Trwa ładowanie...
04-10-2005 08:00

Lech Kaczyński dla WP: seks nie jest esencją życia

Nie mam nic przeciwko temu, by osoby o skłonnościach homoseksualnych miały równe prawa polityczne i prawa obywatelskie. Jeżeli mam jakieś wątpliwości co do parady, to chodzi o to, by kwestie intymne nie stawały się przedmiotem demonstracji. Seks, nie twierdzę, że jest nieistotny, natomiast nie jest esencją życia - wyznaje Lech Kaczyński, prezydent Warszawy, kandydat na prezydenta Polski.

Lech Kaczyński dla WP: seks nie jest esencją życiaŹródło: PAP
d1etsbs
d1etsbs

Dlaczego zdecydował się pan startować w wyborach prezydenckich?

Lech Kaczyński: Ze względu na stosunkowo wysoką popularność, którą przez dłuższy czas miałem w rankingu polityków. (Ta popularność) dawała nadzieję na to, że mam jakieś szanse. Gdyby nie moja działalność na stanowisku ministra sprawiedliwości, gdyby nie to, że mój brat utworzył Prawo i Sprawiedliwość, to bym oczywiście nigdy na coś takiego się nie zdecydował. Poparcie społeczne daje nadzieję na przeforsowanie zmian w skali kraju… Po drugie, myślę, że obecnie jest jakaś szansa dla Polski. Jest pewna szansa istotnej zmiany. Zmiany w kwestii wartości, na których się opiera państwo. Mam na myśli tradycję niepodległościową, jako fundament przemian w Polsce. Nasze państwo wymaga istotnego oczyszczenia. Oczywiście, prezydent to osoba w Polsce, która nie ma dużo bezpośredniej władzy, natomiast ma potężne wpływy. Mówię o wpływach oficjalnych, nie mówię o tworzeniu nieoficjalnych układów, tym bardziej w gospodarce. Prezydent to postać, która ma mocny mandat – pochodzący z wyboru powszechnego. Prezydent może
oddziaływać na rzeczywistość, nawet jeżeli nie ma władzy bezpośrednio decyzyjnej. Chciałbym dobrze przysłużyć się Polsce jeśli chodzi o zmianę aksjologii państwa, bardzo wyraźnego oparcia o tradycję walki o niepodległość, tradycję Polskiego Państwa Podziemnego z okresu Drugiej Wojny Światowej. To pozwoli na umocnienie pozycji Polski w stosunkach międzynarodowych. Myślę, że taka możliwość istnieje w kilku płaszczyznach.

Mówi pan o ważnej roli prezydenta państwa, czy chciałby pan zwiększyć uprawnienia głowy państwa?

d1etsbs

Lech Kaczyński: Projekt konstytucji PiS – jeśli chodzi o ogólny zarys – jest dziełem mojego brata. On jest związany z bardzo wyraźną koncepcją, by w państwie nie było dwóch ośrodków władzy wykonawczej. Nie jest prawdą, że konstytucja PiS-owska tylko i wyłącznie zwiększa uprawnienia prezydenta. Ona w pewnej sferze je zmniejsza.

W jakiej sferze?

Lech Kaczyński: Podam takie przykłady: Konstytucja przewiduje 30 prerogatyw, czyli 30 tego typu decyzji prezydenta, które nie wymagają kontrasygnaty premiera. Ta liczba, w przypadku projektu PiS, spada do 15. Właściwie prezydent nie ma prawa weta. Takie sprawy, jak na przykład nadawanie odznaczeń według naszego projektu musiałyby być uzgadniane z premierem (dzisiaj nie ma takiej konieczności). Można powiedzieć, że to nie ma znaczenia, ale chciałbym, żeby miało – w ramach konsolidacji państwa, opierania go na pewnej tradycji. Odznaczenia powinny mieć wiele większe znaczenie niż dzisiaj. A słynne rozporządzenia z mocą ustawy, o których się mówi jako o czołowym dowodzie, że PiS dąży do dyktatorskiej władzy prezydenta, to w istocie są dekrety rządowe, które wymagają natychmiastowego zatwierdzenia przez Sejm. Istota sprawy polega na tym, że Sejm może je przyjąć, bądź odrzucić, ale w całości. Nie może być tak, że ustawa jest wynikiem dziesiątek kompromisów między różnymi interesami, a także osobistymi
przekonaniami poszczególnych posłów, co powoduje, że prawo jest wewnętrznie niespójne. Owszem, jeśli projekt konstytucji zaproponowany przez PiS przejdzie, prezydent będzie miał jedno, silne uprawnienie, którego teraz nie ma – rozwiązania Sejmu. Dzisiaj ma to prawo pod określonymi, rzadko występującymi warunkami, natomiast, według projektu PiS, będzie je miał przez pierwsze 6 miesięcy po objęciu urzędu prezydenta i nie przed upływem 12 miesięcy od wyboru parlamentu.

Czy to również będzie wymagało kontrasygnaty premiera?

d1etsbs

Lech Kaczyński: Nie, to jest prerogatywa.

Jakie kwestie będą za pana prezydentury najważniejsze, jaką decyzję podejmie pan w pierwszej kolejności?

Lech Kaczyński: Same okoliczności na to wskażą. Na pewno potrzebna będzie pewna przebudowa kancelarii prezydenta, pewna redukcja, obniżenie wydatków... Nie chciałbym uciekać w populizm i mówić, że kancelaria nie będzie nic kosztować, ale będzie na pewno mniejsza i o jakieś 20-25% mniej kosztowna. Dużo zależy od tego, jaki będzie rząd, czy to będzie rząd z przewagą PiS czy z przewagą PO. Na pewno będę chciał bardzo szybko powołać Radę Bezpieczeństwa Narodowego – organ dzisiaj właściwie martwy. Ten organ ma uprawnienia doradcze. Myślę, że jego rola będzie zależała od tego, jak autorytatywny będzie jego skład. To pierwsza sprawa, którą będę chciał bardzo szybko rozwiązać. Sprawa powołania rządu, w sensie politycznym, będzie poza mną, bo, wbrew temu, co się mówi, ten rząd, który powstanie, jak wynika z konstytucyjnych terminów, zostanie powołany przez prezydenta Kwaśniewskiego. Nadal będzie trwała jego kadencja. Nie ma takiego przepisu w polskiej Konstytucji, że rząd składa dymisję w chwili wyboru nowego
prezydenta. W niektórych państwach jest taki zwyczaj, nawet jeśli prezydent takiej dymisji nie przyjmuje. To wynika z tego, że formalnie to prezydent powołuje rząd i w sytuacji, gdy jest inny prezydent lojalność nakazuje rządowi złożenie dymisji. Nie wiem, czy będę do tego namawiał, jeżeli bym wygrał wybory. Nawet, jeśli bym do tego namawiał, to będzie decyzja czysto formalna, bo nowy rząd zostałby powołany pewnie w identycznym składzie. Dotąd w Polsce takiego zwyczaju nie było. Myślę, że będą też potrzebne pewne projekty ustaw, ale w tym zakresie i prezydent ma inicjatywę ustawodawczą i rząd. To już będzie sprawa umowy, kto który projekt zgłosi. Myślę, że pewne ustawy w sferze bezpieczeństwa będą konieczne, ale nie będę miał nic przeciwko, jeśli będą to ustawy przygotowywane z inicjatywy rządu. Myślę, że bardzo szybko będę chciał zmienić pewne przepisy, ale bez zmiany Konstytucji, dotyczące kompetencji prezydenta jeśli chodzi o nadawanie stopni wojskowych. Niektóre reguły, które zostały przyjęte są, moim
zdaniem, zbyt sztywne.

Jakie zmiany, oprócz rozszerzenia zakresu uprawnień prezydenta, chciałby pan wprowadzić w Konstytucji?

d1etsbs

Lech Kaczyński: Według projektu konstytucji, o którym rozmawiamy, uprawnienia prezydenta w niektórych kwestiach zostałyby zmniejszone, w innych nieco rozszerzone. W projekcie konstytucji PiS, oprócz kwestii uprawnień prezydenta, jest bardzo dużo ważnych propozycji regulacji. Niektóre organy państwa znikną, jak na przykład Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, Rada Polityki Pieniężnej, Rada Bezpieczeństwa Narodowego zmieni się w Radę Strategii Państwa. Jeśli chodzi o sprawy socjalne, to ta konstytucja przewiduje normy, które mają charakter realny, a nie jak niektóre obecne, które są piękne, ale są absolutnie nie do zrealizowania, są pięknymi ale pustymi hasłami. Konstytucja ma obecnie charakter zbioru przepisów bez pokrycia. Przepisów, które faktycznie nie funkcjonują. Przykładowo, jeżeli Konstytucja mówi o pewnych socjalnych uprawnieniach obywateli, to obecnie ich realizacja w 100% jest niewykonalna. Chodzi o to, by Konstytucja była aktem prawnym o charakterze wykonawczym. Konstytucja PiS-owska odwołuje
się do bardzo jasnego systemu wartości. Popieram konstytucję PiS-owską. Ona jest oparta na elementarnych prawach i wolnościach obywatelskich. Ona bardzo wyraźnie czyni z państwa pewną wartość i jakość moralną, z drugiej strony nakłada na państwo obowiązek obrony obywatela nie tylko przed samym sobą, ale także przed innymi obywatelami. Pewne obowiązki, które dzisiaj co najwyżej wynikają z ustaw i nie zawsze są realizowane, stają się obowiązkami konstytucyjnymi.

Pan prezydent mówi o równych prawach wszystkich obywateli, a jak to się ma do praw osób homoseksulanych? Dlaczego nie zgodził się pan na Paradę Równości?

d1etsbs

Lech Kaczyński: Czy ja kiedykolwiek byłem zwolennikiem ograniczania praw homoseksualistów?! Czy ja twierdzę, że osoby o homoseksualnych skłonnościach nie mogą być lekarzami, pracownikami naukowymi, inżynierami, posłami, ministrami itd.?

A czy mogą mieć swoją Paradę Równości?

Lech Kaczyński: To jest zupełnie inna sprawa. To jest sprawa promocji pewnych postaw w istocie kulturowych, które z punktu widzenia cywilizacji, w której żyjemy, są bardzo głęboko szkodliwe. Powtarzam to po raz setny – homoseksualiści byli, są i będą. Nie ma żadnego powodu, w przypadku, gdy człowiek urodził się z tą tendencją, by nie miał możliwości zrealizowania się w życiu lub w związku z inną osobą tej samej płci na podobnych zasadach, jak mężczyzna i kobieta. Natomiast są tu pewne różnice i nie można stawiać tych dwóch skłonności na równi, bo jeżeli ta druga zaczęłaby być skłonnością równą pierwszej, to genus humanus musiałby wyginąć, cytując tu pierwszą część „Ogniem i mieczem”. Chodzi tu więc o ochronę rodziny i jej wartości oraz praw.

Tylko, że oni nazwali tę paradę, Paradą Równości...

d1etsbs

Lech Kaczyński: Jeszcze raz powtarzam, nie mam nic przeciwko temu, by osoby o skłonnościach homoseksualnych miały równe prawa polityczne i prawa obywatelskie. Jeżeli mam jakieś wątpliwości co do parady, to właśnie o to chodzi, żeby kwestie bardzo osobiste, intymne nie stawały się przedmiotem demonstracji. Seks, nie twierdzę, że jest nieistotny, natomiast nie jest esencją życia.

Osoby homoseksualne często są społecznie dyskryminowane, może więc Parada Równości miała na celu pokazanie: „jesteśmy tacy, jak wy”?

d1etsbs

Lech Kaczyński: Doświadczenie wielu innych parad w innych krajach pokazuje, że raczej parady mają na celu eksponowanie pewnego rodzaju seksualizmu, pewnej obsceniczności. Gdyby mi zaproponowano, by szli ludzie o heteroseksualnych skłonnościach, ale swoje skłonności demonstrowali zbyt jawnie i z brakiem poszanowania dla przyjętych norm kulturowych, zareagowałbym podobnie. Nie chcę tego porównywać z Paradą Równości, bo to było dużo gorsze, jeśli chodzi o sprawę tego nieszczęsnego rekordu, nawet nie chcę mówić jakiego (rekord w licznie stosunków seksualnych – red.). Też się temu bardzo ostro przeciwstawiałem. Oczywiście nie porównuję nawet tego, bo sądzę, że są ludzie o skłonnościach homoseksualnych, którzy prowadzą pod tym względem życie w miarę ustabilizowane, nawet jak im się zdarzają odstępstwa, to mają one charakter incydentu.

Zapewnia pan, że jako prezydent Polski, będzie dążył do tego, by wszystkie afery polityczne zostały wyjaśnione, PiS proponuje powołanie Komisji Prawa i Sprawiedliwości oraz utworzenie Urzędu Antykorupcyjnego. Po co tworzyć nowe urzędy? Czy nie lepiej usprawnić działanie policji, sądów...

Lech Kaczyński: Nie. Sprawa korupcji w Polsce ma taki charakter, że na jakiś czas musi być odrębny urząd. Ja go nie traktuję jako urzędu, który będzie działał na stałe. Trudno powiedzieć jak długo będzie działał: 5 – 7 lat. Myślę, że to wystarczy. Tu chodzi o to, jaką rolę przywiązujemy do tego, by korupcji nie było. Natomiast Komisja Prawa i Sprawiedliwości nie zastępuje ani sądu, ani prokuratury. Ta komisja ma, na zasadach nieporównanie surowszych niż obecne w naszym Kodeksie karnym, dochodzić odpowiedzialności za fałszywe zeznania, dojść do tego, jakie były mechanizmy pewnych patologicznych zjawisk.

Pewien tygodnik podsumował pana dotychczasowe wypowiedzi, pisząc że wyłania się z nich obraz państwa, które w znacznie większym stopniu będzie ingerować w gospodarkę niż to się dzieje obecnie.

Lech Kaczyński: Jak sądzę, nie tyle więcej, co zupełnie inaczej. Przede wszystkim nie metodami nieformalnymi, nie budowaniem różnego rodzaju układów o charakterze personalnym, za którym niestety bardzo często stoją patologie, tylko będzie oddziaływał w taki sposób, żeby przyspieszyć rozwój gospodarczy. W zasadzie są dwie przesłanki – sprzyjanie rozwojowi gospodarczemu oraz ochrona strategicznych interesów państwa. To ostatnie łączy się z ochroną rynku energetyki i paliw, czyli ze sferami gospodarki bez których cała gospodarka nie jest w stanie funkcjonować. Jeżeli chodzi o kreowanie rozwoju, to tutaj potrzebny jest odpowiedni wpływ państwa na politykę monetarną. Chodzi o to, by polityka monetarna uwzględniała również interes związany z rozwojem kraju, bo jak wiadomo w tej chwili chodzi tylko i wyłącznie o równowagę na rynku monetarnym, o poziom inflacji. Natomiast, jeśli chodzi o elementy pobudzania gospodarki, to tu poważna rolę odgrywa program mieszkaniowy, który jest programem odważnym, ale jest
jednym z kół zamachowych gospodarki. Jeśli chodzi o procesy prywatyzacji: nam się zarzuca, że jesteśmy partią, która stawia na gospodarkę państwową, otóż nie. W tej chwili jest około 1600 jednoosobowych spółek skarbu państwa, z tego 400 w stanie likwidacji. Zdecydowaną ich większość chcemy sprywatyzować. Wyznajemy zasadę uczciwej prywatyzacji, czyli tego rodzaju prywatyzacji, która przynosi korzyść temu, kto kupuje przedsiębiorstwo, ale także temu, kto je sprzedaje. To nie tylko sprawa ceny, ale również realizacji zobowiązań dotyczących rozwoju przedsiębiorstwa. Proszę pamiętać, że mamy do czynienia z sytuacją, w której mnie samego zapraszano na likwidację firm, których prywatyzację obserwowałem przed laty jako prezes NIK. Likwidacja wynikała z tego, że polski oddział firmy był konkurencyjny dla tej samej firmy za granicą, więc likwidowano polski oddział.

W Polsce źle kojarzy się mieszanie polityki z gospodarką...

Lech Kaczyński: To jeden ze stereotypów. Tu nie chodzi o wpływ polityki, tylko wpływ państwa na gospodarkę. Ten wpływ za naszych czasów nie będzie większy, tylko będzie inny. Obecnie ten wpływ był destruktywny. Doprowadził do tego, że powstaje pewien stereotyp – państwo jak najdalej od gospodarki. Chciałbym bardzo mocno podkreślić, my jesteśmy za gospodarką rynkową.

Jak spojrzeć na informacje przekładowo o marszałku Cimoszewiczu, który kupował akcje PKN Orlen, to zastanawiam się, czy nie miał jakiś tajnych informacji – jako polityk.

Lech Kaczyński: Politycy partii, do której należę, tym się charakteryzują, że na ogół w życiu nie mieli żadnej akcji. Mój brat, ani ja w życiu nie mieliśmy żadnej akcji.

Czy chciałby pan wprowadzić tego typu zasadę jako obowiązującą wszystkich polityków?

Lech Kaczyński: Trudno jest tego pozbawiać osobę, która zajmuje się działalnością polityczną. To jest sprawa postawy...

i pewnej moralności...

Lech Kaczyński: Tak. My jesteśmy ludźmi z innego świata i przyjmujemy inne zasady. Bóg mi świadkiem, ja nie wiem czy pan Cimoszewicz miał informacje, czy nie miał ich, bo ja, jak mówię o czyichś działaniach coś złego, to mam do tego podstawy i jestem głęboko przekonany, że tak jest. Jeśli chodzi o pana Cimoszewicza, nie mam wystarczających przesłanek, by tak powiedzieć. Świat byłych obrońców socjalizmu później zmienił się w świat, w którym ci ludzie funkcjonują w sferze nowo tworzonej gospodarki rynkowej. Na tym polegała jej patologia. Ja, Jarosław Kaczyński, Ludwik Dorn, Adam Lipiński należymy do ludzi, którzy w tej sferze nie funkcjonują. Nigdy w życiu nie miałem ani jednej akcji. Nawet wtedy, gdy była powszechna prywatyzacja, to postanowiliśmy z żoną naszych udziałów nie wykupować, ponieważ uważaliśmy, że jest to zabieg o charakterze socjotechnicznym, a tego rodzaju model prywatyzacji jest fikcją.

Niemiecki dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” napisał, że pana ewentualne zwycięstwo w wyborach prezydenckich może w istotny sposób zmienić stosunki polsko-niemieckie. Chodzi o pana żądanie, by niemiecki rząd uchwalił ustawę, która unieważni wszystkie roszczenia wysiedleńców.

Lech Kaczyński: Na pewno będę bronił polskich interesów. Tego rodzaju postawa, że wobec silniejszych trzeba być niezmiernie układnym bo są silniejsi, a wobec słabszych trzeba być niezmiernie układnym, bo są słabsi - tego rodzaju model polityki, to swoista postawa zależności, która została – jeśli chodzi o polityków SLD-owskich, wyuczona w okresie komunizmu. To jest postawa, która się oczywiście skończy, to jest w interesie Polski. Tego rodzaju ustawa oczywiście jest potrzebna. To nie o to chodzi, czy obywatele niemieccy mają szansę, by odzyskać mienie na ziemiach zachodnich i północy Polski. Gdyby składanie takich roszczeń przybrało charakter masowy, to podważyłoby to pewność obrotu gospodarczego i pewność własności na ziemiach zachodnich. To jest, z punktu widzenia gospodarki, zabójcze. To jest destabilizacja gospodarcza i społeczna na 1/3 terytorium Polski. Żadne państwo nie może sobie na to pozwolić. Niemcy z jednej strony wykazują dobrą wolę, a z drugiej strony takie rozwiązanie odrzucają. Powstaje
pytanie dlaczego?

Zapewne dlatego, że to niepopularne rozwiązanie tej kwestii wśród niemieckich wyborców.

Lech Kaczyński: Domyślam się, że pani ma rację, że to w Niemczech to niepoprawne. Jeśli jest to niepoprawne, to powstaje istotna sprzeczność między naszymi interesami. Oczywiście, obowiązkiem prezydenta państwa polskiego jest bronić polskich interesów.

Jaki jest pana stosunek do powszechnej lustracji?

Lech Kaczyński: Powszechna lustracja, jako lustracja osób, które zajmują się polityką, proszę bardzo... Od początku, chcę to mocno podkreślić, byłem jej zwolennikiem, wtedy gdy przedstawiciele partii, dziś bardzo prolustracyjnych, zwalczali ujawnienie listy agentów. Ja wtedy byłem za tym, by agenturę ujawnić i w dalszym ciągu nie zmieniłem zdania. Tego rodzaju zabieg medialny, że jestem przeciwnikiem, a Jan Rokita zwolennikiem, jest oczywistym żartem, jeśli weźmiemy pod uwagę jego postawę w 1992 roku, kiedy brał udział w swego rodzaju antylustracyjnym zamachu stanu. Tak było. Nie jestem natomiast zwolennikiem tego, by ujawniać wizje świata wg bezpieki dotyczącą każdego człowieka, który wtedy brał udział w podziemiu solidarnościowym, czy niezależnym życiu politycznym przed 1980 rokiem. Opowiadam się za lustracją osób zaangażowanych w politykę z tym zastrzeżeniem, że jest to wizja świata bezpieki, a nie wizja, która odpowiada rzeczywistości, dla tego potrzeba podchodzić do informacji SB z ostrożnością. Na
zasadach bliżej nieznanych olbrzymia część materiałów zniknęła, bądź została zniszczona. To jest jedna z rzeczy, które powinny zostać wyjaśnione przez Komisję Prawa i Sprawiedliwości. Na pewno nie było to zjawisko tylko z okresu, kiedy generał Kiszczak był ministrem spraw wewnętrznych. To trwało i po czerwcu 1990 roku.

A jak pan ocenia prezydenturę Aleksandra Kwaśniewskiego?

Lech Kaczyński: Jestem jego politycznym przeciwnikiem. Oceniam ten okres negatywnie, chociaż nie twierdzę nie było elementów pozytywnych. Na pewno podczas pierwszej kadencji nie był prezydentem agresywnym.

A powinien być?

Lech Kaczyński: Nie, ja w tym przypadku mówię, że nie powinien być. W tym sensie, to jest zaleta. Na pewno na niektórych odcinkach związanych z polityką zagraniczną postępował słusznie i osiągał rezultaty. Tu trzeba wskazać Ukrainę przede wszystkim. Jego działania czasami wydawały się kontrowersyjne. Myśmy zresztą też byli bardzo zaangażowani w sprawę Ukrainy, ale trzeba sobie jasno powiedzieć – co innego zaangażowanie partii nawet silnej w sondażach, a co innego zaangażowanie głowy państwa. Jeżeli chodzi o Rosję - to tutaj jego polityka była polityką związaną z myśleniem kategoriami świata, w którym on wyrósł. Sześć wizyt w Rosji w sytuacji jednej przelotnej wizyty Putina w Warszawie, to jest polityka, której nie można zaakceptować. Podobnie w stosunku do Białorusi problemem była okresami nadmierna ostrożność. Choć trzeba powiedzieć, że problem Białorusi jest skomplikowany. Łukaszenko jest postacią całkowicie, jednoznacznie negatywną. Natomiast chodzi o interesy polskiej mniejszości na Białorusi i
interesy samych Białorusinów pojawiają się pytania o wybór najwłaściwszej drogi postępowania. W tym przypadku powinna być większa aktywność ze strony prezydenta, szczególnie w ostatnich tygodniach. Natomiast na okres jego prezydentury przypadają dwa wielkie sukcesy – wejście do NATO i Unii Europejskiej. Być może był zwolennikiem zbyt miękkiej polityki w rokowaniach dotyczących naszych warunków przystąpienia do Unii. W polityce wewnętrznej prezydenta charakteryzowały dwie cechy: dozwolenie na nieformalne układy w tej sferze, na którą prezydent nie powinien mieć szczególnego wpływu, czyli w gospodarce. I drugie: wbrew deklaracjom w kwestii nominacji personalnych należących do prezydenta, był to wyraźnie człowiek lewicy, nie był ponadpartyjny – z kilkoma wyjątkami. Zaproponował parlamentowi Leszka Balcerowicza na prezesa Narodowego Banku Polskiego. Balcerowicz, jako szef polskiej gospodarki, z jednej strony ją reformował, a z drugiej strony reformował rękami ludzi z dawnego systemu. Skład kancelarii prezydenta,
nominacje dotyczące sądownictwa, wszędzie tam, gdzie prezydent ma prawo wyboru, pod tym względem prezydent został całkowicie wierny systemowi i kręgowi politycznemu, z którego się wywodzi. Kwaśniewski powołał co prawda na sekretarza stanu Barbarę Labudę i Marka Safiana na przewodniczącego Trybunału Konstytucyjnego, gdzie nie miał faktycznie wyjścia. Ale takie przypadki to wyjątki potwierdzające regułę.

A czym pana prezydentura różniłaby się od prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego?

Lech Kaczyński: Myślę, że różniłaby się bardzo istotnie. Przede wszystkim prezydent Kwaśniewski z niektórych swoich uprawnień korzystał niezmiernie oszczędnie, albo w ogóle - takich na przykład, jak orędzie... Częściej niestety korzystał z weta. Wiele istotnych rozwiązań nie obowiązuje w Polsce, bo nie zgodził się na to prezydent Kwaśniewski. Reprywatyzacja, nowe prawo karne, inny system podatkowy – to wszystko by było, gdyby nie Aleksander Kwaśniewski. Obecny prezydent nie korzysta z kierowania spraw do Najwyższej Izby Kontroli. Rada Bezpieczeństwa Narodowego jest organem, który mógłby być istotny, gdyby miał odpowiedni skład. Ja tymi narzędziami, które daje obecna Konstytucja, będę chciał się posługiwać w sposób aktywny. To jest pierwsza, zasadnicza różnica między nami. Mam też pewne przemyślenia kadrowe: gdzie kogo należałoby umieścić dla dobra kraju i zapewniam, że to nie są tylko ludzie z Prawa i Sprawiedliwości. Jestem niewątpliwie człowiekiem związanym z obozem solidarnościowym i w swoich
nominacjach będę się do tego odwoływał.

Głównym kontrkandydatem będzie w tych wyborach pan Włodzimierz Cimoszewicz?

Lech Kaczyński: To nie jest według mnie całkowicie jasne.

Kto w takim razie będzie tym kontrkandydatem?

Lech Kaczyński: To może być Włodzimierz Cimoszewicz. To jest bardzo prawdopodobne, ale nie wykluczam, że będzie nim Donald Tusk. Nie lubię wróżyć. Zobaczymy, jak to będzie. Najbardziej prawdopodobny jest układ Cimoszewicz – Kaczyński, ale mogą być też inne.

Z Lechem Kaczyńskim, prezydentem Warszawy i kandydatem na prezydenta Polski, rozmawiała Sylwia Miszczak, Wirtualna Polska.

d1etsbs
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1etsbs
Więcej tematów