ŚwiatSeriale w służbie propagandy. Produkcje telewizyjne piorą mózgi młodych Rosjan

Seriale w służbie propagandy. Produkcje telewizyjne piorą mózgi młodych Rosjan

Seriale w służbie propagandy. Produkcje telewizyjne piorą mózgi młodych Rosjan
Źródło zdjęć: © YouTube
Robert Cheda
04.08.2014 17:04

Spisek goni zamach, bo V kolumna czai się wszędzie. Czekiści ratują ZSRR przed zdradzieckim Zachodem, zdobywają Europę i rozprawiają z wrogim podziemiem. Wróg to nie tylko hitlerowiec, ale przede wszystkim ukraiński faszysta, Polak, Litwin i Fin. Czy to retrospekcja radzieckiego kina wojennego? Nie, to fabuła współczesnych rosyjskich seriali telewizyjnych, piorących mózgi młodych Rosjan. Jak pisze dla Wirtualnej Polski Robert Cheda, były analityk wywiadu i ekspert ds. WNP, w ich treści kryje się także odpowiedź na pytanie, dlaczego na Ukrainie pojawili się tacy terroryści, jak Striełkow i Bies-Biezler.

V kolumna

Każdy naród ma prawo do własnej historii, ponieważ bez pamięci o swoich dziejach żaden po prostu nie przetrwa. No właśnie, bez historii czy polityki historycznej? Narzuconej odgórnie w celu wywołania psychozy stałego zagrożenia z zewnątrz, co wymusza bezwzględne posłuszeństwo obywateli wobec władzy. Jak osiąga się taki efekt? Poprzez żonglerkę historycznymi faktami, zgodną z logiką współczesnych celów politycznych Kremla, bo to moskiewskie elity władzy są mistrzami takich manipulacji.

Produkowane dziesiątkami rosyjskie seriale fabularne poświęcone II wojnie światowej ujawniają na przykład szczególny rodzaj twórczego masochizmu. Filmowcy z maniakalnym uporem powracają do wybuchu niemiecko-radzieckiego konfliktu. Czerwiec 1941 r. to według nich sielanka pokojowego życia w szczęśliwym ZSRR, przerwana zdradziecką agresją z Zachodu. Tak, jakby wcześniej Stalin nie sterroryzował własnego społeczeństwa i nie dokonał równie zdradzieckiej agresji na Polskę, republiki bałtyckie i Finlandię. Nic podobnego, w produkcjach panuje totalna amnezja, historia zaczyna się od napaści na Związek Radziecki.

W 9 na 10 seriali brzmią oryginalne przemówienia radiowe Mołotowa i Stalina o barbarzyńskim ataku na państwo miłujące pokój, wraz z pamiętnym zapewnieniem: nasza sprawa jest słuszna, a wróg zostanie pokonany! Filmy są zatem spełnionym proroctwem, od początkowej klęski po uzyskanie statusu światowego supermocarstwa. Trudno, aby rosyjski widz nie skojarzył tego ze współczesną polityką Putina, prowadzoną pod hasłem odbudowy mocarstwowości. Na przeszkodzie której stają agresywne USA i NATO, okrążające Rosję bazami i kolorowymi rewolucjami. Rosję, która powstaje z kolan, czego przejawem jest prawo do dyktowania warunków życia w byłych radzieckich republikach.

Seriale wyjaśniają Rosjanom, dlaczego ich ojczyzna przeżywała niepowodzenia i upokorzenia, wtedy i obecnie. Winni są zdrajcy, a więc szpiedzy, terroryści i inna "swołocz" w postaci wielbicieli zachodniego porządku, skojarzonego z III Rzeszą. Przecież klęski lat 1941-1942 to sprawka V kolumny, która zdradziecko wsparła hitlerowców.

W produkcji "Podolscy kursanci" zdrajcami są: dyrektor szkoły, szef miejscowej jaczejki NKWD i wykładowca szkoły wojskowej, a więc inteligenci, zamaskowani pod zwolenników ZSRR. W serialu "Jałta 45", czarny charakter to Rosjanin wychowany w zgniłej Republice Weimarskiej. W serialu "Tuchaczewski" lansowana jest teza o prozachodniej zdradzie marszałka. W serialu "Żukow" Stalin walczy z realną opozycją własnej generalicji, która zasmakowała Europy. Jeśli więc w chwili wybuchu wojny w ZSRR zdrada była tak masowa, to widzowi może nasunąć się słuszne skojarzenie, że czystki stalinowskie lat 30. XX w. nie były wcale krwawym terrorem, a uzasadnioną obroną, i tylko ich skala była niewystarczająca.

Czekiści ratują świat

Mydlane opery w kolorze khaki ujawniają także kolejną prawdę. Wojny nie prowadziła wcale Armia Czerwona, z agresją walczyły tajne służby, a przede wszystkim czekiści. Oto prawdziwi bohaterowie, którzy nie dopuścili do unicestwienia ZSRR, a zatem współczesna Rosja jest im zobowiązana swoje istnienie. Fabularni czekiści nie tylko udaremniają liczne zamachy na Stalina, ale także ratują sytuację na wszystkich frontach.

Ilość dywersyjnych grup NKWD i GRU oraz ich sukcesy są po prostu wstrząsające, i aż dziw, że Moskwa nie wygrała tej wojny od razu. Zresztą filmowe tytuły mówią same za siebie: "Na ostrzu brzytwy"; "Bez prawa wyboru"; "Bez prawa do błędu"; "Pod gradem kul"; "Śmiertelne starcie"; "Dywersanci"; "Zwiadowczynie"; "Snajperzy"; "Zabić Stalina".

Oczywiście czekiści nie walczą sami, tylko z pomocą komsomolców, a nawet kryminalistów, jak w serii Grupa Koczubeja. Dlaczego komsomolców? Bo ten rodzaj fanatycznego wychowania w duchu wierności władzy, to edukacyjny ideał współczesnego Kremla, który na wzór tworzy własne organizacje młodych janczarów. Dlaczego kryminalistów? To chyba rodzaj historycznego mrugnięcia władzy w stronę potężnej rosyjskiej mafii, od której w dzisiejszej Rosji także wiele zależy. W każdym razie, kremlowscy PR-owcy dają znać za pośrednictwem telewizji, że patriotyzm dotyczy wszystkich, bez względu na profesję, a obrona przed agresją winna spajać społeczeństwo. Dzięki takiemu zabiegowi, każdy z filmowych bohaterów (a zapewne i widzów) czuje, że jest trybikiem wielkiej machiny państwa. I o to chodzi.

Na wszelki wypadek czekiści są bezkompromisowi, bo cel uświęca środki. W serialu "Piloci myśliwscy", jeden z lotników doznaje nerwowego załamania, jednak nie otrzymuje urlopu. Za to komando NKWD wykonuje na nim doraźny wyrok śmierci za tchórzostwo, tak aby stał się przykładem dla innych. Bo jak tłumaczy enkawudzista w filmie "Śmiertelne starcie", litość okazana jednostce może kosztować życie setek tysięcy obywateli radzieckich. To się nazywa mieć moralny dylemat!

Aby Rosjanie dokładniej zrozumieli intencje Kremla, telewizje kręcą równolegle wiele seriali sensacyjnych, w których współczesne służby specjalne, na czele z FSB, SWR i GRU rozprawiają się tak samo z terrorystami i szpiegami. Całościowe postawienie sprawy, prawda? I ten sam przekaz - wszyscy Rosjanie znajdują się pod czujną obserwacją bezpieki, a ich obowiązkiem jest udział w wykrywaniu zdrady współczesnej v Kolumny. Krótki instruktarz dywersji

Pozostaje tylko zadać pytanie, czego tak naprawdę uczy Rosjan kremlowska telewizja - patriotyzmu czy szowinizmu? Na przykład w fabułach wiele miejsca zajmuje hitlerowska okupacja. To praktyczny instruktaż dla prorosyjskich separatystów ze wschodniej Ukrainy, ponieważ to w tym kraju scenarzyści z upodobaniem lokują filmowe akcje. Nieprzypadkowo od 2004 r., gdy władzę w Kijowie przejęła prozachodnia pomarańczowa koalicja.

Zatem wojenna Ukraina jest podzielona na dwa wrogie, a wręcz nienawidzące się obozy. Jeden stanowią dzielni partyzanci, i tu zaskoczenie, atakujący nie tyle hitlerowców, co ich miejscowych sługusów - banderowców i policajów. Bo ukraińscy faszyści to okrutni wykonawcy eksterminacyjnej polityki obcych najeźdźców, grabią więc i mordują swoich rodaków bez mrugnięcia okiem. Jedyną siłą, która jest zdolna zapobiec ciągłym rzeziom to Moskwa. To stamtąd płyną do partyzantów mądre rozkazy i obfite zaopatrzenie w broń. Z Moskwy przybywają instruktorzy pomagający partyzantom. Słowem cała nadzieja w "bratniej”" Rosji, i tylko koprodukcja kazachsko-rosyjska "Kasym", ujawnia (chyba niechcący) prawdę o kosztach moskiewskiej pomocy, mierzonej dziesiątkami egzekucji, deportacjami i spalonymi wsiami.

W każdym razie widać, że rosyjska machina telewizyjnej propagandy napracowała się porządnie nad mentalnym podziałem "bratniego" narodu ukraińskiego. W przeciwieństwie do Białorusi nagradzanej wizerunkowo jako wierny satelita Moskwy. W czasie wojny i obecnie, bo współczesny Mińsk jest żelaznym sojusznikiem Rosji w WNP. Telewizja ukazuje zatem Białoruś, jako teren heroicznego antyhitlerowskiego oporu, a białoruscy bohaterowie, jak kapitan Michaś z filmu "Wojennaja Razwiedka", są niezastąpionymi pomocnikami rosyjskich dowódców. To nic, że w porównaniu z elokwentnym moskiewskim kolegą, Michaś to prosty białoruski chłop. Za to nie ma lepszego do podrzynania wrogom gardeł.

W serialowej Białorusi nie istnieje oczywiście problem masowej kolaboracji ani ochotników walczących z warszawskimi powstańcami w zbrodniczej formacji RONA. Są tylko nieuświadomieni klasowo chłopi z zachodniej, bo do 1939 r. polskiej części kraju, ale i na to rosyjscy scenarzyści znajdują sposób. Enkawudzista z serii "Śmiertelne starcie" kopie do krwi wiejskiego starostę za odmowę współpracy, obiecując: będziemy was rozkułaczać aż do skutku! I tylko zamieszkały w Grodnie staruszek z białoruskiej produkcji "Śladem Apostołów", z westchnieniem wspomina "pańską" Polskę, w której była skóra na buty i buty w ogóle.

Na uwagę zasługuje także sposób przedstawienia mieszkańców byłych radzieckich republik kaukaskich i środkowoazjatyckich. Rosyjscy filmowcy wyraźnie zapożyczyli od USA pomysł na polityczną poprawność, osiąganą w Hollywood dzięki filmowej obecności Afroamerykanów. W produkcjach rosyjskich, taką rolę odgrywają postacie Czeczenów, Ormian oraz Kazachów, utrwalając obecne sojusze Moskwy.

Zdradzieccy Polacy

Jako że historia nie znosi próżni, w rosyjskich produkcjach miejsce białoruskich kolaborantów zajmują Polacy. I nie są bynajmniej telewizyjną zapchajdziurą, ale stałym, przemyślanym i bardzo widocznym stereotypem zdrady oraz niewdzięczności wobec radzieckich wyzwolicieli, a zatem i współczesnej Rosji. Widać jak na dłoni, że z rosyjskich filmowców (a raczej ich kremlowskich dysponentów) wychodzi polski kompleks. Zazdroszczą nam wolności - i w historii, i współcześnie. Zacznijmy jednak od początku.

Motyw polskiej kolaboracji pojawia się w od momentu agresji na ZSRR. A raczej przed nią, bo w "Wojennej Razwiedce" hitlerowską napaść poprzedzają skrytobójcze wypady dywersantów. Jeden z nich ma na głowie polską rogatywkę polową, a mocodawcy zwracają się do niego - Janek. To chyba najbardziej znane polskie imię w Rosji, a to dzięki niegdysiejszej popularności serialu "Czterej pancerni i pies". Ostatnie wątpliwości co do narodowości dywersanta rozwiewa scena jego śmierci z rąk dzielnych czekistów, zakończona soczystym "k...a mać" umierającego.

Również serial "W czerwcu 1941 r." pokazuje terrorystyczną działalność Polaków. Oraz ich rozczarowanie Niemcami, którym chcieli służyć z całego serca, a zostali potraktowani identycznie jak Rosjanie. Natomiast w produkcji "Bez prawa wyboru", konspiratorzy z AK przeszkadzają aktywnie chłopcom ze Smiersz (kontrwywiadu wojskowego NKWD) w uratowaniu polskiego miasta zaminowanego przez hitlerowców. Kierownictwo miejscowej komórki Armii Krajowej nienawidzi sowietów bardziej od Niemców, a jedynym przejawem bojowej aktywności polskiego podziemia jest troska o ochronę dolarów przesłanych z Londynu.

Na takim tle prawdziwym bohaterem jest niemiecki leśniczy, agent NKWD, który ginie za Polaków z okrzykiem: niemiecki komunista się nie poddaje! Mało? Weźmy serial "Smiersz", w którym trzech enkawudzistów wraca przez Białoruś z frontu w Prusach Wschodnich. Może więc to ci sami, którzy wysłali do Gułagu kapitana Aleksandra Sołżenicyna? Ich filmowe zadanie to "rozgromienie polsko-litewskiej bandy hitlerowskich niedobitków", która wręcz sadystycznie masakruje ciężarne kobiety i dzieci na białoruskim weselu oraz rabuje cywilów i morduje radzieckich żołnierzy. Bandą dowodzą dwaj Polacy. Jeden z nich to rotmistrz AK (ten stopień najbardziej kojarzy się rosyjskim filmowcom z Białopolakami), religijny fanatyk, który cały czas się modli do Matki Boskiej. Drugi jest stereotypem polskiego Pana (właściciela ziemskiego), wali po mordach swoich litewskich i białoruskich podwładnych jak chłopów pańszczyźnianych, wykrzykując zdanie: to moja ziemia i nikomu jej nie oddam! Negatywny stereotyp Polaka utrwala serial
"Likwidacja", opowiadający o walce z kryminalnym podziemiem w powojennej Odessie. Piękną Polkę łączy w nim miłość z bandytą oraz wspólna przeszłość, oboje są przecież absolwentami szkoły dywersji hitlerowskiej Abwehry. Z drugiej strony, dla uprawdopodobnienia czarnego wizerunku, seriale przedstawiają też dobrych, czyli proradzieckich Polaków. Jedyną organizacją stawiającą Niemcom skuteczny opór jest więc Armia Ludowa, która wspiera w Lublinie bohaterów "Wojennej Razwiedki". Lecz aspektem, w którym najbardziej wychodzą polskie kompleksy Rosjan są relacje z kobietami. Polki są przedstawione jako niedostępny, ze względu na różnice kulturowe, obiekt westchnień sowieckich żołnierzy i oficerów, którymi po prostu gardzą.

Dla pocieszenia negatywny stereotyp dotyczy także Litwinów. W serialu "Smiersz: przykrywka dla zdrajcy", litewscy Leśni Bracia upijają się ciągle bimbrem, a jeśli zaplanują jakąś akcję, to jest nią pomysł wymordowania własnych ziomków w kościele - tak, aby wina spadła na sowietów. Na szczęście Smiersz udaremnia prowokację i broni litewskich katolików przed bandyckim podziemiem. Z kolei Finowie są przedstawieni jako winowajcy rozpętania wojny zimowej z lat 1939/1940 między ZSRR i Finlandią. Widocznie współczesna rosyjska nauka historyczna nie może im darować skutecznego oporu przed wchłonięciem w stalinowskie imperium.

Pora jednak na najważniejsze pytanie, gdzie u licha są w serialach hitlerowcy, przecież ZSRR toczył w końcu wojnę z III Rzeszą?

Serialowy wizerunek Niemców to majstersztyk uników, który dobitnie oddaje współczesne przesłanie filmowych produkcji, bo Berlin jest głównym partnerem handlowym i politycznym Moskwy w Europie. Dlatego hitlerowska armia walczy w serialach nad wyraz niechętnie - bo musi, a nie chce, stanowiąc tło dla operacji Abwehry, a szczególnie SS i Gestapo. Według rosyjskich scenarzystów i historyków to te formacje prowadziły wojnę w ZSRR.

Wizerunek zwykłego niemieckiego żołnierza jest więc neutralny, a niektóre postacie ocierają się o sympatię, ponieważ aktywnie pomagają ludności terenów okupowanych. Dotyczy to wojskowych lekarzy i potomków rosyjskich Niemców. Natomiast oficerowie SS i Gestapo przedstawiani są jako fanatycy, nie oszczędzający także swoich obywateli, jak w serialach "Kontroperacja" lub "Zwiadowcy: ostatni bój". Jednak produkcje telewizyjne traktują hitlerowską ideologię i fanatyzm jako wątek uboczny. Koncentrują się na klasycznym pojedynku dwóch godnych siebie przeciwników - służb specjalnych III Rzeszy i ZSRR.

Efekt zwrotny

Czy rosyjskich filmowców ogarnął patriotyczny amok lub kilkudziesięciu reżyserów z kilku czołowych telewizji wpadło na identyczny pomysł pokazania wojny? Nie, w fabułach widać wyraźnie rękę Kremla, który odgórnie nakazał tak potraktować historię. Przyczyna jest prosta - zgodnie z badaniami socjologicznymi ponad 80 proc. Rosjan z telewizji czerpie swoją wiedzę o otaczającej ich rzeczywistości. Na serialowy efekt nie trzeba więc czekać, 90 proc. obywateli rosyjskich poparło agresję na Krym i popiera aktywny udział swojego kraju w wojnie na wschodniej Ukrainie.

Nie należy przy tym zapominać, że rosyjską telewizyjną propagandę ogląda znaczny procent Ukraińców i Białorusinów, a wojenne opery mydlane trafiają praktycznie pod strzechy całej WNP. Można oczywiście postąpić jak Gruzja, Mołdawia, Ukraina czy kraje bałtyckie, które prawnie zakazują emisji rosyjskich kanałów na swoim terytorium. Jednak problem jest głębszy, bo kremlowska TV pierze mózgi niewyrobionej intelektualnie i słabo wykształconej masie Rosjan. A jest to jedynie fragment polityki historycznej Putina, w skład której wchodzi także "ujednolicona" interpretacja nauczania historii w szkołach, zakładająca np. gloryfikację stalinizmu.

A jak wygląda historyczna praktyka? Gdy dziennikarze TV Dożd zadali Rosjanom pytanie, czy warto było bronić Leningradu za cenę miliona zmarłych z głodu podczas hitlerowskiej blokady miasta, Kreml rozpętał publiczną nagonkę, niszcząc ostatnią względnie niezależną telewizję, pod zarzutem szargania wartości patriotycznych. Co dopiero mówić o szansach przedstawienia zwykłemu Iwanowi Iwanowiczowi polskiego spojrzenia na II wojnę światową.

Na ile skutecznym mechanizmem jest polsko-rosyjska komisja ds. trudnych, która zajmuje się odkłamywaniem "białych plam" wspólnej historii? I podobnie, czy swoją rolę wypełnia polska oferta kulturalna w Rosji? Polska wysoka kultura i przekaz historyczny trafiają raczej do rosyjskiego inteligenta, który i tak ma na ten temat zdanie odrębne od państwowej wykładni. Problemem jest zatem dotarcie do tzw. superwiększości putinowskiej, składającej się głównie z bezkrytycznych wielbicieli wojennych seriali.

Co gorsza, widoczny jest już efekt zwrotny tego typu telewizyjnej edukacji. Według najnowszych badań ponad sto tysięcy rosyjskich Internautów uznało dzielnego czekistę Strielnikowa, dowodzącego separatystycznymi bojówkami na wschodniej Ukrainie oraz "dzielnego partyzanta" Biesa-Biezlera, za uosobienie honoru i patriotyzmu oraz wzór godny naśladowania i propagowania.

Znacznie bardziej niebezpieczne jest sprzężenie zwrotne w rosyjskiej polityce. Michaił Diegtiariew, deputowany do Dumy z partii Żyrinowskiego, wystąpił właśnie z inicjatywą zmiany demokratycznej flagi Rosji na imperialną flagę cesarstwa rosyjskiego. Zapytany przez agencję Lenta.ru, czy nie obawia się negatywnej, bo uzasadnionej historycznie, reakcji Polski, Litwy i Finlandii, odpowiedział: a pluję na carstwo polskie i księstwo fińskie. Imperium to nasza historia. I dodał: jak trzeba będzie, to wyzwolimy Europę trzeci raz (pierwszy raz w1812 r.; drugi w 1945 r.). Zdobędziemy Berlin i Paryż, nie wspominając o Warszawie i Helsinkach!

Robert Cheda dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (230)
Zobacz także