ŚwiatSteve Bannon chce zjednoczyć europejską skrajną prawicę. Ale Europejczycy się do tego nie palą

Steve Bannon chce zjednoczyć europejską skrajną prawicę. Ale Europejczycy się do tego nie palą

Steve Bannon chce zjednoczyć europejską skrajną prawicę. Ale Europejczycy się do tego nie palą
Źródło zdjęć: © Forum
Oskar Górzyński
23.07.2018 14:35, aktualizacja: 23.07.2018 15:10

Były doradca Donalda Trumpa ma ambicję stać się prawicowym Sorosem i stworzyć w Europie wielką populistyczną międzynarodówkę. Problem w tym, że populiści i narodowcy nie bardzo się do tego garną.

W Ameryce Steve Bannon stworzył skrajnie prawicowe imperium i doprowadził Donalda Trumpa do prezydentury, ale ostatecznie popadł w niełaskę i stracił wszystko. Teraz próbuje stworzyć nowe imperium - ale już na europejskiej ziemi.

- Wolę raczej panować w piekle, niż służyć w niebie - stwierdził w wywiadzie dla portalu "The Daily Beast", któremu zdradził swoje plany.

Trudno odmówić mu ambicji. Jak wyznał, chce zostać Georgem Sorosem skrajnej prawicy; wspierać i jednoczyć populistyczne ruchy w całej Europie, by pokonać obecne elity: "mainstream" "globalistów" i "partię Davos". Jego pierwszym ruchem ma być stworzenie "The Movement", ośrodka w Brukseli, który będzie koordynował i wspierał działania prawicowych partii w wyborach do europarlamentu w przyszłym roku. Chodzi m.in. o prowadzenie badań, sondaży, zamawianie ekspertyz i koordynację przekazu.

Ale to tylko pierwszy krok, bo ostatecznym celem jest zjednoczenie ich wszystkich w ramy wielkiej "supergrupy", która mogłaby zdobyć nawet jedną trzecią wszystkich mandatów.

Populiści wszystkich krajów, łączcie się!

Pomysł Bannona nie wziął się znikąd. Działacz nie ukrywa, że jego celem jest zniszczenie obecnego prządku. W jednej rozmowie określił się mianem "leninisty", bo "Lenin też chciał zniszczyć państwo".

- Chcę sprawić, by wszystko rozsypało się i upadło i zniszczyć cały dzisiejszy establishment - miał powiedzieć dziennikarzowi "New Yorkera".

Przeczytaj również: Kim jest Steve Bannon

Dlatego były bankier, producent i szara eminencja Białego Domu od dawna kultywował związki z europejską skrajną prawicą, m.in. Frontem Narodowym Marine Le Pen i liderem brytyjskiego UKIP Nigelem Farage'm. W ostatnich miesiącach odbył zaś całe europejskie tournee, najpierw występując na wiecu Frontu Narodowego w Lille, potem przemawiając na konferencji w ramach Grupy Wyszehradzkiej (i spotykając się z premierem Orbanem) w Budapeszcie, debatując w Pradze i odwiedzając Włochy, miejsce najbardziej spektakularnego triumfu populizmu w Europie. Wszędzie z podobnym przekazem: Europa umiera, ale wy - populiści, nacjonaliści - możecie ją uratować.

- Niech nazywają was rasistami, ksenofobami i jakkolwiek jeszcze. Traktujcie te słowa jako medal na swojej piersi - wołał do Francuzów w Lille.

- Zachód nie musi upaść. To nie jest prawo fizyki (...) - mówił w Budapeszcie. - Zobaczcie na Orbana, jak brutalnie atakują. Za co? Za postawienie granicy? Obronę kraju? Ocalenie narodu - ciągnął.

Jak mówił w "The Daily Beast", w sprawie swojej inicjatywy Bannon prowadził rozmowy z partiami z całej Europy: od Skandynawii i Szwedzkich Demokratów, przez flamandzkich nacjonalistów z Flamandzkiego Interesu (VB), aż po "polskich populistów na wschodzie".

Zderzenie z rzeczywistością

Kim byli ci polscy populiści? To pozostaje tajemnicą. Do kontaktów z Bannonem nie przyznają się ani politycy PiS, ani nawet Ruchu Narodowego.

- To Europejczycy powinni o tym decydować. Poradzimy sobie bez pozaeuropejskich inspiracji - ucina w rozmowie z WP europoseł PiS Ryszard Czarnecki.

- Owszem, mieliśmy rozmowy z ludźmi z otoczenia Bannona, ale nie dotyczyły tej inicjatywy - mówi z kolei poseł Ruchu Narodowego Robert Winnicki. Polityk podkreśla sympatię dla linii politycznej Amerykanina i zapowiada, że narodowcy są otwarci na współpracę. Ale nie ukrywa sceptycyzmu wobec jego pomysłu.

- Podchodzę do tego ostrożnie. Zazwyczaj takie ponadnarodowe imprezy słabo się udają. Zwłaszcza w gronie narodowców - mówi Winnicki. Podaje przykład koalicji Libertas, stworzonej przez irlandzkiego biznesmena Declana Ganleya, która w 2009 roku zakończyła się wyborczym fiaskiem. - Nikt na tym nie zyskał, a Francuz Philip de Villiers, który jako jedyny wywalczył mandat, zdobył mniej głosów niż w poprzednich wyborach samodzielnie - przypomina.

O trudach współpracy między ugrupowaniami skrajnej prawicy świadczą też dotychczasowe doświadczenia grup politycznych zrzeszających te ruchy. W 2015 roku pertraktacje nad utworzeniem wspólnej paneuropejskiej grupy prowadzili Farage i Le Pen, jednak nie potrafili dojść do porozumienia. W efekcie powstały dwie osobne grupy: Europa Wolności i Demokracji Bezpośredniej (EFDD) i Europa Narodów i Wolności (ENL). Ich frakcje w Parlamencie Europejskim balansują na granicy istnienia.

Przeszkody

Interesy poszczególnych partii z różnych krajów rzadko się pokrywają. Ich głównym spoiwem jest sceptycyzm wobec Unii oraz stosunek do imigrantów. To może nie wystarczyć, by stworzyć spójny polityczny blok. Tym bardziej, że dodatkową przeszkodą na drodze do spełnienia ambicji Bannona stania się "Sorosem prawicy" są pieniędze. O ile George Soros dysponuje miliardami dolarów, które wydaje, by wspierać liberalne projekty i organizacje w Europie, o tyle Bannon dostępu do takich pieniędzy nie ma. W przeszłości w jego prawicowych projektach w USA wspierali go amerykańscy miliarderzy Robert i Rebekah Mercerowie. Ale odkąd w ubiegłym roku Bannon wypadł z łask Donalda Trumpa, odcięli się także jego sponsorzy.

Dlatego przynajmniej na początku inicjatywa Amerykanina wygląda skromnie. "The Movement" ma liczyć mniej niż dziesięć osób i operować niewielkim budżetem. To może nie wystarczyć, by podbić Europę.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (37)
Zobacz także