez firmę Opulentia S. A. KNF jednak zaprzecza. - Nie nazywałbym tego ani postępowaniem, ani kontrolą. Po prostu standardowo analizujemy ofertę pod kątem zgodności z przepisami prawa, w szczególności sprawdzamy czy nie doszło do publicznego oferowania obligacji - wyjaśnia Łukasz Dajnowicz z biura prasowego KNF. Opulentia deklaruje, że nie doszło do złamania prawa, ponieważ obligacje dostępne są w ofercie prywatnej, w każdej serii jest 99 obligacji imiennych. Zgodnie z prawem za emisję publiczną uznaję się serie liczące od 100 obligacji.

Jak udało nam się dowiedzieć, wierzyciele WGI skierowali skargę na firmę Opulentia S. A. do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. - Wpłynęła do nas skarga na spółkę Opulentia. Trwa jej analizowanie. W tej chwili nie możemy powiedzieć nic więcej - informuje Artur Kosim z biura prasowego UOKiK.

Opulentia dzięki obligacjom chce pozyskać pieniądze na finansowanie projektów inwestycyjnych, m.in. na budowę budynków mieszkalnych. Jednym z takich przedsięwzięć, które jest jednocześnie zabezpieczeniem obligacji, jest budowa 111 mieszkań na warszawskim Ursusie. Na razie firma dysponuje gruntem pod budowę i kredytem na inwestycję. Jak przyznał w wywiadzie dla TVN CNBC prezes Opulentii, spółka nie ma jeszcze pozwolenia na budowę.

Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także