Ten pojazd nazywany był, nie bez racji, "śmiertelną pułapką zastawioną na Tuska". Bo też plan podróży był z grubsza znany. Każdy mógł przyjść zaprotestować. A premier z wysokości kilku zaledwie schodków trafić mógł wprost w objęcia falującego groźnie tłumu, gotowego zakrzyknąć "jak tu żyć". Albo jeszcze krócej, co też się zdarzało. Skrzyżowanie gwiazdy rock'n'rolla z pierwszym sekretarzem? Niektórzy mówili wprost, że podróż Tuska to żenada. Jak w starym dowcipie: dokąd jechać, panie premierze? Wszystko jedno, wszędzie jestem potrzebny. I "Tuskobus" ruszał w "Polskę w budowie". Po przygody - jak tę z jeleniami, ale też po to, by ludzie mogli "złapać władzę za rękaw". I po głosy wyborców - to był cel nadrzędny. Udało się. Jak pisał publicysta, Tusk "pokazał chojracką duszę". Być może dzięki temu Platforma wygrała wybory. Ale też - być może z tego powodu nie rządzi samodzielnie.