PolskaCi rodzice raz w miesiącu nie każą dzieciom iść do szkoły. To protest przeciwko reformie PiS

Ci rodzice raz w miesiącu nie każą dzieciom iść do szkoły. To protest przeciwko reformie PiS

Ci rodzice raz w miesiącu nie każą dzieciom iść do szkoły. To protest przeciwko reformie PiS
Źródło zdjęć: © Natalia Minge
08.02.2017 11:07, aktualizacja: 08.02.2017 14:41

Są tacy rodzice, którzy raz w miesiącu nie pozwalają dzieciom wyjść do szkoły. Twierdzą nawet, że dzięki temu "kształtują w nich postawy obywatelskie". Dlaczego? Wszystkiemu winna jest reforma oświaty, którą forsuje PiS.

Rodzice z Gdańska, Krakowa i Warszawy, którzy zaangażowali się w akcję "Zatrzymać Edukoszmar", postanowili, że każdego 10-tego dnia miesiąca ich dzieci zostaną w domach. Jak informuje Anita Głowińska, współorganizująca akcję w Gdańsku, jest to "forma protestu przeciwko chaotycznej i niemądrej reformie edukacji, którą proponuje ministerstwo".

- Mam dwójkę dzieci. Córka jest w trzeciej klasie gimnazjum i jej się szczęśliwie udało, ale syn w czwartej klasie szkoły podstawowej straci rok i zostanie wplątany w to całe zamieszanie - komentuje.

W związku z tym postanowiła, że raz w miesiącu to ona zorganizuje dzieciom naukę. Przyznała, że rozmawiała już na ten temat z mężem i wspólnie przygotują "lekcję wychowania obywatelskiego". - Już zaczęłam z nimi na ten temat rozmawiać, a w piątek usiądziemy sobie przy stole i pogadamy na temat Polski i tego, czym jest demokracja. W taki sposób spędzimy ten dzień - zapowiada w rozmowie z WP.

"Mój syn również zostanie w domu"

Inna z mam zaangażowanych w akcję podkreśla natomiast, że "protest nie ma na celu namawiania nikogo na siłę". Rozumie, że nie każdy może taką formę manifestowania akceptować.

- Nasza gdańska grupa składa się z kilkunastu rodziców, którzy mają swoje dzieci w podstawówkach, gimnazjach i liceach. Nie zamierzamy apelować do kogo się da, ale jesteśmy bezpośrednio zainteresowani losem tej reformy i losem naszych dzieci. Mój syn, który jest obecnie w liceum, również zostanie tego dnia w domu - przyznaje Ilona Kulikowska.

"Czasem nawet 10-latki mają mądre uwagi, ale nikt ich nie słucha

Co ciekawe, akcję zaproponowaną przez "Inicjatywę Zatrzymać Edukoszmar" pozytywnie oceniają także niektórzy specjaliści. - Jeśli rodzice chcą protestować przeciwko reformie edukacji, to lepszego sposobu nie znajdą - mówi WP Natalia Minge. Matka czwórki dzieci i dziecięcy psycholog ocenia, że nieposyłanie podopiecznych do szkoły raz w miesiącu to nie problem, a kształtowanie ich świadomości i postaw obywatelskich.

- To dobry pomysł i jego efekty mogą być bardzo pozytywne. Dzięki takiej formie protestu dzieci będą w nim partycypować. Można im w ten sposób pokazać, że biorą czynny udział w tym, co się wokół nich dzieje - dodaje Minge, która na co dzień prowadzi warsztaty dla dzieci i dorosłych z zakresu wspomagania rozwoju i wychowania.

- Mam czwórkę dzieci. Nie chodzą do szkoły, bo edukuję je w domu, ale gdyby chodziły, to z całą pewnością zaangażowałabym je w taki protest. Wcześniej dokładnie bym im jednak wyjaśniła, dlaczego tak robię i do czego dążę - zapewnia.

Jej zdaniem, "o tym, czy gimnazja są dobrym, czy złym pomysłem, można rozmawiać miesiącami, ale sposób przeprowadzenia reformy przez minister edukacji Annę Zalewską jest zły".

- Biorąc pod uwagę niską frekwencję wyborczą i to, jak młodym ludziom jest dziś wszystko jedno, wprowadzenie ich w działania obywatelskie od małego może spowodować, że gdy za kilkanaście lat będą miały prawo głosu, też będą partycypować w życiu społecznym - twierdzi.

Zapytana, czy nie ma obaw, że taka forma protestu narzuca dzieciom określone działanie i stanowisko odpowiada: - Prawda, że to nie ich pomysł. Ale w procesie edukacji i tak nie maję one żadnego wyboru. Pokazywanie, że w ogóle można na coś wpływać jest dobre.

- Na pewno decyzją dzieci nie może być to, czy podstawówka trwa 6 czy 8 lat. Jest to absolutnie wykluczone, ale ich głos powinien być bardziej słyszany jeśli chodzi o to, jak są kształcone, czego się je uczy i jak prowadzone są lekcje. Nawet 10-latki mają często bardzo mądre i słuszne uwagi, a nikt ich niestety nie słucha - podsumowuje.

Są i tacy, których forma protestu bulwersuje

Protest, w ramach którego uczniowie nie idą do szkoły, ma oczywiście również wielu przeciwników. Gdy 10 stycznia w gminie Komprachcice w województwie opolskim na lekcje nie przyszła większość dzieci, kurator oświaty Michał Siek otwarcie to skrytykował. Ocenił, że całe zdarzenie podda wnikliwej kontroli, ponieważ "jest nim zbulwersowany".

Dyrektorowi placówki i rodzicom przypomniał natomiast o obowiązku wynikającym z art. 18 ustawy o systemie oświaty. - Wyraźnie wskazuje on na odpowiedzialność za pilnowanie, aby dziecko regularnie uczęszczało na zajęcia - stwierdził.

Podstaw do protestu nie dostrzegają także politycy Prawa i Sprawiedliwości, którzy wskazują, że większość rodziców w ich okręgach wyborczych jest zdecydowanymi zwolennikami propozycji minister Zalewskiej.

- Cały czas mam kontakt z rodzicami, nauczycielami oraz samorządem i nie widzę ich niezadowolenia w związku z wdrażaniem tej reformy - mówi WP Marzena Machałek (PiS) z Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży.

- W większości przypadków rodzice walczą, aby szkoła nie była podzielona na etapy klas 1-4 i 5-8, ale właśnie, aby była 8-letnia. Jest to dla mnie jasny przykład, czego chcą rodzice - podkreśla.

Zaznacza również, że "wciąganie dzieci w takie akcje nie jest dobre, ale to rodzice piszą potem dziecku usprawiedliwienia, więc mają do tego prawo".

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (917)
Zobacz także